Wpisz i kliknij enter

Cloud Boat – Book Of Hours

Łatwo jest przegapić swoją chwilę. Kilka lat temu Cloud Boat supportował, będących wówczas na fali wznoszącej, Jamesa Blake’a i Mount Kimbie, kontrakt z R&S, wywórnią tego pierwszego, wydawał sie spełnieniem marzeń. Od tego czasu drogi (artystyczne) trójki kolegów z liceum rozeszły się, w 2013 James swój drugi album wydał już pod własnym adresem (nasza recenzja tutaj), duet MK wskoczył w ramiona Warpa (recenzja tutaj).

Cloudboat, natomiast, debiutują w wytwórni-córce R&S – Apollo. I to jest już pierwsza wskazówka co do zawartości krążka- Apollo powstało by wydawać projekty nie mieszczące się w, dość obszernych przecież, granicach motta R&S „In Order to Dance”. Bo Sam Ricketts i Tom Clarke, czyli duet stojący za Cloud Boat, nigdy nie zdradzali pretensji do poruszania parkietu. Ich sety na żywo to rozrywka raczej konteplacyjna, niż taneczna.

Jeśli przyjrzeć się „Lions On The Beach”, pierwszemu singlowi, wydanemu jeszcze przez R&S całe dwa lata temu, a teraz otwierającemu długograja, to mimo, że oparty na wyraźnym 2-stepowym bicie najciekawiej jednak wypada w drugim planie. To progresywne partie gitarowe, oszczędne, ale wyciągnięte w długie minuty. Jeszcze wyraźniej słychać to w kolejnym na płycie „Youthern”, które półminutowym chórem acapella, opatrzonym zdrowym pogłosem, przynosi też kolejny nierozłączny składnik stylu Cloud Boat- wokal Toma Clarke’a.

Najważniejsze jednak dla brzmienia Cloud Boat są śliczne, maślane melodie. Czasem masła, czy raczej lukru jest dużo, ale trudno się oprzeć „Drean”, gdzie bity Londyńczycy odstawiają w kąt, do gitary akustycznej i elektrycznej Tom falsetem śpiewa o śmierci, która na koniu wjeżdza do miasta i puka po drzwiach. Te 3 minuty folkowej liryki odreagowują nieco dłuższym, brudnym dubem.

W poszukiwaniu złotego środka między elektroniką z północnego Londynu, a gitarami z północy Wysp sięgnąć trzeba do drugiej części krążka. W najbardziej przebojowym na płycie „Wanderlust” trzeszczący stary winyl ustępuje miejsca bardziej odważnej gitarze i wielogłosowi wokali, ale kompozycja ożywa dopiero kiedy wszystkie elementy wybrzmią razem, w umiejętnie dozowanych proporcjach. „Godhead” pełne jest szeptów, krzyków w oddali, z potężnym, wzmocnionym wokalem na pierwszym planie i, wreszcie, mocnym, klekoczącym bitem.

Od strony technicznej „Book Of Hours” jest dopracowana w najdrobniejszym szczególe, fachowo wydestylowana, dzięki czemu dość szybko przemawia do słuchacza. Ale koń jaki jest, każdy widzi. W żadnym z elementów swojej układanki panowie nie próbują odkrywać Ameryki, co czuć już pod koniec krążka, gdzie mimo raptem 39ciu minut, zaczynają zjadać własny ogon.

Tym niemniej, w wyniku połączenia dość odległych inspiracji, podlania falsetem i wrażliwością dwóch Londyńczyków, powstał jeden z ciekawszych debiutów obecnego roku. Warto było poczekać.

Maj 2013 | Apollo

Profil na Facebooku »
Oficjalna strona zespołu »







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
trackback

[…] zaraźliwej fascynacji Karoliny recenzja, w całości znów na stronie NM: tutaj. W post scriptum zachęcam do wizyty na stronie Apollo, w celu zapoznania się z innymi projektami, […]

gibon
gibon
10 lat temu

„Tymniemniej”!? …

Polecamy