Wpisz i kliknij enter

Tornado Wallace – Lonely Planet

Ciepła bryza znad Balearów

Lewis Day zadebiutował pod koniec minionej dekady – ale zanim szorstkie i surowe produkcje house’owe, które realizował, wyszły poza krąg lokalnych klubów jego rodzinnego Melbourne, musiało trochę potrwać. Przełom nastąpił, gdy przybrał malowniczy pseudonim Tornado Wallace i przeprowadził się do Berlina. Z czasem o jego taneczne realizacje upomniały się modne wytwórnie z hipsterskiego kręgu – ESP Institute czy Beats In Space.

Nic więc dziwnego, że Australijczyk zaczął w końcu myśleć o debiutanckim albumie. I w końcu jest – a firmuje go ceniona na klubowym rynku wytwórnia Running Back, prowadzona przez Gerda Jansona. Mimo to, ku zaskoczeniu wszystkich wielbicieli jego wcześniejszych nagrań, „Lonely Planet” przynosi zupełnie nietaneczną muzykę. Siedem znajdujących się na krążku nagrań stanowi wręcz perfekcyjną inkarnację znów popularnego od niedawna nurtu Balearic.

Otwierający zestaw utwór tytułowy zgrabnie wprowadza w ciepły i leniwy nastrój płyty – łącząc plemienne perkusjonalia z rhodesowymi pasażami i śpiewem ptaków. „Trance Encounters” ma najbardziej energetyczny ton w zestawie, wpisując jednak w tribalowe bity psychodeliczną partię gitary w stylu dawnych Pink Floydów. W „Today” słychać echa nowofalowego koktajlu afrykańskiej egzotyki i wysmakowanego popu spod znaku Crammed Disc – a to za sprawą piosenkowej aranżacji z głosem Sui Zhen w roli głównej.

Druga część zestawu to właściwie ambient – ale taki, jakim rozumiano go pod koniec lat 80. na Ibizie i na Goa. Czyli mocno przefiltrowany przez doświadczenia muzyki new age, bliski stylowemu easy listening i łagodnie bujający niczym downtempo z przyszłej dekady. Osadzony na dubowym podkładzie „Warp Odyssey” przywodzi na myśl wczesne dokonania The Orb, w „Voics” rozbrzmiewa jazzowe piano i bluesowa gitara niczym w klasykach The KLF, a „Kingdom Animalia” próbuje syntetycznymi dźwiękami oddać odgłosy z tropikalnej dżungli, jak kiedyś czynił to Gigi Masin.

Australijski producent występował kiedyś w duecie The Coober Pedy Universisty Band – i choć nagrał on tylko dwa single, wydaje się, że współpraca z Tomem Moore’m odcisnęła na nim wielkie piętno. Muzyka tego teamu oscylowała bowiem wokół rozmarzonego disco w stylu połowy lat 80. Echa tej samej epoki składają się w wielkim stopniu na zawartość brzmieniową „Lonely Planet”. Nie bez znaczenia była też zapewne dla tego krążka późniejsza kooperacja z Jose Padillą nad ostatnim albumem wterena z Ibizy dla International Feel. W tym kontekście pełnowymiarowy debiut Tornado Wallace’a bardziej pasowałby nie do Running Back – ale pododdziału tej wytwórni znanego pod nazwą Edizioni Mondo.

Running Back 2016

www.running-back.com

www.facebook.com/runningbackrecords

www.facebook.com/tornadowallace







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
trzyzerotrzy
trzyzerotrzy
7 lat temu

I tak powinno być, niech co bardziej klubowe kawałki zostaną na single. Wolałbym, żeby na albumach artyści prezentowali coś ciekawszego, więcej eksperymentów i mniej opcji „dj friendly”

Polecamy