Czy terenowe nagrania z cmentarza mogą stać się zaczynem refleksji nad kruchością naszego życia?
Pod szyldem Phase90 ukrywa się najnowszy projekt Stephena Hitchella, znanego do tej pory z działalności pod szyldami Echospace, cv313 i Variant. Jak zawsze, tak i tym razem amerykański artysta łączy w swej muzyce dwa pozornie wydawałoby się odmienne podejścia – techniczne i metafizyczne.
Już sama nazwa projektu odwołuje nas do słynnego efektu Phase 90, który w ciągu historii muzyki popularnej, najczęściej był wykorzystywany przez gitarzystów, ale również przez klawiszowców. Z drugiej strony podstawą nagrań umieszczonych na „Infinitati” stały się dźwięki otoczenia zarejestrowane na… cmentarzu w Calvary. Jak wypadło połączenie ciepłego brzmienia wspomnianego efektu z grobowymi rejestracjami?
Płyta rozpoczyna się w iście złowieszczy sposób – od industrialnego szumu, który wijąc się statyczną smugą („Infinitati”) prowadzi nas wprost do minimalistycznej kompozycji, rozpiętej między dubowymi pulsacjami basu a stłumionym bitem techno („Ango”). Z czasem pojawiają się jednak plemienne perkusjonalia („Dolor”), które łączą fale głębokich syntezatorów z rozwibrowanymi akordami na kanalizacyjnym tle („Terram”).
Centralnym punktem albumu jest dwudziestominutowa kompozycja „Vinci”. To jedno z najwspanialszych osiągnięć w dorobku chicagowskiego producenta. Stłumione bity powoli wyłaniają się na pierwszy plan, pociągając za sobą tajemnicze szumy i świsty – a wszystko to pulsuje hipnotycznym rytmem osadzonym w ambientowy kontekście. Ten kojący wątek z czasem staje się zaczynem kolejnego utworu – łączącego industrialne wtręty z ilustracyjną elektroniką „Targum”.
Finał zestawu tworzą dwa nagrania odwołujące się do klasycznej szkoły jamajskiego dubu. Wolny bit o rwanym metrum wnosi ze sobą dudniący pochód masywnego basu, a nad tym szkieletem rytmicznym przelewają się kolejne fale onirycznych klawiszy („Passio”). Z czasem rytmiczny puls cichnie, ustępując miejsca zapętlonym stukotom, które niczym odgłos oddalającego się pociągu, zabierają ze sobą powoli cichnące pasaże ambientowych wyziewów („Quam”).
Połączenie ciepłych efektów o dubowej proweniencji z zaszumionymi brzmieniami rodem z industrialu i podbicie ich rytmiką w stylu minimalowego techno działa bezbłędnie. Dzięki temu powstaje monochromatyczna muzyka poprzecinana dźwiękowymi erozjami, która kreuje niesamowity nastrój, balansujący na granicy ukojenia i niepokoju. Jeśli komuś udało się kiedyś uzyskać ten wręcz nieuchwytny moment połączenia zadumy nad przemijaniem czasu z fascynacją światem po drugiej stronie naszego życia – to właśnie na tym albumie.
Echospace 2015
CD już na półce! 🙂
Warto!
Variant w formie
Album towarzyszy mi dziś w pracy – great!
Yes. 🙂