Wpisz i kliknij enter

Relacja love&hate ze samym sobą – wywiad z Tulip Trenches

Tulip Trenches, czyli Łukasz Podgórski – producent, który swoją muzykę określa mianem „bubblegum industrial”.

Niedawno ukazała się jego EP-ka „Artemis”, będąca jednocześnie pierwszym wydawnictwem w katalogu oficyny Trzy Szóstki. Wydarzenie to było pretekstem do zadania kilku pytań, które zamieniły się w ciekawą rozmowę na temat emocji, nocnego obrazu miasta i portretowania siebie za pomocą dźwięków.

Emilia Stachowska: Mówisz, że Tulip Trenches to „projekt introspektywny”. Co masz na myśli?

Łukasz Podgórski: Od samego początku traktuję dźwięki, którą tworzę pod nazwą Tulip Trenches, jako coś bardzo osobistego. W „procesie tworzenia” skupiam się głównie na aurach/doświadczeniach z przeszłości, które różnie interpretuję z biegiem czasu. Przeważnie, zanim wcisnę pierwszy klawisz na klawiaturze, mam już tytuł danego utworu i ogólną koncepcję tego, jak to nagranie ma zabrzmieć.

Opowiedz coś więcej o tych aurach. W jaki sposób je odczuwasz? Jak to się dzieje, że pewne wrażenia, coś bardzo nieoczywistego, potrafisz zamienić na konkretne brzmienie?

Wszystkie wydarzenia, które przekraczają pewien próg intensywności, są warte odnotowania. Niektórzy prowadzą pamiętnik, bloga lub piszą książki, ja staram się reprezentować je dźwiękami. Robię to również po to, by dać upust emocjom, Można powiedzieć, że jest to pewien rodzaj terapii.

Zaznaczasz, że wspomniane aury różnie interpretujesz z biegiem czasu. Zdarza się, że po pewnym czasie chciałbyś, aby jakieś twoje nagranie brzmiało inaczej?

Niektóre doświadczenia żyją we mnie i dojrzewają przez długi czas, o innych zapominam po miesiącu, choć początkowo wydawały mi się one niesamowicie istotne. Myślę, że mój proces nagrywania trwa dosyć krótko w przypadku pojedynczych traków i pewien pośpiech wydaje mi się konieczny, jeśli coś ma zabrzmieć organicznie i autentycznie. Z tego powodu nigdy nie „rozgrzebuję” rzeczy, które zostały już nagrane. Jeżeli w danym momencie wydawały się okej, to niech tak zostanie. Jedyne, co chciałbym zmienić, to tytuł EP-ki – znudził mi się po dwóch dniach.

Używasz określenia „aury z przeszłości”, ale zaznaczasz też, że twoja EP-ka wydana dla Trzech Szostek, to „obraz ciebie z 2017 roku”. Jak to jest?

Oczywiście miałem na myśli raczej niedaleką przeszłość – cała EP-ka powstała w pierwszym tygodniu lipca, w momencie pewnego przesilenia emocjonalnego. Kiedy pisałem o „obrazie mnie w 2017”, poza całą „duchową” częścią inspiracji miałem też na myśli biegun artystyczny, czyli jakieś płyty/filmy/obrazy/fotografie, które w szczególności zostawiły ślad w mojej pamięci i zmieniły mój sposób postrzegania.

No właśnie, przesilenie emocjonalne. Jak już poniekąd zaznaczyłeś, emocje w ogóle są dla ciebie bardzo ważne. Jakie z nich słychać w twojej muzyce najczęściej? Które z nich sprawiają, że jesteś najbardziej twórczy?

Ktoś kiedyś powiedział mi, że zdecydowanie zbyt intensywnie odczuwam. Jeszcze nie rozgryzłem, czy to dobrze czy źle, ale wydaje mi się, że mimo wszystko negatywne emocje napędzają większą część tego, co udało mi się do tej pory nagrać; jeżeli mam być konkretny, to musiałbym wskazać na jakiś wewnętrzny niepokój, pogardę dla swojej osoby. Mimo to, zdarza mi się też robić rzeczy w stanie pełnej ekstazy, intensywnej miłości – czy to do kogoś innego czy do samego siebie. Zdaję sobie sprawę, że to, co napisałem, może się gryźć ze sobą, ale walka z love/hate relacją do samego siebie w moim mózgu to chleb powszedni.

I takich emocji szukasz także w muzyce, której słuchasz na co dzień?

Oczywiście, ale nie jest to jakaś reguła. Mogę słuchać jakiegoś narkotyczno-agresywnego trapu tylko po to, żeby następnie puścić coś z „Like a Virgin” Madonny. Nie zawsze kieruję się konkretnymi emocjami słuchając muzyki. Ważne, żeby było intensywnie.

Zostańmy na moment przy tych inspiracjach. Podkreślasz, że pewne płyty, filmy, fotografie i obrazy zmieniły twój sposób myślenia. Może przytoczysz jakieś tytuły i opowiesz o nich trochę więcej?

Myślę, że moje inspiracje, jeżeli chodzi o tworzenie muzyki elektronicznej, są dosyć oczywiste i należy tutaj spoglądać na północ Europy. Na pewno HTRK jest zespołem, który niezmiernie uwielbiam i chyba w pewnym stopniu zawsze będę dążył do tego, żeby zabrzmieć jak oni. Jestem też ogromnym fanem New Order i synth-popowe linie melodyczne zostawiły ślad w mojej duszy. Oprócz tego, trap to sport, a Young Thug to najlepszy raper naszej generacji. Jeżeli chodzi o filmy, to dosyć przełomowe było wprowadzenie mnie w świat horrorów przez pewną osobę, uwielbiam Kena Russella, Jorga Buttgereita i Dario Argento. Co więcej, fragment audio z “Diabłów” tego pierwszego jest samplowany w ostatnim kawałku na EP-ce, ponadto zdarzyło mi się też samplować “Kryjówkę Białego Węża”, ale to dawno i nieprawda. Ingmar Bergman zawsze będzie bliski mojemu sercu, ale obecnie chyba jestem bardziej zakochany w aktorach, z którymi współpracował. I tak oto na „Artemis” można też usłyszeć głos Liv Ullman. Od dawna interesuje się również fotografią, moim faworytem od długiego czasu jest Nobuyoshi Araki, zwłaszcza Tokyo Lucky Hole i Sentimental Journey. Niedaleko za nim są Brassai, Richard Kern, Mark Borthwick i Ellen Von Unwerth. Mógłbym wymieniać dalej, ale te powyższe postaci to faktyczne “top”.

A w jakich warunkach lubisz słuchać muzyki? Pytam, bo przeczytałam gdzieś, że najważniejsza jest dla ciebie „aura, która wypełnia przestrzeń”.

Późno w nocy, dla niektórych może być to poranek. Najlepiej spacerując gdzieś samemu. Na drugim miejscu jest słuchanie muzyki z kimś dla mnie bliskim, ale znowu – nie ma tutaj żadnej reguły, słucham muzyki zawsze i wszędzie. Nie wiadomo, kiedy pojawi się ten wyjątkowy moment.

Właśnie – podkreślasz, że lubisz muzykę, która kojarzy ci się z miastem późną nocą. Możesz powiedzieć coś więcej o tych skojarzeniach?

Bardzo lubię duszny klimat nocy i fakt, że ludzie po zmroku tracą pewne hamulce. Zawsze wydawało mi się, że im później, tym większej szczerości mogę spodziewać się od innych. Niekoniecznie mam na myśli jakieś mocno intoksykowane nocne przygody – te wolę raczej obserwować (niekoniecznie na trzeźwo). To również dostarcza intensywnych emocji, które mogą odbijać się w tym, co robię muzycznie.

A miejskie krajobrazy? Też przekuwasz je na dźwięki?

Tak, choć niekoniecznie w tak dosłowny sposób. Ciężko jest walczyć z otoczeniem, bardzo się staram, ale nie zawsze jest to możliwe. Nie wydaje mi się, abym był osobą, która wytrzymałaby zbyt długo w oddaleniu od cywilizacji i to raczej nie dlatego, że tak bardzo kocham ludzi – po prostu lubię wyjść po czipsy nocą w klapkach. Myślę, że gdybym nie miał takiej opcji, moja muzyka brzmiałaby zupełnie inaczej.

Nawiązując do tego, jak brzmi twoja muzyka – jednym z pierwszych terminów, jakimi została nazwana, był „bubblegum industrial”. Co to według ciebie jest?

Bubblegum industrial to termin, który został zapożyczony od Loke Rahbek‚a z Posh Isolation. Jeżeli miałbym ci przedstawić moją własną interpretację tego terminu, to jest to bardzo stonowany industrial z elementami ambientu i new age. Taka słodko-gorzka muzyka dla przewrażliwionych ludzi. Cytując Sonic Youth: “My name is bubblegum/live for moon and sun”.

Dlaczego zdecydowałeś się wydać swoją EP-kę w Trzech Szostkach?

Zawsze podobało mi się to, w jaki sposób prowadzony był ten fanpage i sam dzięki niemu dowiedziałem się o mało znanych polskich projektach. Uważam, że to naprawdę piękna inicjatywa i że pod szyldem trzóstkowego labelu wyszło i wyjdzie jeszcze naprawdę sporo świetnych rzeczy. Byłbym głupi, gdybym odmówił Krzysztofowi. Nawet, jeśli nie zależy mi jakoś szczególnie na promocji, to bardzo mi miło, gdy ludzie pozytywnie reagują na to, co robię. Bez Trzech Szóstek ta reakcja byłaby raczej marginalna.

Czy kolejne wydawnictwa także ukażą się pod szyldem Trzech Szostek?

Bardzo bym chciał. Póki co, nie mam żadnych konkretnych planów na przyszłość związanych z Tulip Trenches oprócz LP w przyszłym roku. Obecnie moim głównym obiektem zainteresowania, jeśli chodzi o muzykę, jest granie noise rocka i może jakiś koncert w przyszłym roku. Wszystko po kolei i bez pośpiechu.

O, noise rocka? Zakładasz, że za dwa, trzy lata Tulip Trenches może brzmieć zupełnie inaczej?

Jeżeli chodzi o noise rocka, to miałem na myśli odrębny projekt, a może raczej coś, co za parę miesięcy miałoby przypominać zespół. Nie powiedziałbym, że Tulip Trenches będzie brzmiało całkiem inaczej. Może w jakimś stopniu. Cieszyłbym się, gdyby projekt rozwijał się wraz z moją osobą. Fajnie byłoby zaangażować w to inne instrumenty, chociaż nie ukrywam, że tworzenie tylko przy użyciu komputera jest kuszące. Bardzo podstawowe i równie nieograniczone narzędzie.

Wracając na moment do wątku koncertowania – masz jakiś pomysł na to, jak oddać te wszystkie aury i emocje podczas występu na żywo?

Intensywnie pracująca dymiarka i jakieś ładne kolory, to na pewno. Ciężko jest mi wyobrazić sobie sposób,  w jaki miałbym skutecznie i ciekawie zaprezentować tę muzykę na żywo, ale kiedy już do tego dojdzie, zrobię wszystko, aby nie był to stracony czas – nie tylko dla osób, które mogłyby być zainteresowane, ale również dla mnie samego.

I ostatnie pytanie: masz już jakiś pomysł na brzmienie, które trafi na twój oficjalny album?

Nie mam pojęcia, kiedy zostanie on nagrany i jak ostatecznie zabrzmi. Mam już wszystkie tytuły i ogólny koncept. Jeżeli materiał ukaże się w pierwszej połowie przyszłego roku, będę spełniony.

Trzymam zatem kciuki, aby wszystko się udało!







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
trackback

[…] Do kilku z nich nawiązywałam już wcześniej, między innymi przeprowadzając wywiady z Tulip Trenches i SKY, a także omawiając na łamach Nowamuzyka.pl EP-kę tej drugiej, niektóre natomiast […]

Polecamy