Wpisz i kliknij enter

Tauron Nowa Muzyka 2017 – Relacja

Który artysta rozbujał na festiwalu nawet ochronę? Co okazało się jednym z najlepszych pomysłów w tym roku? Sprawdźcie nasze wspomnienia z Taurona!

Zdjęcie Roisin Murphy: Damian Kramski

Czwartek

Dwunastą edycję festiwalu Tauron Nowa Muzyka otworzył koncert The Cinematic Orchestra. Brytyjczycy wystąpili w sali koncertowej katowickiego NOSPRu, której piękno niewątpliwie dodało temu iście duchowemu przeżyciu jeszcze więcej magii. Choć rozpoczął się z pewnym opóźnieniem to już od pierwszych dźwięków publiczność została porwana w subtelne objęcia muzyki tak wrażliwej, że momentami ciężko było powstrzymać emocje.

Grupa zagrała utwory ze wszystkich swoich studyjnych albumów tj. „Motion” („Channel 1 Suite”, „Ode to the Big Sea”), „Everyday” („Flite”, „Burn Out”, „Man with the Movie Camera”) czy poruszający „To Build a Home” i „Familliar Ground” z krążka „Ma Fleur”, który do dziś uznaję za jedną z najbardziej wzruszających płyt jakich słuchałam.

The Cinematic Orchestra wsparła podczas koncertu wokalistka Tawiah, która wykonała z zespołem dwa utwory z ich nadchodzącej płyty „To Believe”, ale także wsparła ich w zamykającym zasadniczy występ, wspomnianym już „To Build A Home”. Publiczność podziękowała muzykom owacją na stojąco, za którą Ci odpowiedzieli bisem w postaci wyjątkowego „All That You Give”. Cudowny początek 12 Tauron Nowa Muzyka, piękniejszego nie umiem i nie chcę sobie wyobrażać. (Ania Pietrzak)

Piątek

Festiwalowy piątek zaczął się buzującym Girl Power, którym obdarowała publiczność charyzmatyczna Princess Nokia – pochodząca z Nowego Jorku, femiraperka. Jej premierowy materiał przeplatał się ze starszymi utworami, a bezpośrednia prośba o jointa do publiczności obudziła we wszystkich prawdziwą euforię. (Kasia Zmora)

Hatti Vatti zagrali głównie utwory z ostatniej płyty „Szum”, w mojej ocenie jednej z najlepszych polskich płyt elektronicznych tego roku. Zgromadzona publiczność przysłuchiwała się koncertowi na siedząco, w blasku zachodzącego słońca. Po nich ruszyłam na chwilę na scenę Red Bulla, na której młodzi Panowie z zespołu Niemoc nie pozwolili publiczności stać, oj nie. Kolejnym moim koncertem był wyczekiwany występ Maxa Coopera, z którym na kilka dni przed festiwalem udało mi się przeprowadzić wywiad. Cooper zaprezentował rewelacyjny set utworów z płyty „Emergence” i ostatniej EP-ki „Chromos”, połączony z wizualizacjami, które dla artysty stanowią nieodłączną i równie ważną jak muzyka część tworzonej przez niego sztuki. Dzięki temu jego występ był ucztą nie tylko dla uszu, ale także dla oczu. (Ania Pietrzak)

Po przejmującym M.Cooperze udałam się na występ Romare na scenie Śląskie.Carbon Neutral, który był niczym szybka podróż do lasów podzwrotnikowych. Energia, tempo, atmosfera świateł i iście tropikalnych wizualizacji po prostu same prowadziły nogi do szalonego tańca. Zdecydowanie jeden z najbardziej energetycznych koncertów tej edycji, obok Chk Chk Chk. (Ania Pietrzak)

W kontekście tej euforii, choć to powód drugorzędny, kompletnie nie trafił do mnie występ Forest Swords, który przyciągnął olbrzymią publikę, ledwie mieszczącą się pod namiotem sceny. Sama nie wiem, mam wrażenie, że wszystko w trakcie ich koncertu było przerysowane, nachalnie emocjonalne i przesadnie wyniosłe (nawet sposób poruszania się Matthew Barnesa). Kompletnie nie odnalazłam w tym szczerości, którą słyszałam na ostatniej płycie „Compassion”.

Wydaje mi się, że jest jakaś granica, po której zbytnia wylewność i emocjonalność staje się po prostu sztuczna. Po tym koncercie oficjalnie rozpoczęłam festiwalowanie w swoim ulubionym stylu – tj. podążanie za intrygującym mnie rytmem i dźwiękiem. I to jest zawsze najlepsza część festiwalu. Ale to też historie na inny rodzaj artykułu. (Ania Pietrzak)

Nowe pokłady tanecznych możliwości obudzili we mnie chłopaki z Porter Ricks, których wolne, seksualne beaty na scenie T-Mobile Electronic Beats zdeprywowały mnie sensorycznie i totalnie zachwyciły. Zajawka i moc chłopaków, silnie bijące ze sceny, bardzo udzieliły się tańczącym. (Kasia Zmora)

Słuchałam również Mall Graba, Kangding Raya i Palms Trax na scenie Red Bulla i Carbon Neutral. Śmialiśmy się potem, że Tauron Polska Energia nieoczekiwanie zawiedli, bo podczas gigów dwóch pierwszych pojawiły się znaczne problemy techniczne w postaci… braku prądu, które dosłownie wybiły z rytmu festiwalowiczów. (Kasia Zmora)

Sobota

Sobotnie popołudnie spędziłam z przyjaciółmi w Parku Boguckim, gdzie wszyscy odpoczywaliśmy przy dźwiękach ambientu, który płynął z potężnych kolumn Funktion One. Było leniwie, panowała senna, kacowa atmosfera, ludzie kiwali głowami i przymykali oczy. (Kasia Zmora)

Na scenie T-Mobile Electronic Beats Christian Löffler i Mohna zaprezentowali piękny i romantyczny set w wersji minimal. Trochę kołysali, kiedy głos wokalistki Mohna wypełniał każdą szczelinę sali, po czym Christian Löffler przejmował stery serwując subtelne, ale mocne elektroniczne sekwencje. Bardzo dobry występ. Wysoki poziom i silne emocje. (Ania Pietrzak)

Potem nastąpiło Zjawisko, które widziałam już kilka razy i wziąć, wciąż, ba, zawsze będzie mi mało. Panie i Panowie, przed Państwem Róisín Murphy! To artystka, której charyzmę naprawdę ciężko opisać słowami. Każdy jej występ to przeżycie, absolutnie nie do zapomnienia. Tak jak każda jej płyta, nawet ostatnia „Hairless Toys”, która była subtelnie krytykowana, choć nie rozumiem czemu, chyba tylko za swoją nieoczywistość. Odwrotnie niż „Overpowered”, „oczywisty” dance’owy hit. Róisín zaśpiewała utwory z obu wspomnianych albumów, ale także jeszcze z czasów Moloko, m.in. legendarny „Forever More”. (Ania Pietrzak)

Oczywiście nie zabrakło szalonych przebrań, dziwacznych tańców opartych o spazmatyczne ruchy czy zaczepiania muzyków z zespołu. Wszystko to, co składa się na oryginalny sceniczny styl artystki, który jest nie do podrobienia. Publiczność długo biła brawa licząc na jakiś bis, ale festiwale (w tym przypadku niestety) rządzą się swoimi prawami.

Bis więc nie nastąpił, ale Róisín w charakterstyczny sobie sposób zaflirtowała z publicznością. Schodząc ze sceny zalotnie podniosła koszulę i pokazała fanom udo. Słodka kokieteria. Jej koncert wprowadził mnie w taki nastrój, że bez zastanowienia udałam się na senegalski band Mark Ernestus’ Ndagga Rhythm Force.

Trochę klimatu „Wschód Kultury – Inne Brzmienia” w Katowicach? Czemu nie?! Muzyczne i taneczne szaleństwo ze sceny przeniosło się na publiczność, która bawiła się wybornie. Atmosfera radości była gęstsza od powietrza. Spektakularnie brzmiało też skandowanie „Senegal, Senegal!” w środku nocy w elektronicznej scenerii katowickiego festiwalu. (Ania Pietrzak)

Tuż po nich wystąpiła kazachska DJka Nazira, na której występ naprawdę czekałam. Nie tylko dlatego, że zasila kobiecą scenę techno, która od dłuższego już czasu jest coraz większa i lepsza, ale przede wszystkim dlatego, że Nazira ma bardzo ciekawy styl, który bazuje głównie na odmianie acid i industrial. Taki też był jej set, mocny, z niespodziewanymi zwrotami. Bardzo ciekawa artystka, fanom techno polecam zapoznać się z jej muzyką bliżej.

W czasie kiedy Nazira opanowała Carbon Neutral, na scenie Red Bulla znajdującej się obok legendarny I-F serwował coś, na co od samego początku wiedziałam, że nie będę potrafiła znaleźć słów. To było techno, ale podkręcone o hard acid disco z lat 80. Dosłownie. Kiedy już łapałam rytm, I-F znów przesuwał granicę przyswajalności ostrości miksu.

To był moment, kiedy w namiocie było bardzo ciemno, światło skierowane było wyłącznie na konsolę holenderskiego DJa i producenta, ale gęstość ciemno pomarańczowej mgły w praktyce uniemożliwiała dostrzeżenie czegokolwiek, w tym samego artysty, którego rys czasem uwidaczniał się publice.

Na stanowisku z Red Bullem skończył się Red Bull, a przed namiotem zaczęła gromadzić się grupa zaintrygowanych ale nieprzekonanych słuchaczy, którzy zachowywali bezpieczny dystans wobec ostrości setu I-F. I w tym właśnie momencie artysta zrobił coś kompletnie szalonego, tzw. fikołka nad przepaścią.

Ni stąd ni zowąd, grając naprawdę ostrą elektronikę nagle puścił Azoto i ich disco hit „San Salvador”, w bardzo lekkim miksie, bez tej ostrości, którą szpikował słuchaczy od samego początku występu. Publiczność oszalała, zarówno ta spod sceny jak i obserwujaca dotychczas I-F z dystansu. Nawet obsługa. Tak jakby Holender otworzył olbrzymią tubę, z której zamiast lśniącego konfetti wylała się najszczersza radość. Takie imprezy zapamiętuje się do końca życia. Sztos. (Ania Pietrzak)

Niedziela

Ostatniego dnia, przed niedzielnym koncertem „The Disintegration Loops” Williama Basinskiego i Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, wybrałam się do Parku Boguckiego, gdzie zlokalizowano scenę ambientu. Powiem szczerze, że set Bartka Kruczyńskiego Botanica Live, a potem Włocha kryjącego się pod pseudonimem Lucy (występował też poprzedniego dnia na scenie Red Bulla, zaraz po I-F), zabrały mnie do jakiejś krainy łagodności i odprężenia. Miałam wrażenie, że regeneruje się we mnie wszystko. Atmosfera błogości panująca w parku była po prostu rozbrajająca. Scena ambientu to zdecydowanie jeden z lepszych pomysłów tej edycji Taurona. (Ania Pietrzak)

O 20:00 rozpoczął się koncert „The Disintegration Loops”. W Sali Koncertowej NOSPRu nie było aż tak wielu słuchaczy jak podczas koncertu otwarcia, co w połączeniu z przygaszonymi światłami i dźwiękami kompozycji Basinskiego nadawało koncertowi zamknięcia subtelenego i elitarnego charakteru.

Półtoragodzinny koncert bardzo mi się podobał. Kompozycja składajaca się z „rozpadających, zdezitntegrowanych” pętli, pomimo obaw jak to naprawdę zabrzmi w wykonaniu orkiestry symfonicznej, zabrzmiała po prostu pięknie. W końcowej części można było wychwycić drobne różnice w kolejnych odtwarzanych pętlach, polegające na dyskretnym przedłużeniu jednego z instrumentów, względem poprzednio odegranego „loopa”.

Oczywiście taki odbiór możliwy był dla nieco bardziej wrażliwych słuchaczy, którzy zdecydowanie przeważali podczas tego koncertu, pomimo kilku przypadków tzw. „zagubionych”, którzy opuścili salę jeszcze w jego trakcie. Dla mnie osobiście koncert W.Basinskiego i NOSPRu był doskonałym wręcz zamknięciem 12 edycji Tauron Nowa Muzyka, który wciąż, pomimo jego znacznego rozwoju względem bardziej kameralnego charakteru poprzednich edycji, wciąż jest dla mnie głównym punktem na mapie wakacyjnych wydarzeń muzycznych w Polsce. (Ania Pietrzak)

Na koniec

Myślę, że przede wszystkim moją uwagę w tym roku przykuła wzmożona chęć do tańca festiwalowej publiki. Zawsze trochę mnie drażnili ludzie, którzy stojąc pod sceną sączyli piwo i oczekiwali od reszty, że również będzie stała jak wryta i delektowała się muzyką we właściwy im sposób. Ja wychodzę z założenia, że im bliżej sceny, tym więcej trzeba z siebie wycisnąć – w tym roku można było wyczuć, że ludziom bardzo udzielił się klimat festiwalu i tupali ile sił w nogach. (Kasia Zmora)







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
krl
krl
6 lat temu

Występ Rosin to była farsa, rewia mody a nie koncert. Totalny zawód :/ Szkoda, że brak relacji z RY X, bo w moim odczuciu to był najlepszy koncert tego festiwalu.

Polecamy

3 pytania – Lilli Kane

Lilly Kane, chińska artystka, która dziś wydaje debiutanckie EP w Intruder Alert, odpowiada na nasz tradycyjny zestaw trzech pytań.