Wpisz i kliknij enter

Everything is Recorded by Richard Russell

Dobrze jest być szefem.

Tak można powiedzieć o szefie XL Recordings. Człowiek, który dał światu Adele – to najchwytliwszy jego opis. Dziś niektórzy w reakcji na takie stwierdzenie mogą przewracać oczami, ale trzeba było jej oferować kontrakt gdy miała 18 lat i była kompletnie nieznana. Richard Russell stojąc na czele XL stanął też za plecami The Prodigy, The White Stripes, The XX, M.I.A. i wielu innych. Dodać jeszcze należy jego wkład w reaktywację Gila Scott-Herona. Będąc na szczycie muzycznego biznesu jako jedyny pozostał wizjonerem. Umie zaryzykować, znaleźć potencjał i odnajdywać się w wielu stylistykach. W momencie problemów zdrowotnych, kiedy trafił do szpitala, naszły go przemyślenia z natury ostatecznych. Dobrze, że na myślach się nie skończyło, a pacjent wrócił do pracy, zapraszając wybitnych gości do współpracy. W ten sposób dostaliśmy jedną z najlepszych płyt, biorąc pod uwagę nie tylko katalog macierzystej wytwórni.

Pomysły producenta musiały spotkać się z utalentowanymi wykonawcami, żeby to zaskoczyło. Tych drugich Russellowi nie brakowało. Sprawdzoną metodą dał im sporo wolnej ręki, a muzyka powstawała w ramach swobodnych sesji w studio. W rezultacie powstał wielogodzinny materiał, który przeszedł twardą selekcję głównego rozgrywającego. Ciekawe jest zarówno to co się ukazało w postaci płyty, jak również sesje zarejestrowane, ale niewydane. Wśród gości przewinęły się duże nazwiska jak Damon Albarn, Mark Ronson, Peter Gabriel czy Warren Ellis. Żaden z nich nie został obsadzony w roli głównego bohatera. Russell postawił na Samphę. Ten utalentowany muzyk uosabia nadzieję na przyszłość. Producent dał mu spore pole do popisu oraz ustawił obok samego Curtisa Mayfielda.

Wycięty fragment z klasycznego „The Makings of You” dobrze wtapia się w „Close But Not Quite”. Styl nagrania zatarł różnicę czasu. Nienaruszona została szlachetność brzmienia, a i była okazja do zabawy linią basu. Odświeżone patenty lśnią mocno, a Sampha potwierdza swoją wartość. Otwierające całość słowa teksańskiego kaznodziei T.D. Jakesa są motywem przewodnim, którego odzwierciedlenia należy szukać w tekstach. Ból, samotność, cierpienie – to główne zagadnienia pojawiające się w liryce: „Oh, and these are just words / And they can`t express pain”. Russel rozpycha się też nie tylko w stylistyce soulowej. Rozmach tego przedsięwzięcia jest na tyle duży, że jest miejsce dla innych kierunków, a nawet nowych odkryć.

Tym dla mnie są występy Obongjayara z Nigerii oraz Infinite – syna Ghostface Killah. Pierwszy odpala prawdziwą petardę w postaci „She Said”. Bluesem obficie podlany utwór uwodzi pomysłowością oraz charyzmą. W przypadku tej drugiej pomaga też obecność Kamasiego Washingtona. Do niego należy ostanie słowo w postaci sola na saksofonie. Na klawiszach zagrał nawet Damon Albarn. Infinite pojawia się w drugiej części płyty. W błyszczącym „Bloodshot Red Eyes” oraz w małym intro u boku Petere Gabriela. To jednak przedostatni „Be My Friend” jest tym, za co zapamiętać go warto. Mieszanina „wytnij, wklej” po raz kolejny sprawdza się znakomicie. Głos Infinite nakładany na siebie przypomina ekspresję gospelowego chóru. Momentami słowa wydają się ważniejsze niż dźwięki.

Takie utwory jak „Wet Looking Road” z Giggsem na czele, mogłyby uratować ostatnią płytę Gorillaz „Humanz„. Z resztą ten mógłby być również ozdobą „Demon Days”. Cholernie brytyjski, miejski, operujący przyspieszonym tempem oraz naturalnie bujający. Powstaje pytanie o sporą część hiphopowej sceny, która praktycznie nie może rozstać się z auto-tunem, przeładowaną produkcją, kompresją dźwięku, zamiast po prostu zdać się na pomysłowość i naturalność. Są jeszcze dwa, epickie momenty. Na zamknięcie pierwszej części płyty „Mountains of Gold” w skład którego wchodzi fragment „Nightclubbing” Grace Jones. Sprawnie to zostało wyreżyserowane. Russell ufa swoim wykonawcom, nie przeszkadza im, co daje w konsekwencji imponujący rezultat, podkreślony spektakularnym finałem. W utworze tytułowym Sampha wypada najpewniej. Ten utwór pozostawia po sobie emocjonalny osad. Pogrubia tę znakomitą płytę, dając jej godny finał, który jest równocześnie wielce satysfakcjonujący, co pozostawiający niedosyt. Aż chce się wyć z bezsilności, że to koniec i nie ma nic poza tym. Jest w tym spora zasługa Owena Palletta, który muzycznie omija patos, ale nie wzniosłość. Idealny koniec. Nam nie pozostaje nic innego, jak puścić od początku.

XL Recordings | 2018

Strona Everything is Recorded

FB







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy