Wpisz i kliknij enter

Podsumowanie roku 2016 – Bartek Woynicz

20 płyt, które zostaną ze mną po ubiegłym roku.

Poniższe pozycje w kontekście odchodzącego roku, w moim mniemaniu zasługują na szczególną uwagę. W krótkich opisach sięgnąłem podobnie jak w podsumowaniu 2015 do recenzji z naszego portalu – o ile o danej płycie pisaliśmy.

Portable – Alan Abrahams
„I rzeczywiście – nowy album afrykańskiego producenta ma bardziej przystępny charakter niż jego poprzednie dokonania. Niewiele tu już muzyki klubowej – tym razem artysta stawia na melodię i nastrój. Zapewne dlatego bez względu na to, po jaki gatunek muzyczny sięga, właściwie za każdym razem serwuje nam piosenkę. Jego głos ma swoich zwolenników i przeciwników – na pewno jednak cechuje go charakterystyczna maniera, który sprawia, że od razu rozpoznajemy jego posiadacza”.

Pełna recenzja Pawła Gzyla tutaj.

Naphta – 7th Expedition
„Podczas 38 minut Naphta (wraz z gośćmi z różnych zakątków globu) zabiera nas w prawdziwie wciągającą wyprawę. Pomimo, że środki transportu niekiedy wydawać by się mogły zbyt „taneczne” do duchowej podróży towarzyszącej temu dziełu, to autorowi udaje się użyć ich z wielkim wyczuciem otrzymując mocno oryginalnie brzmiący materiał. Idealne wyważenie w proporcjach: akustyka vs. elektronika, forma vs. treść czy eksperyment vs. granice, wraz z odważnym podejściem do materii muzycznej sprawiają, że „7th Expedition” to pretendent do podium w podsumowaniach tego roku”.

Pełna recenzja tutaj.

Powell – Sport
Mocno wyczekiwany album nie zawiódł. W 14 utworach Anglik z właściwą sobie nonszalancją i łobuzerskim humorem tasuje wokalne cytaty, szorstkie sample zaczerpnięte z punka z różnymi odnogami elektroniki, zwłaszcza tej popularnej w latach 90-tych jak rave, breakbeat czy jungle. Cały ten gar pełen różności Powell miesza silnie noise’ującą chochlą co w generalnym oddźwięku kojarzy się z ideą elektronicznego punka, którego czołowym przykładem było chociażby „Music For The Jilted Generation”. Może nie bez kozery oba te albumy wydane zostały w XL Recordings?

Radiohead – „A Moon Shaped Pool”
Prawdopodobnie ostatni tak wielki zespół, który w dalszym ciągu funkcjonuje na poziomie nieosiągalnym dla reszty świata. Klasyczne Radiohead, które zrzuciło brzemię wiecznego innowatora na rzecz komponowania przepięknych piosenek z idealnym balansem między intrygującym groovem rytmicznym, a wzruszającą melodią, elektronicznym sztafażem, a klasycznymi smyczkami.

Lotto – Elite Feline
W Polsce to był bezdyskusyjnie rok krakowskiego Instant Classic. Potwierdziły to płyty „Lines” Zimpela, „Las” Kristen, „III” Innercity Ensemble” czy właśnie nowy album Lotto, o którym na naszych łamach Łukasz Komła pisał: „Jedno jest pewne: materiał z „Elite Feline” uzależnia w najlepszym tego słowa znaczeniu i nie powoduje żadnych skutków ubocznych. Rychlicki/Majkowski/Szpura udowodnili, że można wręcz zaczarować słuchaczy (mówię tu o sobie) nie używając do tego skomplikowanej motorki, całej gamy bitów, elektronicznych glitchów oraz Bóg wie czego jeszcze. „Elite Feline” przypomina błądzenie z zamkniętymi oczami i zwiedzanie po omacku nieznanych nam wcześniej miejsc”.

Pełna recenzja tutaj.

Kornel Kovacs – The Bells
„Debiutancki album Kornela Kovacsa perfekcyjnie oddaje ducha naszych czasów. Z jednej strony dyskretnie puszcza oko do przeszłości tanecznej elektroniki, a z drugiej – przetwarza oldskulowe dźwięki na współczesną modłę, traktując je z punkową bezceremonialnością. Efekt jest bardzo ciekawy – tym bardziej, że szwedzki producent ma lekką rękę do tworzenia melodyjnych i energetycznych loopów. Będzie z niego pożytek”.

Pełna recenzja autorstwa Pawła Gzyla tutaj.

Pink Freud – Plays Autechre
„Pink Freud poza tym, że składa hołd raczej mało znanemu w środowisku improwizująco-jazzowym duetowi ze świata inteligentnej elektroniki, odkrywając w nieco przykurzonych już kompozycjach ogromny potencjał aranżacyjny, to przede wszystkim nadaje im nową jakość, witalność i brzmienie. Przy okazji pokazuje też, że muzyka jako taka jest płynną całością, w związku z czym inspiracji i wyzwań można szukać wydawać by się mogło w odległych światach, a odważne eksperymentowanie może przynieść tak jak w przypadku „Plays Autechre” efekty po prostu fantastyczne”.

Pełna recenzja tutaj.

Kaytranada – 99,9%
„99,9” to prawdziwy fenomen, gdyż wykreowanie prawie godzinnego materiału wypełnionego kolaboracjami z silnymi indywidualnościami w tak lekki, przebojowy i spójny sposób zdarza się bardzo rzadko. Ciężko tu wskazać słabszy moment, sterowanie tempami, zabawa polirytmią, ciepłe brzmienie całości, szlachetne czerpanie z dokonań poprzedników i tradycji muzycznych utwierdzających jedynie w coraz popularniejszym stwierdzeniu, że oto ukazał się światu godny następca nieodżałowanego J Dillii”.

Pełna recenzja tutaj.

Demdike Stare – Wonderland
Nowy album słynnego duetu to w dalszym ciągu poszukujące eksperymentowanie po różnorodnych gatunkach (od ambientu po noise techno), z tą jednak różnicą, że tym razem łatwiej można tu znaleźć elementy humorystyczne niż przejawy okultyzmu.

LAM – LAM
„Oficjalny debiut tria Zimpel/Dys/Zemler wydaje się nie mieć słabego punktu. Wszystkie partie zagrane są perfekcyjnie (trudno uwierzyć, że powtarzane setki razy tematy w dolnej części klawiatury nie są po prostu zapętlone komputerowo), aranż oraz kompozycje są niezwykle przemyślane, a co najważniejsze uwalniają emocje i prowokują refleksje. Bezdyskusyjnie, obok swojego solowego albumu „Lines” Wacław Zimpel dorzuca „LAM” do grona najlepszych wydawnictw tego roku”.

Pełna recenzja tutaj.

Solange – „A Seat at the Table”
Album Solange Knowles (dotychczas stojącej w cieniu słynnej siostry) urzeka zarówno dojrzałością muzyczną (Raphael Saadiq!) jak i odwagą tekstową, wpisując się tym samym na listę ważnych albumów zabierających głos w sprawie nierównego traktowania czarnoskórych ( i kobiet) w USA. Wygląda na to, że w końcu mamy godnego następcę „The Miseducation of Lauryn Hill”.

Sarathy Korwar – Day To Day
„Trwający 42 minuty „Day To Day” przynosi nowe spojrzenie na łączenie wielu odnóg muzycznego świata, prezentując przeróżną amplitudę napięcia i dynamiki. Ten spleciony z różnych wątków album miejscami zmusza do zatrzymania się, wywołując poczucie rozrzewnienia („Karam”), innym razem skłania do medytacyjnego wręcz skupienia („Eyes Closed”), bądź też prowokuje do zanurzenia się w pierwotnym transie („Mawra”). Bezwzględnie pozycja obowiązkowa!”.

Pełna recenzja tutaj.

Niechęć – Niechęć
„Pomimo że w trakcie odsłuchu krążka miejscami mogą się pojawić skojarzenia z twórczością Jaga Jazzist („Echotony”, „Widzenie”) czy Esbjörn Svensson Trio („Metanol”) to bezwzględnie trzeba podkreślić, że Niechęć kreuje swoje oryginalne, często transowe brzmienie, dające się łatwo rozpoznać przy pierwszym odsłuchu. Najnowszy album Nięchęci kipi od emocji, czuć, że obcujemy z efektem wyrzucenia przez muzyków dużej ilość osobistych przeżyć. Kwintet potwierdza tym samym, że jest to w dalszym ciągu jeden z ciekawszych zespołów energetycznie improwizujących nad Wisłą. Co to się będzie działo na koncertach..!”.

Pełna recenzja tutaj.

Vijay Iyer / Wadada Leo Smith – A Cosmic Rhythm with Each Stroke
Nagrywający dla ECM pianista indyjskiego pochodzenia oraz legenda trąbkowej alternatywy jazzowej spotykają się tylko we dwoje na iście magicznym albumie. Pierwszy z nich w zeszłym roku bardzo oryginalnie na płycie „Break Stuff” oddawał hołd twórcy Detroit techno Robertowi Hoodowi, tym razem kreuje melancholijne podłoże pod przeszywające głębią brzmienie trąbki 74-letniego improwizatora z Mississippi. Miejscami ten materiał może kojarzyć się z wciąż niewznawianą „Music From Taj Mahal And Karla Caves” Tomasza Stańko, zaś gdy zamiast fortepianu Iyer odpala Fender Rhodesa duet przenosi się niemalże w rejony „Bitches Brew”.

Nick Cave and the Bad Seeds – „Skeleton Tree”,
Podobnie jak Bartkowi Chacińskiemu mi też nigdy wcześniej nie było z Cave’em bardziej po drodze. Potężna dawka silnych, neurotycznych emocji, zbudowana na genialnie wyważonej dynamice i doskonale ułożonym aranżu z cieniutką warstwą elektroniki jako elementem unowocześniającym klasyczną formę piosenki. Dodatkowe punkty za unikatowo-paradoksalną siłę zagubienia metrum w „I Need You”.

ANOHNI – „Hopelessness”
Kobieca odsłona Anthony’ego w połączeniu z talentem Oneohtrix Point Never i Hudsona Mohawke’a nie mogła się nie udać, ale że udała się aż tak? Z jednej strony odważne, mądre i zaangażowane teksty śpiewane w anturażu najnowocześniejszych trendów elektroniki, z drugiej zaś ich forma zaskakująco przebojowa i przystępna.

Shy Albatross – Woman Blue
„Cały materiał tworzy zamkniętą całość, która wyróżnia się aurą skupienia, eteryczności i ukazuje ogromną wrażliwość każdego z współtworzących Shy Albatross. Akustyczna i oszczędna forma wespół z nieprzeciętnie pięknymi melodiami, silnym i wyrazistym głosem Przybysz oraz potężną głębią prostolinijnej i wiekowej liryki powodują, że ten projekt robi piorunujące wrażenie, wywołując ciary na skórze. Niezaprzeczalnie oryginalny debiut kwartetu Rogiński/Przybysz/Zemler/Pękala staje się jednym z najważniejszych wydawnictw tego roku”.

Pełna recenzja tutaj.

Colin Stetson – Sorrow, a Reimagining of Górecki’s Third Symphony
„Colin Stetson przekierował „Symfonię pieśni żałosnych” w wysublimowany sposób zarówno na post-rockowe tory, jak i momentami black/doom metalowe (szczególnie w warstwie gitarowo-perkusyjnej), oczywiście zachowując w tym powściągliwość, wyczucie, pewną zmysłowość i autentyczną nostalgię. Mam nadzieję, że kapitalna interpretacja „III Symfonii” autorstwa Stetsona zmieni nastawienie – ogólnie rzecz biorąc – rockmanów do muzyków przynależących do świata filharmonii i na odwrót”.

Pełna recenzja autorstwa Łukasz Komły tutaj.

MOST – The Beginning
„Podejście do wydawania muzyki jakie zaproponował sterujący MOST-em Rafał Grobel (S1) jest nad Wisłą bezprecedensowe. Pomysł by skumulować pod jednym dachem utalentowanych indywidualistów z różnorodną metryką, podejściem do tworzenia, bagażem doświadczeń czy warsztatem i sprowokować ich do wzajemnego inspirowania, okazał się strzałem w 10. „The Beginning”, pomimo że prezentuje totalnie wielorakie podejście do muzyki elektronicznej zachowuje jakiś trudny do nazwania wspólny mianownik (i nie chodzi tu tylko o jednorodny miks i mastering), który „niewidzialną ręką” spaja te 11 numerów w jedną całość. Tak udane wejście na rynek zaostrza tylko apetyt na kolejne ruchy MOST-u”.

Pełna recenzja tutaj.

David Bowie – Blackstar
„Blackstar”, będąc produkcją krnąbrną i wyzywającą, rzuca długi cień na tegoroczne muzyczne premiery. Testament Stwórcy w nowym wcieleniu, dla którego ziemski wiek pozostaje pojęciem czysto abstrakcyjnym”.

Pełna recenzja autorstwa Daniela Barnasia tutaj.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy

3 pytania – NOON

Tuż przed premierą nowego materiału sprawdzamy co słychać u Mikołaja Bugajaka.