Wpisz i kliknij enter

Sarah Davachi – Let Night Come On Bells End the Day

Bezgraniczna cierpliwość.

Urodzona w 1987 roku w Calgary Sarah Davachi dzierży w swych rękach licencjat z filozofii. Profesjonalnie też podeszła do nauki muzyki kończąc amerykański Mills College. Tym samym pokazuje, że te dwie dziedziny mogą łączyć się ze sobą w sposób fascynujący. Jej głównym obszarem działania jest muzyka elektroakustyczna. Poszukująca intymnych przestrzeni, naturalnych rezonansów czy złożoności. W głównej mierze opiera się na fortepianie, analogowych syntezatorach, organach, analogowych samplerach tworząc muzykę pełną barw i nietuzinkowości. Najnowsza, piąta z kolei, płyta przynosi uporządkowaną i w pełni kontrolowaną wizję twórczą. To pełnowymiarowy popis umiejętności kompozytorskich i najbardziej imponujące dzieło Davachi.

Na poprzedniej płycie „All My Circles Run” brakowało mi pewnego elementu. Wraz z wysłuchaniem najnowszej w mig dostrzegłem co to było. Chodziło o barok w swej stłumionej postaci. Do stworzenia „Let Night Come On Bells End the Day” artystka użyła głównie melotronu i elektrycznych organów. Album znajduje się na przeciwległym biegunie do „easy listening”, na tyle, że należałoby to nazwać „deep listetning”. Zwiastuje to już początkowy, z racji krótkiego czasu trwania można przyjąć, że będący rozbiegiem, „Garlands”. W tej miniaturze, jak w soczewce, skupia się istota twórczości Davachi. Jej powolność i pozorna prostota to efekt ciężkiej pracy i dbałości o przestrzeń i tonację.

Staranność i złożoność faktur muzycznych lepiej oddaje „Mordents”. W nim też barok wychyla się zza zasłony. Nigdy nie wychodzi na plan pierwszy. Tu dominuje rozchwianie. Brak jednorodności rytmicznej oraz rozmarzony klimat dają niezwykły efekt. Każdą z części cechuje inna harmonia. Polepione w całość dają złudzenie sennej mary, która niepostrzeżenie rozmywa się. „At Hand” to błyskotka. Migająca, delikatna piękność otoczona dość chłodnym dźwiękiem. Jeden z najbardziej odważnych utworów. Praktycznie pozbawiony dodatków, utrzymujący napięcie od początku do końca.

„Buhrstone” musi kojarzyć się z nokturnem Chopina. Ten sam żałobny ton, romantyczna pochmurność i obdarcie ze zbędnych ornamentów. Bezapelacyjnie najlepszy utwór na płycie. Z tła powoli wynurza się linia melodyczna budująca napięcie. Obie melodie nakładają się na siebie, co musi skończyć się czymś spektakularnym. I tak jest w istocie. Sarah Davachi udowadnia jak cierpliwą artystką potrafi być. Trzyma na wodzy dramatyzm i nie daje się mu udać w stronę tanich sztuczek. Pełnię osiąga po siedmiu minutach. Na koniec otrzymujemy jeszcze trzynastominutowy „Hours in the Evening”. Muzyka mogłaby służyć jako miernik upływającego czasu. Solidność tego utworu to pozór, bo delikatność struktury muzycznej jest łatwo podatna na zranienie. Przy okazji można dostrzec w tym pożegnanie dnia, z pełną palatą zmiennych tonów, form i dronowych płaszczyzn. Davachi niestrudzenie zajmuje się dźwiękiem. Interesują ją sposoby „uwalniania” go od muzyka i instrumentu. Jej piąty album jest najbardziej niezwykły i oryginalny.

Recital | 2018

Strona Sarah Davachi
FB







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy