Wpisz i kliknij enter

Sano – Sano

Gdy ktoś puści tę płytę na słabym sprzęcie – będzie totalny jazgot. Ale nie szkodzi – tak właśnie ma być.

Matias Aguayo nie ustaje w promowaniu młodych producentów z Ameryki Południowej w ramach działalności swej wytwórni Cómeme. I dobrze – bo ich brudna i surowa muzyka idealnie pasuje do obecnej mody na elektronicznej scenie klubowej na takie właśnie brzmienia. Dotyczy to również debiutanckiego albumu producenta ukrywającego się pod pseudonimem Sano.

Naprawdę nazywa się Sebastian Hovos i pochodzi z Medellin w Kolumbii. Choć wyrastał w kulturze salsy, z czasem odkrył dla siebie nowsze rytmy taneczne – disco, house i techno. Debiutował jako didżej podczas nielegalnych imprez z cyklu „Perro Negro”, na których bawili się z jednej strony młodzi hipsterzy, a z drugiej – miejscowy półświatek. Tam zauważył go Matias Aguayo – i zaproponował pierwsze nagrania. Do tej pory Sano pojawił się na obu częściach kompilacji „One Night In Cómeme” oraz opublikował własną winylową dwunastocalówkę – „Chupa”.

Debiutancki album Hovosa czerpie pełnymi garściami z klasycznych brzmień tanecznych z początku lat 80. Już otwierający całość „I Don’t” przywołuje wspomnienie nowojorskiego disco-punka, uderzając rytmiczna partią cowbella i nowofalowo brzęczącymi klawiszami. „Paranoia” utrzymana jest w podobnym tonie – choć tym razem kolumbijski producent sięga po bardziej industrialną wersję gatunku rodem z brytyjskiego podziemia sprzed trzech dekad. „Contoneate” stanowi oczywisty hołd dla Public Image Ltd – ze względu na typowe dla tej formacji połączenie zdubowanego basu i dyskotekowej rytmiki w stylu nagrań z legendarnego albumu „Metal Box”. Po raz ostatni mamy do czynienia z tym gatunkiem w „Transilvania No Mercy”. W tym przypadku Sano łączy punkową zadziorność z funkowymi brzmieniami, uzyskując fuzję z jakiej zadowoleni byliby muzycy Konk czy Liquid Liquid.


„Me Without You” wprowadza na płytę dźwięki rodem z chicagowskiego house’u – sprężyste bity, acidowe loopy i mroczną nawijkę. Wątki te znajdują jeszcze pełniejsze rozwinięcie w „Paquidermos”. Kolumbijski producent nadaje bowiem nagraniu klimat rodem ze starych filmów sci-fi – atakując bziuczącymi syntezatorami w stylu Dopplereffekt i efektami rodem z oldskulowych gier wideo. „Anestesia” ma wyjątkowo minimalistyczną aranżację – bo suchym uderzeniom automatu perkusyjnego towarzyszą tu jedynie ekscentryczne sample „miauczącej” gitary. „Matasanos” to też oszczędny house – ale o znacznie bardziej nerwowym pulsie, wyznaczanym przez schizofreniczne akordy rwanych klawiszy.

W „Boquerón” Sano wchodzi już niemal na terytorium techno spod znaku Green Velvet czy DJ Rusha – jest to bowiem również chicagowskie brzmienie, ale podkręcone na mocniejszą modłę. W tym przypadku szybkim uderzeniom bitu i falującemu pochodowi basu towarzyszą surowe partie syntezatorów o metalicznym tonie. Na finał kolumbijski producent zostawia najbardziej perwersyjną kompozycję – „Necrophilic Love”. Nic więc dziwnego, że z jednej strony mamy tu dyskotekowy puls (trochę jak w „Blue Monday” New Order), a z drugiej – horrorowe efekty podsłuchane na ścieżkach dźwiękowych klasycznych filmów z gatunku włoskiego giallo.

Jak zaznaczyliśmy na wstępie, cały materiał ma typowe brzmienie lo-fi – nagrania są lekko przytłumione, większość dźwięków ma przesterowany ton, bity i basy dudnią jakby dochodziły ze studni. Gdy ktoś puści tę płytę na słabym sprzęcie – będzie jeszcze większy jazgot. Ale o to chodzi – taka muzyka to sposób na odreagowanie klinicznie czystego i eleganckiego minimalu z poprzedniej dekady. Cieszmy się więc nią – póki wahadełko wyznaczające co jest modne w klubowym światku znowu nie przechyli się w przeciwną stronę.

Cómeme 2013

www.musicacomeme.com

www.facebook.com/musicacomeme

www.facebook.com/pages/Sano







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy