Wpisz i kliknij enter

Podsumowanie roku 2016 – Krzysiek Stęplowski

Nie Frank Ocean, nie Kayne West, nie The Weeknd. Okazuje się, że wśród płyt roku dziadka założyciela Nowamuzyka.pl są…płyty jazzowe. Ale za to jakie!

Shabaka and the Ancestors – „Wisdom of Elders”

W ubiegłym roku zamieszanie zrobił Kamashi Waschington ze swoim „The Epic”, w tym roku z fantastycznej strony pokazał się Shabaka Hutchings – działający w Londynie saksofonista, aranżer i kompozytor.

Dotychczas zaangażowany w kilka świetnych okołojazzowych projektów (jeden z nich pojawi się jeszcze w tym zestawieniu) w roku 2016 zaprezentował (wreszcie) swój solowy materiał. „Wisdom of Elders” inspirowane jest w dużej mierze muzyką Afryki – płyta nagrana została m.in. z muzykami jazzowymi z Kapsztadu. Co więcej – ten materiał zarejestrowany został podczas jednej studyjnej sesji.

Efekt? Wspaniały spiritual jazz, złożony, gęsty, inspirujący. Zmysłowy i dojrzały – wystarczy posłuchać w jaki sposób poprowadzony został poniższy „Joyous”.

BadBadNotGood – „IV”

BadBadNotGood swój wielki potencjał sygnalizowali już od dawna. W Polsce mogliśmy się o tym przekonać kilka lat temu podczas Festiwalu Nowa Muzyka w Kato.

Ale to dopiero na „Czwórce” panowie z Kanady osiągnęli chyba najlepsze proporcje między eksperymentem, klasycznym jazzem, elektroniką i popem. Tak, tu znaleźć można to wszystko. I wszystko idealnie do siebie pasuje.

Rzadko trafia mi się album bez słabych punktów. Zanim usłyszałem pana Shabakę to właśnie nowe BBNG było moją płytą tego roku.

Peggy Gou – „Gou Talks”

To tylko Epka, 21 minut, ale to nic. Peggy Gou pochodzi z Korei, obecnie jest didżejką w Berlinie a „Gou Talks” to jej pierwsze większe wydawnictwo. To po prostu bardzo dobry house. Obserwujmy ją!

Solar Bears – „Advancement”

Co prawda Boards Of Canada nagrywa niezwykle rzadko, ale na szczęście – w myśl zasady „Music Has The Right To Children” – szkocki duet ma swoich muzycznych kontynuatorów. W tym roku spośród nich najlepiej moim zdaniem wypadli panowie z Solar Bears – John Kowalski (!) oraz Rian Trench.

I nie – nie ma tu bezmyślnej kopii BoC. To jest Solar Bears. Ze świetnymi kompozycjami, idealnym doborem tłumionych barw i niepokojącym analogowym powiewem.

Nonkeen ‎– „The Gamble”

Projekty, w które zamieszany jest Nils Frahm prawdopodobnie co roku gościć będą w moich podsumawaniach. Ten gość po prostu wszystko zamienia w muzyczne złoto. Nie inaczej jest w przypadku Nonkeen: „The Gamble” to wariacje na temat materiału nagranego przez Frahma, Frederica Gmeinera i Sebastiana Singwalda w pierwszej połowie lat ’90.

Mamy więc tu oryginalne fragmenty starych taśm oraz dogrywki rejestrowane za pomocą sprzętu pamiętającego koniec XX wieku. Efekt? No muzyczne złoto.

Shit Robot – „What Follows”

Kolejny, po Solar Bears, projekt z Irlandii. Tym razem solowy: Marcus Lambkin skończył w tym roku 45 lat i właśnie wypuścił jedną z najlepszych tanecznych płyt AD 2016, jednocześnie jedną z najlepszych w tegorocznym katalogu wytwórni DFA.

W produkcji maczał tu palce Juan Maclean i faktycznie – całość spokojnie mogłaby wejść do jego repertuaru. Sprawdźcie sami: czy poniższy „Phase Out” nie jest idealnym tłem dla noworocznego chilloutu?

Yussef Kaamal – „Black Focus”

Wracamy do Londynu, gdzie w tym roku błyszczał nie tylko Shabaka. Oto Yussef Dayes i Kamaal Williams stworzyli muzyczny projekt odpowiedzialny za jedną z najlepszych płyt tego roku. „Black Focus” to fantastyczny roztwór jazzu i fusion spod znaku Roberta Glaspera, Flying Lotusa czy nawet Taylora McFerrina.

Tu również cała płyta trzyma niezwykle wysoki poziom od początku do końca. Przemyślana, doskonale zagrana. Poluję na ten projekt live – bo podczas koncertów brzmi to chyba jeszcze lepiej.

Steve Hauschildt – „Strands”

Świetna propozycja z Kranky Records. Dowód na to, że ambient to wciąż żywy muzyczny język.

Anderson .Paak – „Malibu”

Facet ma ojca w więzieniu, sam pracował na plantacji marihuany, otarł się o bezdomność…dziś natomiast ma na koncie jedną z najlepiej przyjętych płyt roku 2016. Jego muzycznym „promotorem” jest podobno sam Dr. Dre – może dlatego na „Malibu” znajdziemy kawałki produkowane przez mnóstwo znakomitości (m.in. Kaytranada, Madlib).

Fantastyczna, zaskakująco spójna płyta. Emanacja wielkiego talentu Andersona. No i cały producencki sztab też wiedział co robić.

The Comet Is Coming – „Channel the Spirits”

Znów Shabaka Hutchings – tym razem jako jeden z muzyków tworzących trio The Comet Is Coming. Kometa nie zrobi nam krzywdy, nie ma tu żadnych nowych dróg mlecznych, ale też brak większych czarnych dziur.

Udana kompilacja jazzu, psychodelii i zabawy. Ten album chyba najtrafniej opisuje jeden prosty komentarz na YouTube: „Wow, what a pleasent experience”.

Youandewan – „There Is No Right Time”

O tej płycie nie pisano w tym roku szczególnie dużo, ale mnie debiut Ewana Smitha w jakiś sposób ujął. Prawdopodobnie z powodu panującej tu melancholii: „There Is No Right Time” to – jak twierdzi producent – zapis nastrojów towarzyszących tuż po zakończeniu związku.

No ok. Ważne, że w efekcie ten materiał kołysze się bardzo przyjemnie, bez niepotrzebnych mielizn i dramatów. Posłuchajcie choćby „Have The Guts”:

LAM – LAM

Prawdopodobnie najlepsza polska płyta roku 2016. Powołane do życia przez Wacława Zimpla trio nagrało materiał absolutnie eksportowy, niezwykle świeży i angażujący. To niemal 50 minut muzyki dość hermetycznej – czas jednak mija tu niezauważalnie.

Krótko mówiąc: LAM to zapis improwizacji muzyków znajdujących się w idealnej formie. Tak jak nazwa labelu: Instant Classic, debiut LAM to dla mnie natychmiastowa polska klasyka.

Thousand Foot Whale Claw – „Cosmic Winds”

Dzięki soundrackowi do serialu „Stranger Things” w 2016 rozpoczął się lekki hype na elektroniczną scenę z Austin. To grupa muzyków i projektów skupionych wokół pracowni syntezatorów Switched On. Analogowe instrumenty okazały się ponownie elektryzujące.

Mi szczególnie przypadła do gustu płyta projektu Thousand Foot Whale Claw nawiązująca do dorobku klasycznej elektroniki lat ’70. Choć inni zapewne wybiorą album duetu SURVIVE.

Haelos – „Full Circle”

Downtempo, które zaskakująco dobrze wchodzi przy bieganiu 😉 A więc piosenki. Na jedno kopyto? Być może, ale jednak z wyjątkową smykałką do dobrych melodii. Płyta wybitnie towarzysząca. Często.

Go March – „Go March”

Spadkobiercy post-rocka? Prawdopodobnie. Sami piszą o sobie, że grają połączenie Mogwai z Kraftwerkiem. Dobre połączenie. A wszystko prosto z Belgii.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy