Wpisz i kliknij enter

Solar Bears – Advancement

Przełom wieków, okolice wytwórni Warp, Rephlex i Skam.

Na jednym z dorocznych sabatów nowomuzycznych – gdzie wymieniamy masońskie uściski dłoni, spiskujemy przeciwko redakcji „Teraz Rocka” i gramy w quiz „Autechre czy pralka?” – w największej konspiracji przekazano mi kopię nowej płyty Solar Bears, zawiniętą dla niepoznaki w magazyn „Glissando”. Po rytualnym odsłuchu całej dyskografii Merzbowa (również wspak, żeby odnaleźć zaszyfrowane informacje, które wreszcie pozwolą nam przejąć władzę nad światem lub chociaż wyrzucić śmieci), udałem się do domu, gdzie cisnąłem płytę w czarną czeluść sprzętu grającego.

W pierwszym odruchu byłem pewien, że nastąpiła pomyłka i oto słucham niepublikowanego materiału Boards of Canada. Późniejsza lektura dołączonej notki wyprowadziła mnie jednak z błędu. Zaintrygowany, ale też trochę głodny, bo była pora kolacji, dowiedziałem się, że Misie Solarne działają od 2009 roku i pochodzą z niedalekiej – a jakże bliskiej nam, Polakom! – Irlandii. Jest ich dwóch: Rian Trench i John Kowalski (i znów robi się bardziej swojsko). Nazwę zaczerpnęli z ekranizacji „Solaris” Lema w rękach Tarkowskiego (którego Lem, tupiąc nogami na planie filmowym, zwyzywał od durniów, po czym dał nogę).

Dotychczasowe wypusty duetu, wszystkie w barwach Planet Mu – epka „Inner Sunshine” (2010) oraz dwa albumy, „She Was Coloured In” (2010) i „Supermigration” (2013) – nie przygotowywały na taki obrót sprawy, jaki ma tu miejsce. Były bowiem dość męczące, choć imponowały muzyczną erudycją. Czego tam nie było! Akustyczne numery jak u Bibio, krautrockowe patenty w duchu Cluster i Neu!, retroelektronika a la Telefon Tel Aviv, electro w stylu Daft Punk, psychodelia lat 60., easy listening w rodzaju Air, emotronika M83, muzyka pseudofilmowa i ścisły post, przepraszam, post-rock. Wszystko – i nic ciekawego.

Na „Advancement” nie ma śladu po tego typu historiach, nie licząc może kinematograficznego rozmachu. Ten się uchował, pod warunkiem, że mowa o dobrym kinie science fiction, najlepiej na podstawie dobrej książki w tym gatunku (i jednego i drugiego jak na lekarstwo, psia kość!). Irlandczycy sami podsuwają literackie tropy: dynamiczny „Man Plus” tytularnie nawiązuje do powieści Frederika Pohla, w której człowiek przeistacza się w androida (żądnym podobnych wrażeń warto również polecić klasykę kina familijnego, czyli „Tetsuo: The Iron Man” Tsukamoty).

Podobne wrażenia wywołuje „Scale”, który brzmi jak niezwykła mieszanka patosu a la Vangelis, wyrafinowania Plaid i rytmicznie gęstej, chrupiącej muzyki Gridlock (genialny album „Formless” z 2003 roku, absolutny kanon tak zwanego idm-u!). Echa dokonań Greka znanego głównie z muzyki do „Blade Runnera” i imponującej brody, pojawiają się również w iście filmowym „Gravity Calling”, gdzie przeplatają się z syntezatorową elektroniką typową dla lat 80.

Wspomniane nawiązania do Boards of Canada najbardziej słychać w „Age : Atomic”, „Vanishing Downstream” i „Wild Flowers”. Jest tu wszystko, co charakterystyczne dla tego kultowego szkockiego duetu: staroświecko lśniące syntezatory, wyraziste beaty, melodie jak z telewizyjnych programów przyrodniczych i oniryczna atmosfera słonecznego dzieciństwa w cieniu bomby atomowej. Mało kto zbliżył się tak bardzo do twórców „Geogaddi”, jak ich młodsi koledzy z sąsiedniej wyspy.

Inspirowana zapewne kinem Bergmana „Persona” to chwila wytchnienia w konwencji ambientu z harmonijnie nałożonymi na siebie motywami. Dominującym nastrojem jest podniosła nostalgia, głównym wrażeniem – ruch. Melancholia ustępuje dopiero w dwóch ostatnich utworach, „Longer Life” i „Separate From The Arc”. Tempo siada jednak dużo wcześniej, bo już w połowie płyty. Kompozycje, choć pełne niuansów i gigabajtów mocno przetworzonych mikrosampli, są zwarte – żadna nie przekracza 5 minut.

Irlandczycy sporo się napracowali, korzystając nie tylko z tradycyjnego sprzętu w rodzaju syntezatorów, samplerów i automatów perkusyjnych. „Są tu ogromne ilości dźwięków tworzących wielowarstwowe tło, które przetacza się przez kompozycje” – przyznali w jednym z wywiadów i zaczęli wymieniać: dźwięki sonaru, odgłosy wydawane przez górę lodową pod wodą, syberyjski śpiew gardłowy, drzewa w lesie, falowanie oceanu, ludzka mowa, orkiestra w akcji, biały szum, a kto wie, może nawet Szelest Spadających Papierków.

To bardzo dobry album – nawet jeśli zupełnie nieodkrywczy. Według notki prasowej, muzyka na „Advancement” ma „odzwierciedlać wszechogarniający rozpad świata natury”. Możliwe, to już kwestia indywidualnej wyobraźni. Tytułowy postęp można z powodzeniem odnieść do Solar Bears, dla których jest to niewątpliwy krok do przodu w obiecującym kierunku – i jeśli ten album cokolwiek odzwierciedla, to właśnie to.

Sunday Best Recordings | 18.03.2016







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy

3 pytania – [O]

Dziś w naszym cyklu gościmy electropopowy zespół z Ukrainy.