Wpisz i kliknij enter

Mount Kimbie – Cold Spring Fault Less Youth

Jazzowy sampel z klawiszem i dęciakami zlewającymi się w akord, po chwili ciepłe piano łaskoczące przez reverbowane uderzenia miotełek perkusyjnych, “thexxowa” gitara i zraszające, synkopowane wybuchy orzeźwiających werbli… jesteśmy w domu. A dokładniej w „Home Recording” rozpoczynającym „Cold Spring Fault Less Youth”, czyli drugi album duetu Mount Kimbie

Dominic Maker and Kai Campos nie mieli łatwego zadania. Na drugiej płycie, wydanej tym razem przez sam Warp, powinni obronić (znienawidzony przez nich zresztą) tytuł “nadziei post-dubstepu”, którego w zasadzie synonimem się stali. Wybrnęli z tego zadania całkiem udanie, gdyż podążając koleinami “Crooks & Lovers” co rusz pozwalali sobie na niespodziewane skręty. Podczas tworzenia, jak przyznał w jednym z wywiadów Maker “byli bardzo zaskoczeni, a może nawet zaniepokojeni kierunkiem w jakim ten album miał zamiar iść”.

Pierwszą zauważalną zmianą jest pojawienie się śpiewanych wokali. W 4 kawałkach za mikrofonami stanęli sami twórcy. “Made To Stray”, pierwszy singiel promujący krążek, zaczyna się jak prawdziwy techno sztos. Marszowa stopa z naprzemiennie bitym werblem i wojskowo-dzięciołowatym stukaniem przeobraża się w wielogłosową pulsującą pieśń, gdzie Mount Kimbie powtarzają w kółko:

Shadows turn to grey
A slave today
He cowered beyond reckless tracks of impulse
Made to stray around rough coasts
When grace is close to home

Mount Kimbie – „Made To Stray”

Jak w klasycznych standardach jazzowych toporna synthmelodia “Blood And Form” zdaje się wyśpiewywać swój tytuł, który na początku i końcu zostaje dodatkowo podkreślony rytmizującym jego zaśpiewaniem. Surową rytmikę numeru buduje dodatkowo tępy bęben, który brzmi jak sampel z Buddy’ego Richa czy innego Gene’a Krupy. Wokale usłyszymy ponad to we wspomnianym na początku “Home Recording” oraz w mrocznym, sypkim i pukającym “Sullen Ground”.

Na „Cold Spring Fault Less Youth” znajdziemy tylko jednego gościa, ale za to pojawiającego się dwa razy. W rewelacyjnym “You Took Your Time” i nieco gorszym “Meter, Pale, Tone” usłyszymy niespełna 19-letniego Archy’ego “King Krule” Marshalla. Obwołany na Wyspach następcą Morriseya, będący donośnym głosem swojego pokolenia, nieprzeciętny talent z równie nieprzeciętnym gustem, zdaje się stać na przeciwległym stylistycznie biegunie, w stosunku do duetu Maker/Campos. Niesztampowe kolaboracje niosą ze sobą ryzyko porażki, jednakże połączenie tych dwóch światów sprawdziło się znakomicie. Być może wynika to z faktu, że panowie z Mount Kimbie od początku założyli, że młody songwriter będzie równorzędnym partnerem w procesie tworzenia, a nie tylko ciekawostką, która odśpiewa swoją partię. Pierwszy z wspólnych numerów zaczynają lekko brumiące klawiszowe akordy, hip-jazzowa perkusja i oczywiście charakterystyczny rapo-śpiew King Krule’a:

Now that you see me
I killed a man
(…)
A pile of bones
Mix with violent tones
Force through the off
For these silent drones

Prawie w połowie kawałka zaskakuje nas brzmienie harmonii/akordeonu, na wokal nałożona zostaje kamera pogłosowa, melodię na wysokich progach zaczyna grać gitara basowa, a bębny gubią rapowe zacięcie na rzecz kaskady synkopowanych przejść.

Mount Kimbie feat. King Krule – „You Took Your Time”

Drugim zauważalnym wypadnięciem z kolein debiutu jest zdecydowanie częstsze sięganie po żywe instrumenty, a przynajmniej próbki perfekcyjnie je naśladujące, bo jak twierdzi Campos cały materiał na nowy krążek powstał na komputerze. Poza numerami z Zoo Kidem wyraźnie słychać to w “ So Many Times, So Many Ways” czy “Break Well”. Ten drugi zaczyna się zachmurzonymi, zapętlonymi pasażami organów, by na takim powoli zgłaśniającym się “blejtramie” ni to flet, ni to smyk zaczął uprawiać nieskoordynowane “action painting”. Następuje tytułowe przełamanie, echowokal wywołuje akustyczny band w postaci gitary, która nieskładną melodię z pierwszej części zamienia w pogodną pętle oraz ciepłej partia basu i jazzowej perkusji.

„Lie Near” to lot w typie FlyLo spotyka Boards of Canada, zaloopowane linie przestrzennych electropianin z potężnie zdelayowanym saxofonem zamieszkuje bit, który brzmi jakby był skonstruowany z odgłosów obracania się na starym, sprężynowym tapczanie. W nieociosanym “Slow” usłyszymy zaś lodowate chóry synthpadów, luźno skomponowaną miauczącą melodię osadzoną na mechanicznym rytmie (stopa / werbel / stopa / stopa / werbel)

Dokładnie 3 lata temu Paweł Gzyl recenzując debiut londyńczyków zapytał  “czy (…) krążek ten stanie się poprzeczką nie do przeskoczenia”? Z pewnością „Cold Spring Fault Less Youth” nie ma siły “elektronicznego przeciągu” jaki miał “Crooks & Lovers” i ciężko byłoby powiedzieć, że jest albumem lepszym. Niemniej jednak Mount Kimbie potwierdzili swym drugim krążkiem, że posiadają rozpoznawalny styl i potrafią szukać nowego, w co raz gęściej zarybionym elektronicznym oceanie.

Mount Kimbie – „Blood and Form”

27.05.13 | Warp

strona Mount Kimbie »
Profil na Facebooku »
Słuchaj na Soundcloud »
Profil na YouTube »
itunes »







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Wojtek
Wojtek
10 lat temu

Wow, oni są świetni, nie znałem wcześniej. Dzięki wielkie 😀

Polecamy