Wpisz i kliknij enter

Tauron Festiwal Nowa Muzyka 2015 – relacja i zdjęcia

10 edycja Tauron Nowa Muzyka była bardzo mocnym zamknięciem letniego sezonu festiwalowego. Dla redakcji NM była to również edycja pechowa – trochę czasu zajęło nam odzyskiwanie materiału z uszkodzonego nośnika. Wreszcie jednak możemy podzielić się z Wami naszymi wspomnieniami.

HV/NOON

Producenci zaprezentowali przede wszystkim materiał ze wspólnej płyty, ale przeplatali go również swym solowym materiałem (np.”W Branży” Noona, „Synthesis” Hatti’ego). Panowie byli tego wieczoru w bardzo dobrych humorach, a większość materiału miksowali na żywo uzyskując nowe wersje znanych kompozycji.

Niestety podczas koncertu zabrakło wokalnych gości (z offu zarymował jedynie OSTR), towarzyszył im za to perkusista zespołu Psychocukier i szkoda to stwierdzić, ale o ile pomysł z podbiciem żywmi bębnami jest świetny, to jednak umiejętności Marcina Awierianowa (przynajmniej w tego rodzaju graniu) pozostawiają wiele do życzenia – dziwię się, że tak genialni producenci tego nie słyszą… (Bartek Woynicz)

Ghostpoet

Po 3 latach Obaro Ejimiwe powrócił do Katowic, tym razem głównie z materiałem z ostatniej płyty „Shedding Skin”, choć poleciało też np. szantowo-afrobeatowy „Plastic Bag Brain”. 32-latek skręcił razem z tym albumem jeszcze bardziej niż na „Some Say I So I Say Light” w stronę akustycznego grania, co nie znaczy, że mniej energetycznego.

Czteroosobowy, klasycznie skonstruowany (sekcja rytmiczna, gitara i klawisz + żeński wokal) live-band bardzo sprawnie podgrywał Brytyjczykowi, który hipnotyzował swoimi barytonowymi deklamacjami. Bardzo entuzjastyczne reakcje licznej publiczności sprawiły Ghostpoet sporą przyjemność, zmuszając tym samym organizatorów do pozwolenia mu na zagranie bisu. Ten występ był jednym z najlepszych momentów festiwalu. (Bartek Woynicz)

ESKMO

Brendan Angelides podobnie jak Ghostpoet zawitał na festiwal po raz drugi. W 2012 roku totalnie pozamiatał swoim oryginalnym występem, w tym roku można było zaobserwować, że Amerykanin kontynuuje drogę tworzenia muzyki na oczach widzów wykorzystując przy tym znalezione na terenie koncertu elementy.

Tym razem były to m.in.: paczka chipsów, szypa do śniegu, aluminiowy element rusztowania czy plastikowa skrzynia na bułki. Loopowanie odgłosów na żywo cały czas robi spore wrażenie i podkręca całe show, choć dla tych co już to widzieli wrażnie jest o połowę mniejsze. Muzycznie Eskmo, podobnie jak na ostatnim albumie, odchodził od łamanych bitów kierując się w stronę podkręcanej wielościeżkowo ściany dźwięków. Sporadycznie potrafił jednak zaskoczyć mocnym rytmem, jak choćby w finałowym „Mind of War” czy największym hicie „Cloudlight”. (Bartek Woynicz)

Kiasmos

Solidne tłumy przyszły do Tent Stage w nadziei na przeżycie magicznego spektaklu wykreowanego przez duet z Islandii. Kiasmos grając póki co jeszcze niezbyt obszerny materiał, zdecydowanie uwypuklił jego techno profil, pozostawiając melancholijne ambientowe pasma w drugim planie. Elektroniczny puls doprowadzał tłum do ekstazy, wiele osób z „szeroko zamkniętymi oczami” dosłownie odlatywało gdy duet grał „Lopped” czy „Burnt”.

Koncertowi towarzyszyły subtelne wizualizacje pejzaży w lustrzanych odbiciach lub pędzące chmury. Niezrozumiałym jest tylko fakt, iż przez praktycznie cały koncert białe światła mocno oświetlały publiczność (chyba tylko raz zanurzono nas w ciemnej czerwieni) – może miało to umożliwić Kiasmosowi lepszy kontakt z fanami? Faktycznie dawno nie widziałem by jacykolwiek artyści tak bardzo nakręcali się przez entuzjazm audytorium. Pochwalić należy też realizację dźwięku, która akurat na tej scenie nie zawsze satysfakcjonowała. Pierwszy w Polsce występ Janusa Rasmussena i Ólafura Arnaldsa był najjaśniejszym punktem 3 dnia festiwalu. (Bartek Woynicz)

Rysy

Przy okazji festiwalu swoją premierę miał pierwszy album Wojtka Urbańskiego i Łukasza Stachurko (Sonar Soul). Duet zaprezentował pod dachem namiotu Red Bull Music Academy materiał z tegoż i był to zaskakująco dobry występ, który z pewnością na każdym światowym festiwalu zwróciłby na siebie uwagę.

W większości numerów na scenie towarzyszyli Rysom wokaliści w postaci Justyny Święs (The Dumplings), Baascha i Piotrka Zioły – ta głosowa różnorodność wespół z geometrycznymi wizualizacjami robiła bardzo dobre wrażenie. Producenci z dużą sprawnością generowali swe elektroniczne piosenki, a występujący po nich Funkstörung mógł im pozazdrościć sporej i zaangażowanej publiczności. (Bartek Woynicz)

Kate Tempest

Niestety nie widziałem całego show tej 30-letniej Angielki. Niestety, gdyż to co było mi dane zobaczyć, było naprawdę zaskakująco dobre. Poetka wystąpiła z rewelacyjnym bębniarzem grającym na tępym, ale też poteżnym brzmieniu elektronicznego zestawu perkusyjnego oraz pianistką, która generowała równie surowe noisujące pady. Było bardziej eksperymentalnie niż na płytach i choć głównie hip-hopowo, to wskakiwały też tempa drum’n’bassowe czy dubowe.

Poza zagraniem płytowego materiału reprezentantka labelu Big Dada dała popis długiego, ekwilibrystycznie szybkiego i intensywnego rapowania a cappella, a na końcu wygłosiła poruszający i choć mocno aktorski to jednak szczery speech, w którym apelowała o porzucenie konsumpcjonizmu na rzecz wydobycia swojego prawdziwego „ja” – brzmi naiwnie, ale ogromna sala Międzynarodowego Centrum Kongresowego, gdzie mieściła się główna scena festiwalu wstrzymała na dluższą chwilę oddech. (Bartek Woynicz)

Tyler The Creator

Dla sporej rzeszy (przede wszystkim młodych) uczestników Nowej Muzyki postać najbardziej wyczekiwana. Nieszablonowy 24-latek pojawił się nad Wisłą po raz pierwszy i chyba trudno jednoznacznie ocenić czy jego koncert w pełni zaspokoił łaknionych jego twórczości fanów.

Było sporo nieskrępowanego szaleństwa przy soczystych bangerach pokroju „Tamale” czy „Domo 23”, znalazło się miejsce na chwile zatrzymania przy „IFHY”, „2Seater” czy „Bimmer”, były single stare („Yonkers”) i nowe („Fucking Young”), był finał z zapraszaniem kilkudziesięciu widzów na scenę (szkoda, że dzieciaki wolą filmować te chwile smartfonami niż jak najintensywniej je przeżywać „tu i teraz”…).

Reprezentant Odd Future zagrał wspólnie z Dj-em i sidemanem kilkanaście numerów w 55 minut, a w związku z tym, że widzowie summa summmarum dość letnio go pożegnali to „rapujący Tom Waits” nie wyszedł na bis… Z pewnością jednak Tyler potwierdził nieprzesadzone zdania o jego talencie i wizjonerstwie w hip-hopowej dziedzinie. (Bartek Woynicz)

Fatima

Swoją przygodę na TNM zaczęłam od koncertu Fatimy na głównej scenie. Przyznam szczerze, że właśnie dla takich występów, lubię jeździć na festiwale – Fatima, to artystka, która nie była mi wcześniej znana, słyszałam ją pierwszy raz w życiu. Po pierwszych taktach jej soulowo-funkowych kompozycji, pożałowałam jednak, że tak płytko ‚siedzę’ w muzyce z tego gatunku.

Niewiarygodnie ekspresyjny występ – od zawsze byłam fanką wokali czarnoskórych artystów, swobody, z jaką zachowują się na scenie, ich ruchów tanecznych i wymownej mimiki – Fatima, bez dwóch zdań, ma to wszystko. Z głównej wyszłam urzeczona, z roześmianą twarzą i lekko załzawionymi oczami. (Kasia Zmora)

Dopplereffekt

Po krótkim epizodzie z Taco Hemingwayem, ruszyłam na Littlebig Stage, gdzie zagrzałam do końca setu Objekta. Pierwszym, mocno odznaczającym się punktem w moim programie, był tajemniczy duet Dopplereffekt. Mam słabość do analogowych brzmień, więc wiedziałam, że dostanę to, czego chcę.

Nie zagrali ani seta, ani live’a – wygrywali utwór po utworze, z krótkimi, pełnymi napięcia, przerwami. Zwróceni do siebie twarzami, na tle futurystycznych wizuali, Gerald i Michaela, wyglądali na pełnych skupienia, mimo że stali w półmroku. To twarde electro, wygrywane z uczuciem przez parę wytrawnych muzyków, wprawiło mnie w przyjemne otępienie. (Kasia Zmora)

tauron-festiwal-06

tauron-festiwal-03

Objekt

Objekt mnie zawiódł. Z jego seta pamiętam tylko tyle, że wyskoczyłam jak z procy, gdy zagrał ‚Work’ Jamesa Ruskina w remiksie Steve’a Rachmada. Cała reszta miksu, była miałka i nudnawa, ładne utwory bez odpowiednich spójników i niepotrzebny slalom międzygatunkowy (electro, techno, trochę muzyki bassowej).

Wiedziałam, że świadczy to o tym, że artysta jest dobry w swoim fachu (tym bardziej, że grał z winyli), ale nie wiedziałam, co zrobić z nogami, zupełnie, jak na występie Autechre. Słyszałam już wcześniej Objekta, gdy grał seta we wrocławskim Das Lokalu i wiem, że potrafi zahipnotyzować publikę, tym razem niestety, ani trochę mnie nie porwał. (Kasia Zmora)

Małe Miasta

Pierwszą rzeczą, jaka uderzała przy pobieżnej nawet analizie rozkładu jazdy TNM 2015 była ilość zakontraktowanych polskich artystów. Rola rodzimych występów nie ograniczała się też tylko do otwierania wieczoru zagranicznym gwiazdom, scena Red Bulla w piątkową noc stała Polakami. Sporą ilość publiki jak na wczesną porę przyciągnęli Mateusz Gudel i Mateusz Holak, czyli duet Małe Miasta.

Żałuję, że nie zdążyłem wcześniej, ta część występu, którą udało mi się złapać to ciekawy, zwolniony i zmielony hip-hop z fajnymi klawiszowymi wycieczkami. Był to kolejny występ MM w ramach wakacyjnego objazdu polskich festiwali, tylko czekać drugiego albumu duetu Mateuszów. (Marcin Bochenek)

Taco Hemingway

Rewelacyjnym pomysłem organizatorów okazało się ulokowanie Taco Hemingwaya w małym otwartym amfiteatrze. Otoczony publicznością, na małej okrągłej scenie raper od pierwszego do ostatniego numeru nie pozwolił nikomu usiąść.

Usłyszeliśmy cały bodajże materiał z „Umowy o dzieło” z fragmentami bardziej humorystycznymi i poważnymi, niezmiennie powtarzanymi przez publikę. Napakowane sylabami zwrotki na żywo brzmiały wyraźnie, celnie, ostro, podobnie jak bity Rumaka na potrzeby koncertowe dodatkowo przybrudzone. (Marcin Bochenek)

Souvenir de Tanger

Opisując swoje live acty Wiktor Milczarek mówił, że stara się, żeby muzyka nie zawsze była taneczna, ale zawsze odczuwalna ciałem. Piątkowy występ Souvenir de Tanger przyniósł sporą dawkę mrocznych, powoli wypalających się dźwięków, często „techno, którego bit trzeba sobie dopowiedzieć”, jak zgrabnie opisał to ktoś w kolejce do baru. Całość ozdobiona strzępami arabskich, bliskowschodnich melodii złożyła się na niezwykle hipnotyzujące show. (Marcin Bochenek)

Autechre

Nie będę wcale ukrywał, że Autechre to dla mnie główna gwiazda festiwalu i jeden z głównych powodów przybycia do Katowic. Jak zawsze zatopiona w ciemności scena i powoli, ostrożnie budowany set. Prawdziwie tanecznie zrobiło się po kilkunastu/ dwudziestu minutach kiedy panowie sięgnęli po brudne, rzężące dźwięki i utkali z nich najlepszy kawałek imprezy jaki słyszałem w tym roku.

Set ewoluował i lawirował z grubsza w rejonach znanych z Exai, do końca jednak utrzymując swoiście taneczny (momentami dubowy) charakter, a pod sceną rozbujaną, uśmiechniętą gromadkę. Ponad dwadzieścia lat po debiucie Autechre ponownie udowadnia, że miejsce na festiwalu z Nowa Muzyka w nazwie należy im się, jak mało komu. (Marcin Bochenek)

Amen Tma

Prawdziwie wiernym oryginalnemu przesłaniu festiwalu okazał się kurator najmniejszej sceny: Carbon Central, Wojciech Kucharczyk. Zakątek Muzeum Śląskiego, w którym usłyszeć można było młodych muzyków z Europy Środkowej i Wschodniej był prawdziwą perełką sobotniego wieczoru. Najbardziej zapadł mi w pamięć set Słowaków z Amen Tma.

Balansujący na granicy noise’u i techno, ciężki, a umieszczony w dużej mierze w wysokich rejestrach, cały czas porywający tanecznie był wyjątkowo odświeżającym doświadczeniem, dowodzącym że muzykę taneczną można próbować wymyślać na nowo, bez podpierania się utartymi/modnymi schematami. (Marcin Bochenek)

DJ Koze

Weekend w Katowicach zamknęliśmy z Djem Koze. Przez ponad dwie godziny Niemiec umiejętnie skakał z gatunku na gatunek, od minimalu przez hip-hop do techno, aż namiot Red Bulla pękał szwach. Bardzo przyjemny, radosny set zostawił dobry posmak w ustach po ciekawym, choć nierównym festiwalu. (Marcin Bochenek)

Nils Frahm

Koncert Frahma był godzinnym relaksem dla uszu. Siedzący obok niewysokiej ściany sprzętu artysta grał powolne, nieraz pozbawione rytmu produkcje, które usypiały i pobudzały wyobraźnię, dając publice odpoczynek przed kolejnymi wrażeniami wieczoru.

Muszę powiedzieć, że moim pierwszym odczuciem po dotarciu na koncert Niemca nie był zachwyt samym dźwiękiem, lecz imponującą kubaturą sali Międzynarodowego Centrum Kongresowego. W ogóle należy przyznać, że plan organizatorów polegający na rozciąganiu terenu festiwalowego, choć realizowany powoli, w końcu przynosi pozytywne efekty, zarówno wizualne, jak i logistyczne. (Franek Ploch)

Dopplereffekt

Nawet jeśli ktoś słyszał zamaskowanych Amerykanów nie tak dawno w krakowskim Hotelu Forum, tu także nie chciał ich przeoczyć. Występ legendarnego projektu, który obchodzi już 20 lat działalności, znów był prawdziwą dźwiękową ucztą i wspaniałą lekcją brzmienia electro z Detroit lat 90.

Kamienna poza Michaeli To-Nhan Bertel, spazmatyczne ruchy dłoni Geralda Donalda i futurystyczne wizualizacje w tle nadawały występowi aurę magicznej podróży w czasie. (Franek Ploch)

Sherwood & Pinch

Duet wyczekiwany przez entuzjastów starego dobrego dubstepu figurował już w lineupie katowickiego festiwalu dwa lata temu. Wtedy jednak z przyczyn zdrowotnych Adrian Sherwood na Taurona nie dotarł, a u boku Roberta – Pincha – Ellisa godnie zastąpił go dowódca labelu Chestplate – Distance.

Tym razem Brytyjczycy wystąpili we właściwym składzie, serwując zgromadzonym w namiocie Red Bulla godzinną dawkę energetycznego, międzygatunkowego vibe’u. Puls dubstepowego basu, przestrzenne werble i wibrujące melodie rodem z Jamajki cofnęły nas lata wstecz i przywróciły pamięć o lekko zapomnianych rytmach. (Franek Ploch)

Syny

‚Ej, a polski hip-hop ma tak słabe bity…’ – słyszymy w jednym z kawałków projektu Syny. Produkcjom duetu trudno jednak odmówić pomysłowości. Oparty na skojarzeniach, lekko absurdalny opis codzienności w wykonaniu Roberta Piernikowskiego dodaje bitom 1988 swoistego smaczku.

A gdy połamane, basowe brzmienie lo-fi przelatuje przez kłęby dymu, a Piernikowski, recytując wersy Orientu, wygina się w półmroku – trudniej o lepszy klimat. Na koniec występu zapłonęły race, a w tłum poleciało kilka egzemplarzy albumu. Jeśli wybieracie się na łódzki DOMOFFON lub na Up To Date do Białegostoku, nie możecie ich przegapić! (Franek Ploch)

Synus006

Objawieniem sobotniego wieczoru na Carbon Central okazał się Synus006. Nieznany mi wcześniej węgierski artysta przez godzinę szturmował uszy i umysły tłumu pulsem siermiężnego techno, wprawiając zgromadzonych przed sceną w dziki, taneczny trans. Przez beznamiętne wpatrywanie się w ekran laptopa zdawał się nie zauważać pozytywnych efektów, jakie osiągała jego hipnotyzująca ściana dźwięku. (Franek Ploch)

Robag Wruhme

Na poziom występów popularnego Robaga mało kto u nas narzeka. Podobnie jak dwa lata temu tak i teraz mieliśmy tę przyjemność, że właśnie jego set kończył trzeci dzień festiwalu. Niemiec rozpoczął występ odtworzeniem. nagrania z zabawnym pozdrowieniem katowickiej publiczności .

Chwilę później już na dobre poświęcił się podgrzewaniu atmosfery na zapełnionym po brzegi parkiecie namiotu Red Bulla. Podczas ponad dwugodzinnego seta usłyszeliśmy masę fantastycznych rytmów łącznie z najnowszą epką Cybekks. (Franek Ploch)

tauron-festiwal-01

tauron-festiwal-12

tauron-festiwal-07







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy