Nocny spacer po plaży nad Pacyfikiem.
Kiedy pod koniec lat 90. za sprawą debiutu Daft Punk światowym fenomenem klubowej sceny stał się „French Touch”, Krikor Kouchian był w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Jako młody producent reprezentujący modny nurt nie miał problemów z wydawaniem swej muzyki. Czy było to disco, czy electro, czy house, jego nagrania firmowały specjalizujące się w tamtym czasie w tego rodzaju graniu wytwórnie, jak Tigersushi, Karat czy Kill The DJ.
Czasy się zmieniły, a Kirkor Kouchian – nie. Cały czas wierny ulubionym gatunkom tworzył nie tylko pod własnym imieniem, ale również powołał do życia projekt Crackboy. Nie gardził także współpracą z innymi artystami. Efektem tego był choćby duet POV z Joakimem czy Plein Soleil z Chloé. W końcu francuski producent postanowił nagrać wyjątkowy album – i przywołać swą wczesną młodość spędzoną w latach 80. w południowej Kalifornii.
Efektem tego jest płyta „Pacific Alley”. Niby zawiera ona wszystko to, czym Kirkor Kouchian zajmował się do tej pory. Bo mamy tu zarówno syntetyczne disco („Ninos Matadores”) i podszyte funkiem electro („WISYWYG”), jak również bujający hip-hop („White Snow”) i uliczny breakdance („Hermanos Cerdo”). Tym razem jednak artysta celowo spowalnia wszystkie te rytmy i zanurza w onirycznej elektronice, uzyskując dzięki temu rozleniwiający, ale psychodeliczny nastrój.
„Pacific Alley” wydaje nowojorska wytwórnia L.I.E.S., celująca jak dotąd w siarczystym house’ie i twardym techno. Jedyne co łączy muzykę z płyty Kirkora Kouchiana z dotychczasowymi wydawnictwami firmy Rona Morelliego jest analogowe brzmienie o oldskulowym sznycie. Może krążek francuskiego weterana jest próbą wyjścia tłoczni do szerszego słuchacza? Jeśli tak – to średnio udaną, bo muzyka z „Pacific Alley” jest przyjemna w odsłuchu, ale ani niczym nie zaskakuje, ani nie zachwyca. Na chwilę przypomni nam tej jesieni letnie wieczory spędzone nad morzem, ale niewiele ponadto.
L.I.E.S. 2017