Wpisz i kliknij enter

Tim Hecker – Virgins

Siódmy album studyjny Heckera mógłby być wymarzonym debiutem większości twórców muzycznej hybrydy spod znaku ambient/drone/noise. I naprawdę trudno się temu dziwić. Poruszając się po rejonach, które przyszło mu stworzyć i zasiedlić, sam sobie jest bogiem, który nigdy nie wahał się skorzystać z kłębów chaosu, a nawet zanurzyć się w nich dogłębnie – zawsze z korzyścią dla tworu.

Otwierający całość „Prism” niesie skojarzenia z openerem poprzedniego albumu Heckera – „Ravedeath, 1972”. Pulsacyjny rytm oraz spora dynamika kompozycji nie tylko pozwalają oczyścić się z bodźców otoczenia oraz skupić uwagę na najważniejszym. Niosą także ważne przesłanie – dokonań Kanadyjczyka należy słuchać głośno. Jedynie tonąc w albumie takim, jak „Virgins” jesteśmy w stanie docenić starania i pomysłowość Heckera w odnajdywaniu nowych figur retorycznych w muzyce. I to nie tylko eksperymentalnej. Doktorat z wpływu muzyki, szumu i ciszy na rozwój cywilizacji odkrył przed nim rzekome istnienie Rogu Themistiusa – prawdopodobnie najgłośniejszego instrumentu stworzonego przez ludzkość. Trudno więc oczekiwać, iż zadowoli się jakimikolwiek półśrodkami w procesie twórczym.

Odstąpienie od organów, będących poprzednio instrumentem wiodącym, na rzecz brzmieniowej fuzji gitar, fortepianów oraz fragmentów symfonicznych nie jest w muzyce Kanadyjczka niczym nowym. Tylko w teorii. W rzeczywistości po raz kolejny mamy do czynienia z brzmieniami unikalnymi w skali dokonań Heckera.

Tworząc mikroskop o ogromnym zbliżeniu, skupiony na przesterowanym dźwięku, Hecker objawił jego nieprzewidywalną naturę, pozwalając obcować z muzyką na poziomie atomu – basowych tąpnięć, odgłosów krytycznego załamania się fal akustycznych w ryk i zgrzyt, lub też pulsacyjnie wygasających w rysę na kruchej fakturze kompozycji. Eksponujące przestrzeń i mnogość harmonii utwory przełamywane brutalną modulacją cyfrową urzekają sprawnie zaszytą w nich ciszą, lub też błąkającymi się w entropii dźwięku solowymi partiami klarnetu, cudem unikającymi niszczycielskich wirów.

Co może drażnić, to achronologicznie, wręcz niechlujnie zmontowana budowa albumu. Wyzwanie rzucone słuchaczowi obytemu w heckerowskich operacjach na muzycznej tkance, który przyzwyczajony do spójności tematów oraz przenikających się kompozycji w zetknięciu z „Virgins” usłyszy nierzadko brutalnie powycinane fragmenty sugerujące większą całość. Zabieg ten, zanikający w miarę zbliżania się do dramatycznego finału, nie wpływa szczęśliwie na ogólny odbiór płyty.

Fascynacja Heckera dźwiękiem wybiega daleko poza definicję muzyki. Kanadyjczyk postrzega już zapewne fale akustyczne bardziej w kategoriach szumu i interferencji – zjawisk czysto fizycznych, które okaleczając fortepianowe kadencje, lub też partie orkiestralne, eksponują piękno nieobecne zarówno w kompozycjach klasycznych, jak i eksperymentalnych.

Nieprzypadkowo wybrane na okładkę albumu zdjęcie rzeźby, z przyjaźnie rozpostartymi dłońmi, wywołuje emocje zgoła odmienne od tych będących założeniem jej twórcy, wpisanych z definicji w sztukę sakralną. W rękach tego enfant terrible muzyki prawdziwe odkrywczej służyć to może zarówno za przestrogę, jak i za symbol.

Kranky | 10.10.2013







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
6 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Bartosz Nowicki
10 lat temu

Wypowiadam się na podstawie promo które otrzymałem bezpośrednio od dystrybutora tego albumu, więc mniemam, że jest to wersja oficjalna.

99vadim
99vadim
10 lat temu

Ojj.. o ile mi wiadomo, to na ehmm.. „oficjalnej” wersji albumu przejścia między kawałkami są płynne i nic się tam gwałtownie nie urywa. A właściwie to jestem tego niemalże pewien…

99vadim
99vadim
10 lat temu
Reply to  99vadim

edit: jedynym wyjątkiem wydaje się być wspomniana niżej końcówka Virginal I

Bartosz Nowicki
10 lat temu

Nawet przez chwilę zastanawiałem się czy w wersji pre orderowej pomieszali kolejność utworów. Black Refraction jest przecież kontynuacją końcowego brutalnie uciętego wątku z Virginal1, a dzielą je aż cztery kawałki. Rozważałem, że może być to forma jakiejś rozrzuconej układanki, ale tylko w przypadku tych dwóch numerów następuje takie nie logiczne i nie linearne rozbicie.

dadaista
dadaista
10 lat temu

„Co może drażnić, to achronologicznie, wręcz niechlujnie zmontowana budowa albumu. […] nie wpływa [to] szczęśliwie na ogólny odbiór płyty.” — o to, to, to. Wyjątkowo irytujące, i właściwie niepodobne do Heckera, rozwiązanie. Na „Dropped Pianos” też irytowało mnie urywanie się utworów, chociaż tam nie było to aż wido… yyy… słyszalne. Ale może był w tym jakiś głębszy zamysł? W końcu to Hecker.

Polecamy

Ron Wright & Neil Webb

„Burning Pool” to soundtrack do filmu o Sheffield w wykonaniu dwóch weteranów tamtejszej sceny elektronicznej.