Wpisz i kliknij enter

Kamasi Washington – Heaven And Earth

Kumulacja kulminacji.

Pan Washington jest bezczelny. Nagrywa płyty naprawdę długogrające, nie bacząc na przyzwyczajenia odbiorców do form krótszych lub krótkich. Za nic ma uwagi, że może by to jakoś skondensować, wycisnąć esencję, może grać krótsze solówki. Swoją zwalistą sylwetką rzuca cień na obecną scenę muzyczną, zapraszając nowe grono odbiorców do muzyki, której być może nigdy by nie słyszeli. Chodzi oczywiście o jazz uchodzący za formę skostniałą i nieprzystępną. To właśnie Kamasi, który ma więcej wspólnego ze środowiskiem hiphopowym niż jazzowym, po raz drugi udowadnia, że w kwestii rozmachu nie ma sobie równych. „Heaven and Earth” jest zapisem wycieczek artysty do dwóch światów: zewnętrznego i wewnętrznego. Całość została podrasowana, gęsto nasycona i jest trudna do udźwignięcia. W tym upatruję największą zaletę płyty.

Oczywiście nie każdy moment jest naszpikowany geniuszem i doskonałością. Patrząc na całą zawartość, nie ma to żadnego znaczenia. To jest istna powódź dźwięków. Grana z werwą, pomysłowością i odświeżającymi wycieczkami w różne muzyczne rejony. Wrzućmy na ruszt „Vi Lua Vi Sol”. Głos przetworzony za pomocą vocodera jako żywo przypomina dokonania Daft Punk. „Connections” skupia w sobie całą magię Kamasiego. Mamy chór, psychodeliczne solo, łagodne partie sekcji dętej i funkującą sekcję rytmiczną. Nie można nie wspomnieć okazałych uwertur, przynoszących na myśl dokonania choćby San Ra, w postaci „The Space Travelers Lullaby”. Washignton sięga często w swoich kompozycjach po muzykę klasyczną spod znaku Debussy`ego (pamiętne wykonanie „Clair De Lune” z „The Epic”).

Praktycznie w każdym utworze dochodzi do kulminacyjnego momentu. Są one wygrywane dosadnie, z całkowitą świadomością czerpania z dokonań muzyki jazzowej lat 70, ale i wpisywania w nią afrykańskich nurtów. Polirytmicznym popisem, w tym zakresie, jest kończący płytę numer jeden „One of One”. Kluczowych momentów mamy tu pod dostatkiem. Spiritus movens (wzorem Johna Coltrane`a) pamięta o tym, że do realizacji swojej wizji konieczne jest zatrudnienie partnerów, których traktować należy równorzędnie. Kimś takim na pierwszej płycie jest saksofonista Terrace Martin, którego solo można usłyszeć w „Tiffakonkae”. Kamasi Washington zbudował znakomity zespół, gdzie wyróżnić należałoby Thundercata, Patrice Quinn, Ronalda Brunera, Brandona Colemana oraz głowę rodziny Washingtonów Rickey`go Washingtona.

Konstytucja „Heaven and Earth” zostaje wyrażona na samym początku: „Our time as victims is over / We will no longer ask for justice / Instead we will take our retribution”. Waleczny charakter utworu zaczerpnięty jest z filmu “Wściekłe pięści” z Bruce`em Lee, a głosy Patrice Quinn i Dwighta Trible`a robią swoje. Jednocześnie to idealny punkt wyjścia do całego albumu i największy magnes dla słuchaczy. Ci, którzy wytrwają po dwóch godzinach zostaną wynagrodzeni świetnym (i krótkim, niecałe siedem minut!) „Show Us The Way” zawierającym w sobie najbardziej wzniosłą kulminację, która wcale nie wieńczy płyty, bo zaraz potem pojawia się dziesięciominutowy „Will You Sing”. Mnie to niepomiernie bawi, gdyż taki nieracjonalny przesyt wprawia mnie w błogostan. Grunt, że „Heaven and Earth” nie jest bezrefleksyjne. Wręcz przeciwnie, to dzieło emanujące doniosłością, opowiadające o afroamerykańskim dążeniu do podmiotowości i wolności.

Young Turks | 2018

Strona oficjalna
FB







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy