Wpisz i kliknij enter

W mojej muzyce jest trochę nocy – rozmowa z Baaschem

O najnowszej płycie, koncertach, remiksach i latach dziewięćdziesiątych.
Z Baaschem, na świeżo po wydaniu jego drugiego albumu.

Jesteś już po pierwszych koncertach z trasy promującej swój najnowszy album „Grizzly Bear With A Million Eyes”, przed Tobą występ na zbliżającym się Audioriver. Jak oceniasz odbiór nowego materiału?

Bardzo dobrze. Jesteśmy po kilku koncertach, kluby są pełne, ludzie reagują na konkretne utwory, więc widać, że przychodzą przygotowani do zajęć. Jest to bardzo miłe, tym bardziej, że jestem niedługo po wydaniu tego albumu. Płyta zbiera dobre recenzje. Mogę się tylko cieszyć. Nie mogę doczekać się występu na Audioriver, granie na dużych scenach to inny wymiar grania koncertów. Nie mówię, że lepszy niż granie tych mniejszych, klubowych. Jest to po prostu inny kontakt z publicznością.

Czy na Audioriver zaplanowaliście coś specjalnego?

Będziemy na pewno przystosowywać koncert pod festiwal, ale nic konkretnego na razie nie mogę powiedzieć, gdyż sami tak naprawdę jeszcze do końca nie wiemy.

„Grizzly Bear With A Million Eyes” to tytuł trochę jak dla bajki. Cała płyta zresztą jest nieco bajkowa, baśniowa nie tylko w warstwie muzycznej, ale i tekstowej. Skąd u ciebie ciągoty do takich kategorii?

To nie było w ogóle zaplanowane. Z zasady staram się nigdy nie planować tego, jaka płyta ma być, jak ma brzmieć, o czym ma opowiadać. Zawsze przyglądam się mojemu nowemu materiałowi dopiero w momencie, gdy kończę pracę. Wówczas wyłania się pewien obraz tego, co zrobiłem. Rzeczywiście coś takiego na koniec poczułem, może to nie tyle koncept, co taka swoista atmosfera tej płyty. Stwierdziłem, że ten tytuł pasuje do treści oraz do ogólnego klimatu albumu. Ale nie wiem, z czego wynika, że tak się akurat stało.

Na okładce nowego albumu Baasch znowu zasłania twarz. To gra charakterystyczną już dla ciebie estetyką, czy jakiś ukryty sens, głębsza metafora? Bo to pojawia się już nie pierwszy raz, jeśli chodzi o twoje płyty.

Ja nigdy nie miałem potrzeby pokazywania siebie i początkowo planowałem w ogóle nie pokazywać twarzy, stąd na okładce mojej pierwszej EPki „Simple Dark Romantic Songs” byłem całkiem zakryty. Ostatecznie postanowiłem od tego odejść, z różnych technicznych nawet względów, chociażby z uwagi na same koncerty. Ma to natomiast odbicie w mojej muzyce, w której to nie uzewnętrzniam się tak w stu procentach i nie wywalam bebechów. Mimo że ta muzyka jest zawsze bardzo szczera i bardzo moja, to nie mam potrzeby takiego ekshibicjonizmu i też nie wydawało mi się to nigdy istotne, żeby się jakoś super pokazywać. Stąd ostatnio moje pierwsze pojawienie się w teledysku, tak naprawdę za namową reżysera. Poza tym, kontakt osobisty z widownią na koncertach też jest bardzo ważny, więc z drugiej strony pewne odsłanianie siebie też pomaga materiałowi, bo ludzie mają wtedy lepszy kontakt emocjonalny z muzyką, w momencie kiedy mogą mnie poznać.

A na początku miałeś taki zamysł, by pójść w tym kierunku co Bokka czy The Knife by całkowicie i konsekwentnie nie ujawniać się?

Tak, miałem początkowo taki pomysł. Zresztą Bokka bardzo fajnie to zrealizowali. Byłem pełen podziwu dla nich, jak przygotowali to chociażby na potrzeby koncertów. Uważnie się też temu przyglądałem, bo coś takiego chodziło mi po głowie swego czasu. Ale to było dawno, teraz bym po to się sięgnął.

Bo uważasz, że byłoby to nieco pretensjonalne?

Nie. W ogóle tak nie uważam. Według mnie to, jaką masz koncepcję na siebie na scenie, wynika z tego, jakim jesteś człowiekiem i jaką ta muzyka pełni funkcje w twoim życiu. Myślę, że jak ktoś nie pokazuje siebie, to reprezentuje go tylko jego muzyka i to jest też piękny koncept, że tak naprawdę muzyka mówi sama za siebie.

Mamy już dwa klipy do miśka Grizzly, „Kind of Coma” oraz „Fall”. Ten ostatni bardzo oniryczny, specyficznie oświetlony, spowity tajemnicą. Skąd takie rozwiązanie?

Mnie bardzo kręci klimat noir, lubię taką wieczorną atmosferę. Wydaje mi się, że w mojej muzyce też jest trochę nocy, trochę wieczoru. Ja z kolei staram się, żeby to, co pokazuję wizualnie, pasowało również do klimatu muzyki. Przy okazji Bartek Michalec z Zuo Corp też lubi taką estetykę, więc te nasze składowe gdzieś się złączyły i powstało „Fall”.

Powiesz coś więcej o tym teledysku? Zaczyna się on nieco dziwnie. Zdaje się, że fabuła urywa się po kilku sekundach i zastępuje ją ekran z tekstem. Na koniec widzimy leżącą (martwą?) kobietę.

Cały koncept tego lyrics video polega na tym, że jest to jedna z dwóch części. Druga już jest w przygotowaniu. Nie będę zdradzać, co w niej będzie, ale mogę powiedzieć, że nie chodzi tu o żadną fabułę. To jest pewnego rodzaju impresja, mocno abstrakcyjna. Osobiście bardzo lubię, jak zostawia się dozę dowolności na rozmaite interpretacje zarówno muzyki, jak i teledysków.

Tekst do „Fall” jest również abstrakcyjny. Zwracasz się w nim do kogoś bądź czegoś, kto zdaje się być dla ciebie jakimś emocjonalnym czy duchowym rusztowaniem. Momentami brzmi to nawet jak jakaś modlitwa.

To historia o upadku i miłości, a dokładniej wyznanie kogoś, kto znalazł oparcie w drugiej osobie i w pewnej emocji. Na tej płycie jest sporo o tym, jak ludzie radzą sobie z różnymi demonami, które ich atakują i tak też widzę ten kawałek. Taka atmosfera wyłania się również z tego klipu.

To oparcie polega na tym, że ktoś pomaga wstać czy mówi, że w ogóle nie upadłeś? Bo to dwie różne rzeczy, a słuchając tekstu, zdawałoby się, że bardziej to drugie. Ktoś redefiniuje rzeczywistość i ją specjalnie ubarwia, by sprawić, by było ci lepiej?

Tak, bardzo dobrze to czytasz. Niemniej jednak warto zostawić te teksty do interpretacji każdemu, kto je słucha, bo to jest najbardziej pociągające w muzyce, że możesz odbierać ją na swój sposób i na swój sposób rozumieć.

Zapowiedziałeś wcześniej, że kolejnym singlem, który będzie równocześnie kontynuacją wspomnianego klipu do „Fall”, będzie „Grizzli”. Wszystko idzie w dobrym kierunku czy plany uległy zmianie?

Wszystko idzie w dobrym kierunku. Będzie to, tak jak mówisz, „Grizzli”, ale bardzo chciałbym wypuścić jeszcze inny singiel. Ciągle zastanawiam się który, bo wszystkie piosenki na swoich płytach lubię po równo. Jestem otwarty na sugestie, nie jest tak, że zawsze musi być po mojemu. Słucham innych ludzi i ich zdanie jest dla mnie też istotne. Jako że pracuję samodzielnie, takie spojrzenie z boku jest zawsze cenne.

Pomówmy teraz trochę o remiksach. „Corridors” przepuściłeś przez taki zewnętrzny filtr, jakim są remiksy autorstwa innych artystów. Jak oceniasz z perspektywy czasu ten pomysł?

Bardzo dobrze. Pracowałem przy tej płycie z wieloma osobami, z którymi zawsze miałem ochotę coś razem zrobić. Pamiętam, że po wydaniu „Re_Corr”, kiedy miałem pytania w wywiadach, z kim z Polski chciałbym coś razem nagrać, to już nie byłem wstanie nikogo nowego wskazać, bo tych wszystkich artystów udało się zgromadzić właśnie na tej płycie z remiksami. To było doświadczenie bardzo interesujące, gdyż usłyszałem swój materiał przefiltrowany przez wrażliwość i warsztat ludzi, których bardzo cenię. Fajne też było to, że spotkaliśmy się z częścią tych producentów potem razem na scenie, graliśmy te remiksy na żywo z zespołem JAAA!, z Rysami, z Agimem generując zupełnie nową energię na scenie.

Sam dobierałeś artystę do kawałka czy dałeś im wolną rękę?

Nie! To było właśnie bardzo ciekawe, bo dawałem im dowolność i nikt się nie zdublował. Każdy sobie wybrał inny kawałek. Nie było z tym problemu, tym bardziej, że zależało mi na tym, by każdy utwór był zremiksowany.

Masz jakiś number one z tej płyty?

„Several Gods” Agima.

A co w ogóle myślisz o remiksach? Jaka jest ich rola i czy ta rola się może jakoś zmieniła?

Myślę, że żyjemy w czasach remiksu. Wszystko jest remiksowane, wszędzie są świadome cytaty bądź inspiracje zarówno w muzyce, w kinie, jak i w sztuce. Zdaje się, że już wszystko było, tylko nas tam jeszcze nie było. Remiks jest taką opcją na filtrowanie dorobku innych i czerpanie z wielkich pokładów inspiracji, przepuszczanie tego przez jakąś swoją wrażliwość.
Z takich czysto przyziemnych spraw jest to na pewno bardzo fajna opcja, by dotrzeć do nieco innej publiczności, która siedzi w innym gatunku muzycznym.

Wiem, że też sam remiksujesz. Czy te propozycje, które dostajesz, są też z różnego środowiska muzycznego?

Tak się zdarza. Na przykład remiksowałem utwór „Error” Natalii Nykiel, który ukazał się na winylu z tym singlem i było to całkiem fajne doświadczenie, bo miałem okazje zrobić w ogóle inny utwór z tego kawałka i bardzo mnie pociągało, by usłyszeć Natalię w innym otoczeniu muzycznym. Kiedyś też zremiksowałem utwór ekipy, która śpiewa tradycyjnym, białym śpiewem ukraińską pieśń. To był Avtomat i projekt „Pleśni”. Zrobiłem z tego zupełnie coś innego i to jest chyba najbardziej pociągające w robieniu remiksów, że można czemuś nadać totalnie odmienny klimat.

Sam lubisz słuchać remiksów swoich ulubionych artystów? Jakoś je sobie wyszukujesz? A może masz jakiś ulubiony?

Zdarza się, że wpadam na jakiś remiks i on bardziej mi podejdzie niż oryginał, ale konkretnego chyba teraz nie przytoczę.

Wróćmy na moment do „Corridors”. Jednym z singli z tego albumu był „Several Gods”. Doczekał się teledysku i otrzymał całkiem pozytywny odbiór. Czy to prawda, że nie zagrałeś go ani jeden raz w pełnej, oryginalnej wersji, jak Bóg przykazał?

Tak, to prawda.

Dlatego, że jest trudny do przełożenia na materię koncertową czy może nie specjalnie go lubisz? Bo moim zdaniem ma duży potencjał koncertowy.

Nie, nie. Powód zupełnie prozaiczny. Po prostu przygotowaliśmy go kiedyś w takiej formie i tak już zostało. Myślę, że kiedyś sięgniemy do tego utworu. Czasami fajnie jest wygrzebać kawałek po długim czasie bądź sięgnąć po niego po raz pierwszy. Ostatnio mieliśmy taką sytuacje, że grono osób, które jeździ z nami na koncerty, bardzo chciało usłyszeć utwór z mojej pierwszej EPki pt. „So Loud”. Paręnaście razy krzyczeli z widowni, prosząc o ten kawałek i wczoraj zagraliśmy go pierwszy raz od jakichś czterech lat. Super było zobaczyć radość tych osób. Z drugiej strony, dla nas też była mega frajda, by odkopać stary utwór i zagrać go na nowo, po długim czasie. Zatem nie wykluczone, że do „Several Gods” też kiedyś wrócimy.

Jest jakiś festiwal albo koncert, na który specjalnie czekasz?

Na pewno chciałbym zobaczyć Radiohead na Openerze, bo to jeden z ważniejszych zespołów w moim rozwoju muzycznym i jest to według mnie duże wydarzenie, że zespół ten zagra znowu w Polsce. Z kolei dwa dni temu byłem na Gorillaz, co też było fajnym doświadczeniem, bo to zespół, który też swego czasu był dla mnie ważny. A tak poza tym, to chciałbym pójść na koncert ARCA, a także zespołu Weval, którzy nie zagrali jeszcze nigdy w Polsce.

Nowej płyty ARCA słuchałem bardzo intensywnie, mniej więcej w podobnym okresie co twojej nowej płyty. Co o niej powiesz?

Jest piękna, bardzo prawdziwa. Jest w niej dużo emocji, a ja bardzo cenię w muzyce emocje. Jak muzyka nic ci nie robi, to nie ma ona sensu. To płyta, która porusza we mnie jakąś strunę. Myślę, że on znalazł też swój własny język artystyczny i za to też go bardzo cenię.

Nie jest dla ciebie blokadą język? ARCA śpiewa po hiszpańsku.

To mi się bardzo podoba, bo mało słyszałem muzyki hiszpańskojęzycznej, która jest w moim klimacie. Znam hiszpański i zawsze czekałem na jakąś płytę po hiszpańsku, która po prostu będzie dla mnie, bo zawsze muzyka hiszpańska kojarzy się z zupełnie innym klimatem, bardziej popowym, bardziej wesołym. W przypadku tej płyty to się super miksuje.

W redakcji Nowej Muzyki przygotowujemy teraz zestawienie płyt wydanych w 1997 roku, które są warte uwagi i przypomnienia z dwóch powodów – po pierwsze mija równo dwadzieścia lat od tej daty, a po drugie uznaliśmy, że rok ten (jak i w ogóle końcówka lat dziewięćdziesiątych) był bardzo płodny w mnóstwo świetnych wydawnictw. Masz jakieś ulubione płyty z tamtego okresu, a najlepiej z 1997 roku?

Dokładnych dat niestety nie pamiętam, ale lata dziewięćdziesiąte to była jakaś petarda, jeśli chodzi o muzykę. Ja do dzisiaj nie mogę przeżyć, że nie ma już tamtego MTV. To były czasy! Pamiętam, jak wracałem do domu po szkole, włączałem telewizor i tam leciały fantastyczne rzeczy! Prawdziwa artystyczna muzyka. Massive Attack, Radiohead, Nirvana, Björk! To były rzeczy, które leciały na zmianę z Madonną i totalnym mainstreamem. To się teraz nie zdarza. Nie wyobrażam sobie, żeby w mainstreamowej stacji czy radiowej, czy telewizyjnej, słuchać rzeczy, które są aż tak wartościowe. Coś się zmieniło w rynku muzycznym. Wracając do twojego pytania, rocznikowo tego nie stwierdzę, niemniej jednak jest to muzyka na której się wychowałem.

To wskaż chociaż jeden z tamtego okresu.

Massive Attack – „Mezzanine”.

Byłeś bardzo blisko, bo to 1998.

Na pewno wszystkie płyty Björk! Jedną z istotniejszych dla mnie była „Homogenic”, na której Björk uświadomiła mi, że w elektronice może być emocja. Słuchałem wcześniej elektroniki, ale bardziej muzyki tanecznej i dopiero ta płyta otworzyła mi głowę na to, że te rejony muzyki mogą generować tak silne emocje. Dzisiaj może wydawać się to dziwne, ale wtedy był to dla mnie przełom.

A czego teraz słuchasz?

Teraz, jak jestem w wirze pracy, totalnie odłączam się od słuchania muzyki. Przez cały czas pracy nad swoim albumem słuchałem siłą rzeczy wyłącznie swojego materiału, nad którym pracowałem. Narobiłem sobie trochę zaległości, ale jakbym miał wskazać coś, co mnie wciągnęło totalnie w ostatnim czasie, to jest to zespół Weval.

Bardzo Ci dziękuję za rozmowę!







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy