Wpisz i kliknij enter

Podsumowanie 2013 – Michał Fundowicz

To był (kolejny) dobry rok dla techno – tego w najbardziej surowej formie, mutującego z innymi eksperymentalnymi nurtami. Szczególnie mi bliska energia sceny noise krzyżuje się z energią sceny klubowej, co coraz częściej skutkuje zadowalającymi efektami. Lista pozycji wartych uwagi przekraczałaby przyjęte tu ograniczenia, dlatego zamiast tego proponuję wysłuchać skomponowanego na tę okazję miksu, zawierającego kilka nie dających mi spokoju kawałków. I koniecznie sprawdźcie kompilacje: „L.I.E.S. Presents Music For Shut Ins”, „Livity Sound” oraz „Feral Grind”.

Odchodzący do historii 2013 był również interesujący dla polskiej niezależnej fonografii. Tak to wygląda z perspektywy słuchacza, który mógł wybierać spośród pozycji systematycznie powiększających się katalogów takich oficyn jak Bocian, Monotype, Bołt, Zoharum, BDTA i wielu innych. Co ważne, ceny krajowych albumów są przystępne, pozwalają na zakup kolekcjonerskiego wydania w kwocie zamykającej się w 20-30-40 zł. A jak pokazuje ankieta prowadzona w tym cyklu, problem z funduszami to powszechna bolączka wszystkich, nie wyłączając kreatywnego środowiska.

Moim postanowieniem noworocznym jest uważniejsze śledzenie rynku wydawniczego naszych najbliższych pod względem geograficznym sąsiadów. Tego rodzaju deklaracja wynika z poziomu przesłanych do zrecenzowania albumów przez oficyny Baba Vanga (Czechy), LOM i Exitab (obie Słowacja) czy Quasi Pop Records (Ukraina). Wszystkich zachęcam do muzycznych poszukiwań, wykraczających poza znane na pamięć anglosaskie tereny. Tym bardziej, że sporo wartościowych nagrań znajduje się na wyciągnięcie ręki.

Celem niniejszego tekstu nie jest jednak pogłębiona analiza dwunastu ostatnich miesięcy, tym bardziej że część Czytelników, zważywszy na datę publikacji, mogła jeszcze nie dojść do siebie po sylwestrowej zabawie. Przechodzę zatem do najprzyjemniejszej części: wyliczenia albumów, które najmocniej zakorzeniły się w minionym roku w mojej świadomości, były najczęściej słuchane oraz dostarczyły mi najwięcej przyjemności. Wybór przedstawiam w kolejności przypadkowej.

William Winant – Five American Percussion Pieces (Poon Village)

Jeśli jesteście sceptycznie nastawieni do twórczości awangardowej, William Winant nagrał album właśnie dla Was. Ten specjalizujący się w interpretacji muzyki współczesnej perkusista na warsztat wziął pięć utworów napisanych na swój instrument. Wśród wybranych kompozycji znalazły się te autorstwa Lou Harrisona, Michaela Byrona, Alvina Currana i Jamesa Tenney’a. Od quasi-rytualnego, pędzącego „Song of Quetzalcoatl” po utwór o symetrycznej strukturze „Having Never Written a Note for Percussion”, grany niegdyś wspólnie z Sonic Youth – wykonania Winanta zadziwiają precyzją, żywiołowością, ale przede wszystkim ujmują swą komunikatywnością. Dla wszystkich fanów dobrej muzyki, ponad podziałami.

Anne Guthrie/Richard Kamerman – Sinter (Erst AEU)

Na przeciwnym biegunie, jeśli chodzi o czytelność, znajduje się efekt współpracy dwojga utalentowanych amerykańskich muzyków. „Sinter” to wyzwanie rzucone słuchaczowi, który zostaje poddany seansowi dezorientacji. Martwica mózgu. Odgłosy miasta słyszane spod szklanej kopuły. Moment tuż po przebudzeniu, w kompletnej ciemności. Podczas słuchania pojawia się ciąg dziwnych obrazów i powidoków. Guthrie i Kamerman przy użyciu brzmień rozmaitego sortu, jakości i pochodzenia, zmontowanych w nieoczywisty sposób, przygotowali dzieło najwyższej próby.

Nasza recenzja

Clouds – Ghost Systems Rave (Turbo)

Album dwójki Szkotów najczęściej gościł w moim odtwarzaczu w tamtym roku. Nawiązując nie tylko tytułem do tradycji rave’ów, spreparowali ponad godzinną porcję ołowianych rytmów. Brzmienie Clouds jest ciężkie, żrące i bardzo industrialne. Pali procesory i wysadza bezpieczniki. Z młodzieńczą brawurą duet zrealizował album tyle taneczny, co eksperymentalny. Mogę słuchać na ripicie.

Wanda Group – Masculinity Is A Beautiful Thing (Where To Now)

Punkt wyjścia do poznawania osobnej (i obsesyjnej) twórczości Wanda Group. Zwrócona w głąb siebie, introwertyczna muzyka oparta na palecie beżowych szumów, opalizujących field recordingów, wielobarwnych strzępków. Nikt inny w ostatnim czasie nie budował tak nieoczywistego napięcia, nikt tak nie hipnotyzował. Uwadze polecam również tegoroczne „Get Hypotenuse Or Tense”, „Outer Alsation” i „A Slab About Being Held Captive”.

Nasza recenzja
http://soundcloud.com/wetprincethroatband/no-worries

Wilhelm Bras – Wordless Songs by the Electric Fire (Mik!Musik)

„W mocarnych utworach syntezator miota i pluje bitami, zacinając się losowo. Infekcja muzycznej tkanki chaosem prowadzi do rekonfiguracji znanych skądinąd patentów. Entropia dozowana z wyczuciem wywołuje euforię, połączenie toporności z subtelnością – zdumienie” – pisałem ponad dziesięć miesięcy temu. Podpisuję się pod każdym słowem, a album oceniam jeszcze wyżej niż wówczas. Tak wyrazistej wizji jak ta Brasa nie było u nas dawno.

Nasza recenzja

Somnoroase Păsărele – ABECD (Baba Vanga)

Trudno przyszpilić twórczość rumuńskiego projektu. Rozpięta pomiędzy akademickimi wprawkami z zapomnianego eksperymentalnego studia a cyfrową elektroniką wczesnego Mego, między konceptualnym rygorem a emocjonalną spontanicznością. „ABECD” intryguje od pierwszego przesłuchania i z każdym kolejnym razem coraz głębiej osadza się w świadomości. Somnoroase Păsărele to grupa, której nazwę zdecydowanie należy zapamiętać (choć nie jest to oczywiście zbyt proste).

Lutto Lento – Unlucky (wydanie własne)

Zorientowane na bit, lecz wciąż eksperymentalne oblicze Lutto Lento. Enya w roli Syreny, manipulowane taśmy i sporo tanecznych, krztuszących się rytmów. Krótki materiał na kasecie to dobra zachęta do przyjrzenia się pełnowymiarowym DJ-skim poczynaniom tego interesującego twórcy i wydawcy.

James Rushford & Joe Talia – Manhunter (KYE)

Muzyka w komie, słyszana przez osobę znajdującej się w stanie śpiączki. Australijski duet, nie do końca wiadomo jak, stworzył przejmującą opowieść o niemożności i rozpadzie. Muzyka mogłaby posłużyć jako ilustracja dramatów Samuela Becketta – sporo w niej przenikliwego egzystencjalnego smutku.

Aaron Dilloway – Songs About Jason (Lost and Found)

Mój ulubiony noise’owy artysta postanowił zinterpretować po swojemu głośny album Jasona Lascalleeta „Songs About Nothing”. Humorystyczna okładka i reputacja Dilloway’a kazały spodziewać się jatki. Tymczasem dostaliśmy wyjątkowo kojący ambient, oparty na analogowej pulsacji, z kilkoma cytatami odsyłającymi do dzieła będącego punktem wyjścia.

Graham Lambkin & Jason Lescalleet – Photographs (Erstwhile)

Tymczasem Lescalleet wraz z artystycznym partnerem w osobie Grahama Lambkina nagrali poważny, dwupłytowy album oparty na autobiograficznych wątkach. Historie rodzinne, przywoływanie wspomnień, ale też stawianie pytań o własną tożsamość to tematy zarezerwowane raczej dla innych dziedzin sztuki niż muzyka. Sposób w jaki je potraktowali autorzy, kontrastując z abstrakcyjnymi tonami i teksturami, zasługuje na szczególną uwagę.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
5 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
yulquen
yulquen
10 lat temu

apropos wyśmienitych składaków wymienionych na górze przez p. Michała,do łączylbym też ten, niby retro, ale w Smarcie:) Various – Gerd Janson Presents Musik For Autobahns

Paweł Gzyl
10 lat temu

Michale – w przypadku płyty Aaron Dillowaya punktem odniesienia jest chyba słynny album Big Black – „Songs About Fucking” – http://www.discogs.com/Big-Black-Songs-About-Fucking/master/6380

Michał
Michał
10 lat temu
Reply to  Paweł Gzyl

Poniekąd też;) Sprawa wygląda tak, że to Lascalleet nagrywając swoje „Songs About Nothing” odnosił się do słynnego albumu Big Black. Dilloway wyszedł za to od materiału Lascalleeta. To też może tłumaczyć,ambientową formułę „Songs About Jason”. Kolejne przetworzenia zacierają coraz bardziej oryginał (jak ksero z ksero z ksero). To co zostaje to podstawowa pulsacja.

99vadim
99vadim
10 lat temu

W końcu ktoś o „Photographs” w Polsce napisał 😉 To zdecydowanie najtrudniejsza część trylogii (i w kontekście „The Breadwinner” oraz „Air Supply” trzeba o tym albumie myśleć, a nawet długości utworów na poszczególnych płytach „Photographs” wyraźnie to sugerują..) ale trzeba pamiętać o tym, że istnieje specyficzny rodzaj poczucia humoru tego duetu, wymykająca się generalizacjom skrupulatnie wypracowana dźwiękowa estetyka, co sprawia że stwierdzenie „nagrali poważny album” jest dość nieostrożnym uogólnieniem, podobnie pisanie o „stawianiu pytań o własną tożsamość” brzmi jak humanistyczny komunał w tym kontekście.

Michał
Michał
10 lat temu
Reply to  99vadim

Dzięki za komentarz. Być może pojawi się okazja, aby napisać coś więcej o trylogii. Faktycznie zasługuje na dłuższe omówienie niż w notce powyżej, która siłą rzeczy jest hasłowa i skrótowa.

Polecamy