Wpisz i kliknij enter

Up To Date 2017 – relacja

Niedawno zakończyła się 7. edycja białostockiego festiwalu. Ze szczególną atencją piszemy o tym, co się wydarzyło na Salonach Ambientu.

Kurz po tegorocznym Up To Date opadał nieco wolniej, niż po jakimkolwiek innym festiwalu, na którym miałam przyjemność być w tym sezonie. To na pewno zasługa głównej części festiwalu, która miała miejsce na białostockim stadionie Jagiellonii. Naszpikowany gwiazdami line–up miał kilka mocniejszych punktów, które szczególnie utkwiły mi w pamięci (Lapalux, Clams Casino, Ancient Methods B2B Vatican Shadow), niemniej jednak serce tej imprezy biło zdecydowanie gdzie indziej – na Centralnym Salonie Ambientu, który odbywał się w Operze i Filharmonii. (Ania Pietrzak)

Zarówno w piątek, jak i sobotę, odbyły się tam po dwa koncerty. Każdy z nich był w innej konwencji, ale zarazem każdy urzekał w swojej formie. Rozpoczął Verge, który zaprezentował niezwykle ciekawy set, a to dlatego, że bardzo zmienny w swej zawartości, co akurat dla setów ambientowych jest raczej rzadkie. Verge grał pod wizualizacje Osmo Nadira, pod którym to pseudonimem kryje się Przemek Ostaszewski, nie tylko utalentowany artysta, ale także współpracownik Up To Date’a. Verge nie rozciągał jednej kompozycji ani układu. Przeciwnie, zamiast tego przechodził płynnie w różne formy i konwencje, często odbiegające od siebie. Po nim wystąpił Prurient. Jego set z kolei był niezwykle mroczny, jeszcze mroczniejszy niż to, co płynie z głośników w trakcie słuchania jego albumów. To dość zaskakujące, bo wydawało mi się, że Prurient osiąga na tych albumach Himalaje mroku. Myliłam się, może, co potwierdził set w Centralnym Salonie Ambientu. Kiedy zaczynał miksować własne wokale, brzmiały tak ciężko, że wydawało się, że przenosi Salon do czarnych czeluści piekła, przyjmując na siebie rolę przewodnika tej wycieczki. Niełatwy set, ale z drugiej strony tego mogłam się spodziewać po jednym z najwybitniejszych twórców dark techno i dark ambientu… W kontekście obu setów bardzo zapadły mi w pamięć słowa zacytowane przez Andrzeja Bajguza, konferansjera Salonu i dziennikarza Polskiego Radia Oddziału Białystok, którymi otworzył pierwszy z koncertów: „Izolacja nie zmienia człowieka, a jedynie pokazuje jaki jest, gdy nikt go nie widzi.” (Ania Pietrzak)

Verge, fot. Krzysztof Karpiński

Prurient, fot. Krzysztof Karpiński

Drugiego dnia drzwi do Centralnego Salonu Ambientu otworzył Stefan Wesołowski. W tym roku polski artysta dźwiękowy, skrzypek, pianista i eksperymentator wydał niemal bezkonkurencyjny album pt. „Rite of The End” (recenzja Pauliny Miedzieńskiej i mój tekst), jeśli chodzi o polską scenę ambientowo-eksperymentalną. Nawet tegoroczna płyta Michała Jacaszka, z całym szacunkiem, nie ujmuje mnie  całościowo, tak jak dzieło Wesołowskiego. Ten niezapomniany sobotni wieczór rozpoczął się od delikatnych zapętleń skrzypiec. Niemal statyczne, ale niesamowicie uduchowione dźwięki instrumentu Stefana bardzo powoli budowały pewien rodzaj rozkosznego napięcia i dramaturgii. Z każdą kolejną frazą wprowadzał słuchaczy w głąb jakieś nieokreślonej przestrzeni. Dodam, że pomagało mu w tym dwoje muzyków grających na fagocie i harfie, którzy świetnie uzupełniali jego wizję melancholii. Właściwie to nowe nagrania Wesołowskiego, jak też z poprzednich wydawnictw, jakie wybrzmiały w kameralnej sali na Salonie Ambientu, przybierały formę „substancji” uruchamiającej w nas pewien rodzaj wewnętrznej retrospekcji. Wystarczy wymienić choćby utwór „Seven Maidens”. Myślę też, że zgodzicie się z moim stwierdzeniem, iż muzyka Stefana, szczególnie grana na żywo, powoduje, że czas „zastyga”. Przejrzystość granych współbrzmień, harmonii (niekiedy harfa przypominała mi pustynne brzmień oudu) natchnionych islandzką wrażliwością, robiły ogromne wrażenie. Ten koncert miał też fragmenty (np. „Hoarfrost II”) oparte na dronowo-noise’owej elektronice (miłośnicy Duane’a Pitre’ego wiedzą, co mam na myśli), wywołujące uczucie niezwykłego opadania. Po takim występie emocje i zapamiętane dźwięki jeszcze przez długi czas nie opuszczały mego umysłu – stały się niczym warstwa ochronna przed twardą codziennością, często pozbawioną jakichkolwiek emocji… (Łukasz Komła)

fot. Studio Wasabi

fot. Studio Wasabi

Ostatni w ramach tegorocznego Up To Date wystąpił Murcof, legendarny (to nie jest określenie przesadne) meksykański twórca elektroniki i ambientu. Piszę, że Murcof to legenda, bo trudno określić go inaczej. Muzyką zajmuje się przez całe życie, profesjonalnie od początków lat 90. poprzedniego stulecia. Poruszał się w całej gamie gatunków, w każdym zostawiając swój ślad, od popu, przez EDM, rock, jazz fusion, glitch, po muzykę klasyczną. Ich pełne wyliczenie nastręcza trudności, dlatego jako jeden z nielicznych doczekał się na Wikipedii infografiki, na której linii czasu wyznaczono chronologicznie najważniejsze momenty jego kariery. W jego nagraniach słychać w jakiś cudowny, niezwykle oryginalny sposób brzmienia jego inspiracji, na które wielokrotnie się powołuje: Henryka Mikołaja Góreckiego, Orena Ambarchi’ego, Biosphere’a. Podobnie, wymienienie jego wszystkich kolaboracji jest chyba niemożliwe, choć z najistotniejszych to na pewno Kronos Quartet i – dla mnie osobiście przynajmniej – koncertowy projekt Not For Piano z genialnym Francesco Tristano.

fot. Studio Wasabi

Wreszcie, większość jego albumów to już kanon ambientu i minimal techno – tu na pewno „Martes” z 2002 r. i „Utopia” z 2004 r. W secie Murcofa słychać było dosłownie wszystko o czym napisałam powyżej. To „wszystko” to w istocie jedno słowo: geniusz. Murcof prowadził ten set tak pięknie i tak pewnie, że totalnie się odpływało. Z drugiej strony było w tym dużo bezpieczeństwa. Tak jakby muzyk wyrył w kamieniu: nic złego się tu nie stanie. I tak było. Zaczynając spokojnymi, delikatnymi i właściwie bez basowymi kompozycjami, Murcof powoli podszedł do granicy ambientu, kiedy przyjmuje on już taneczną, energetyczną i bardzo pobudzającą formę. Przy dwóch końcowych utworach tańczyłam, choć siedziałam oparta o specjalne poduszkowe „kostki”, znajdujące się w Salonie Ambientu. Ten set, jeden z najlepszych jakie kiedykolwiek słyszałam, mógłby się dla mnie nie kończyć nigdy. I dla reszty publiczności chyba podobnie – podziękowała Murcofowi brawami na stojąco. Artysta doskonale też udźwiękowił słowa nt. izolacji, cytowane przeze mnie powyżej. Nie dość, że sprawił, że słuchacz czuł się wyizolowany, jakby był na tym koncercie zupełnie sam, to jeszcze włączył nad nim dyskretne introspektywne światło zachęcając by spojrzeć na siebie i posłuchać własnych myśli. Za to właśnie uwielbiam ambient i dlatego to właśnie Centralny Salon Ambientu był sercem Up To Date 2017. Odpowiadają za to Stefan Wesołowski i Murcof, dwie najważniejsze osoby UTD 2017. (Ania Pietrzak)

 







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Marekkspafe
6 lat temu

Witam wszytskich,
Chiałbym prosić o ocenę mojej strony www tworzenie logo firmy
Chodzi mi o ocenę szaty graficznej witryny.
Jeżeli temat dałem w złym miejscu to proszę o przeniesienie. Jesten nowy na forum 🙂
Pozdrawiam

Ania Pietrzak
Ania Pietrzak
6 lat temu

Igor, tekst jest wspólny, mój i Łukasza. Przy każdym fragmencie tekstu zostało oznaczone, kto jest jego autorem.

Igor
Igor
6 lat temu

Łukasz Komla – „podpisałaś” się nie pod swoim artykułem napisanym w formie żeńskiej np.: „miałam przyjemność”, „myliłam się” etc.

Polecamy