Wpisz i kliknij enter

The Man Who Fell To Earth – Original Soundtrack Recording

Długo zaginiona muzyka do kultowego filmu wreszcie odnaleziona.

Rok 1963. Amerykański pisarz Walter Tevis publikuje swoją drugą powieść, „The Man Who Fell To Earth” (pierwsza, „The Hustler”, została zekranizowana jako „Bilardzista” i grał tam Paul Newman). Jest to historia superinteligentnego i wrażliwego przybysza z gwiazd, który szuka na Ziemi ratunku dla swej umierającej planety. Krytycy doszukują się w książce m.in. wpływów zimnej wojny, inspiracji egzystencjalizmem, chrześcijańskiej przypowieści, portretu artysty w czasach współczesnych i wiwisekcji alkoholizmu. Tevis mówi o wątkach autobiograficznych.

Rok 1976. Do kin wchodzi „Człowiek, który spadł na ziemię” – adaptacja powieści w reżyserii Nicolasa Roega, z Davidem Bowie w tytułowej roli. Film wywołuje skrajne opinie, ale z czasem zyskuje status kultowego. Początkowo muzykę ma skomponować sam Bowie, jednak z powodów kontraktowych i artystycznych zastępują go: John Phillips z grupy The Mamas & The Papas (przebój „California Dreamin’”), japoński artysta Stomu Yamash’ta i były gitarzysta The Rolling Stones, Mick Taylor. Taśmy matki giną bez śladu. Soundtrack nigdy się nie ukazuje.

Rok 2016. Ktoś odnajduje taśmy. W 40. rocznicę kinowej premiery do sklepów trafia płyta z muzyką do filmu Roega. Dwupłytowa wersja CD zawiera wszystkie utwory (w sumie 24), zaś na dwóch winylach zebrano tylko kompozycje Phillipsa i Yamash’ty. Podobnie jak w samym filmie, nie ma tu żadnych utworów Bowiego, który przerwał prace nad soundtrackiem, gdy dowiedział się, że został z tej roli zwolniony. Niektóre fragmenty muzyki, którą pisał z myślą o „Człowieku…”, trafiły rok później na nagraną z Brianem Eno w Berlinie płytę „Low” (np. „Subterraneans”).

Piosenki „bonusowe” – Louis Armstrong, The Kingston Trio, skrawki „Planet” Holsta – są tu przyjemnym dodatkiem, bo na blisko półtoragodzinnej składance dominują kompozycje dwóch głównych twórców ścieżki dźwiękowej. John Phillips stworzył i wykorzystał typową muzykę tła w różnych gatunkach, takich jak: jazz (obie części „Jazz”, „Alberto”), country („America”, „Rhumba Boogie” Hanka Snowa), bluegrass („Bluegrass Breakdown” Billa Monroe), southern rock („Hello Mary Lou”), pop-rock („Window”) i wczesna elektronika („Space Capsule”). Trwają od minuty do trzech i jako „pigułki” są bardzo sprawne.

Stomu Yamash’ta przygotował natomiast eksperymentalne utwory i to właśnie one powinny zainteresować fanów szeroko pojętej nowej muzyki. Jest ich tylko sześć, ale trwają łącznie nieomal połowę całej płyty. Japończyk jest wirtuozem perkusjonaliów i instrumentów klawiszowych, nie dziwi więc obecność kotłów, gongów, dzwonków, pianina i syntezatorów. Otwierający album „Poker Dice” rozwija się w stronę jazzującej improwizacji, emanując jednocześnie tajemniczym nastrojem, który znakomicie oddaje odrealnioną atmosferę filmu.

W przepięknym „Wind Words” pojawiają się instrumenty smyczkowe, co nadaje muzyce melancholijnego i zarazem podniosłego charakteru. Niepokojąca partia bliżej niezidentyfikowanego aerofonu w „One Way” przypomina kobiece wokalizy z muzyki Komedy do horrorów Polańskiego. „33 1/3” to z kolei wycieczka w rejony orientalne, podobnie jak „Mandala” z tybetańskim (?) zaśpiewem i cudownie powtarzalną melodią-mantrą. Yamash’ta spędził jakiś czas w buddyjskim klasztorze i to swoiste uduchowienie słychać w jego twórczości.

Muzyka do filmu „The Man Who Fell To Earth” będzie atrakcyjna zapewne dla fanów filmu, wielbicieli Bowiego i sympatyków soundtracków (jeśli ktoś jest i jednym, i drugim, i trzecim, będzie miał potrójną radość). Dobrze, że ten materiał w końcu ujrzał światło dzienne.

Universal Music | 2016







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy