Wpisz i kliknij enter

Thomas Bartlett & Nico Muhly ‎– Peter Pears: Balinese Ceremonial Music

Inny bohater.  

Nie najlepiej jest kiedy to inspiracje muzyczne są ciekawsze do opowiedzenia, niż muzyka na nich oparta. Niestety tak jest w przypadku najnowszej płyty nagranej przez duet Thomas Bartlett i Nico Muhly. Obu łączy jeden instrument – fortepian. Obaj także mają klasyczne wykształcenie w tym kierunku. Znają się i współpracują od roku 2000. Postanowili przekuć na płytę swoją fascynację twórczością Colina McPhee, kanadyjskiego kompozytora, który wsławił się przeniesieniem muzyki z Bali na Zachód. Pomagał mu w tym kompozytor Benjamin Britten. Stąd już krok do osoby wymienionej w tytule płyty tj. Petera Pears`a, który był partnerem życiowym Brittena. Całość zawiera dziewięć oryginalnych utworów duetu oraz trzy kompozycje McPhee, który urasta do roli prawdziwego bohatera płyty.

Należałoby wskazać utwór „Dominic” jako ten, w którym, jak w soczewce, skupia się cała zawartość albumu wraz z jego głównymi wadami. Prosta piosenka obudowana pulsującym, elektronicznym rytmem z dodatkiem klasycznych elementów. Szemrzące wokale, fachowo porozkładane w tle. Wszystko to, aby spotkać się w finale upstrzonym grzecznymi dodatkami i przyspieszonym rytmem. Doprawdy nic nadzwyczajnego. Takie odczucia towarzyszą słuchaniu reszty utworów z kilkoma wyjątkami. Początek „Festiny” dawał jeszcze nadzieję. Minimalistyczne dzwoneczki, łagodny nastrój, ale niestety nie jestem w stanie dłużej wytrzymać maniery wokalnej Bartletta. Próba kopiowania Sufjana Stevensa (obaj mają na koncie współpracę z nim), ale bez jego emocjonalnego bagażu. W konsekwencji cała misterna aura tkwi w estetycznym banale. Tak jak ma to miejsce w „Grendel”.

Trudno odróżnić jeden utwór od drugiego, gdy wszystko zlewa się w nużącą całość, a tylko fragmenty wyrywają z tego stanu. Trzy kompozycje Colina McPhee („Gambangan”, „Pemoengkah” oraz „Taboeh Teloe”) wybrzmiewają tu najjaśniej. Pełne swobody, lekkości zwyczajnie interesujące. Odróżniają się od całości. Dziwię się więc, że to nie on został wzmiankowany w tytule i nie występuje w roli bardziej wyeksponowanej. Teksty zostały zainspirowane zapiskami matki Bartletta, która notowała dziwne rzeczy, które jej syn wypowiadał. Zmieszane to zostało z odniesieniami związanymi z przywoływanymi muzykami. W ten sposób mamy do czynienia z dziwną i niejednoznaczną kombinacją. Trochę narzekania na to, że rzeczy dzieją się zbyt szybko, też się zdarza.

Kolejny dobry początek można usłyszeć w „Valentine”. Ciekawe brzmienie i delikatnie połamany rytm sprawiają, że ten kawałek mogę wyróżnić. Nareszcie można skupić się na czymś konkretniejszym, bardziej zajmującym. Rozumiem, że płyta została wydana w Nonesuch, ale czy to oznacza, że w każdym utworze musi być wstawka muzyki klasycznej? Szczególnie w niespecjalnie twórczej formule. Właśnie to na siłę pakowanie klasyki psuje mi odbiór. Szczególnie, że w drugiej połowie „Valentine” nabiera bardziej zadziornego charakteru. W sferze melodii prędkość nie dominuje. Niestety dla mnie to przypomina wprawkę akademicką graną bez przydatnej, w tym przypadku, drapieżności. Ten czas można by było spożytkować lepiej, aczkolwiek zwrócenie uwagi na twórczość Colina McPhee uważam za dydaktycznie przydatną.

Nonesuch | 2018

Strona wydawcy
Strona oficjalna







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy