Wpisz i kliknij enter

Hugo Race Fatalists – 24 Hours To Nowhere

Folkowa lekkość i bezkresna preria zmieniła swój kierunek, tym razem zatrzymała się w Australii!

Nie ma sensu przypominać biografii tego kultowego artysty i za każdym razem podkreślać, iż współtworzył w latach 80. z Nickiem Cave’em zespół Bad Seeds. Wolałbym się skupić na teraźniejszości. Hugo Race’a najbardziej znamy z The True Spirit czy Dirtmusic, a od niedawna nagrywa również z Catherine Graindorge pod szyldem Long Distance Operators. W ubiegłym roku polska wytwórnia Gusstaff opublikowała jego koncertowy materiał „Live in Brussels 1992” (recenzja).

Co kilka lat Australijczyk uruchamia swój projekt Hugo Race Fatalists. Najnowszy album „24 Hours To Nowhere” to już trzecie wydawnictwo Race’a opublikowane pod tą nazwą i przedstawiające chyba najbardziej folkowe oblicze artysty.

Race pracował nad nowymi kompozycjami ponad rok, ale zarejestrował je w tydzień ze znakomitymi włoskimi muzykami z grupy Sacri Cuori. W 2015 roku recenzowałem ich bardzo dobrą płytę „Delone”. Oprócz nich słyszmy także głos australijskiej wokalistki Angie Hart (Frente), skrzypce Vicki Brown, wiolonczelę Julithy Ryan oraz członków Sepiatone i The True Spirit. W trakcie powstawania „24 Hours To Nowhere” Race wsłuchiwał się w nagrania kompozytorów z lata 60. i 70. takich jak Tim Hardin czy Fred Neil. Hugo chciał w pewnym stopniu przenieść klimat orkiestrowych partii z ich utworów na grunt własnych pomysłów. W tym celu wykorzystał elektronikę, skrzypce i wiolonczelę (np. w „The Power of You and I”, „We Were Always Young”).

Krążek otwiera wyśmienity utwór „24 Hours to Nowhere”, mogący z jednej strony kojarzyć się z Current 93, a z drugiej – z The Walkabouts. Przepięknych, onirycznych i zarazem osobistych ballad jest tu naprawdę sporo, wystarczy wymienić „It’ll Never Happen Again”, „No God in The Sky” (bliższe Giant Sand), „We Were Always Young” (z linią kontrabasu), „Lost in The Material World”, „Untill You Surrender” czy „Ballad of Easy Rider” (tutaj powiało Bobem Dylanem z lat 70., choć amerykański bard czasy świetności ma już za sobą). W „Beautiful Mess” i „One Day Forever” nasze uszy pieści niski i demoniczny głos Hugo. W tym pierwszy fragmencie w tle przemykają winylowe trzaski oraz elektroniczny beat.

„24 Hours to Nowhere” to bardzo osobista opowieść, lecz nie jest to powód, żeby od razu patrzeć na te utwory w jakiś szczególny sposób, za ich nietuzinkowością przemawia sama jakość. Australijczyk nadal potrafi oczarować z pozoru prostą balladą, która wychodząc z jego gardła zamienia się w pewien rodzaj mistycznego doznania. W mojej opinii „24 Hours to Nowhere” to jeden z najciekawszych albumów, jaki Hugo Race napisał w ostatnich latach.

27.05.2016 | Glitterhouse  

 

Strona Hugo Race’a »
Profil na Facebooku »
Strona Glitterhouse »
Profil na Facebooku »







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy