Wpisz i kliknij enter

Nowości z 1000HZ Records

To już trzecie spotkanie z katalogiem warszawskiej oficyny 1000HZ. Z nową muzyką powracają Tonga Boys i Owls Are Not.

Tonga Boys – „Vindodo” (1000Hz | 15.10.2018)

Chłopaki z Tonga Boys debiutowali w 2017 roku znakomitą płytą „Tiri Bwino”, o której pisałem szerzej tutaj. Przypomnę, że muzycy – Albert Mandy, Guty Manda, Solomon Nikho, Mylius Minthall, Peter „MadMax” Kaund – pochodzą z miasta Mzuzu. Grają na instrumentach będącymi często przedmiotami codziennego użytku – plastikowe wiadra, łopaty, puszki wypełnione żwirem itd. Przedtem była też elektroniczna stopa, jako jedyny element elektroniki, której brzmienie łączono z tradycyjną muzyką Tonga (stąd nazwa zespołu).

Na „Tiri Bwino” było bardzo dziko i transowo. Zatem czego można się spodziewać po „Vindodo”? Jeszcze większego szaleństwa, hipnotyzującej plemienności i rytualnej surowości. Szef wytwórni 1000HZ i zarazem członek Owls Are Not, Piotr Dang Cichocki, zaprosił do współpracy nad tym krążkiem dobrze nam znanych gości, czyli Wojciecha Kucharczyka i Czarnego Latawca (Daniel Brożek), żeby dodali od siebie w pewnych fragmentach warstwę elektroniczną (np. „Ndakhala Nekha”, „Zaninga Ku Malawi”). Nie na zasadzie zalania elektroniczną formaliną świetnych wokali i żywiołowej rytmiki Tonga Boys, bo one i tak przetrwają, lecz z zamiarem wyważonego podkręcenia elektronicznego idiomu, choć bez kolonizatorskich naleciałości, co uważam za znakomite posunięcie.

Słuchając „Vindodo” miałem nieodparte skojarzenia z tą samą dzikością, jaką proponuje tunezyjsko-francuska grupa Ifriqiyya Electrique. Aż boję się pomyśleć, co wyszłoby z połączenia na scenie obu składów. Tekstowo „Vindodo” prowadzi nas w różne historie wyśpiewane przez Tonga Boys. Jednym z poruszanych tematów jest poszukiwanie tożsamości. Tytułowy utwór „Vindodo” z kolei opowiada o leśnej ścieżce nawiedzanej przez demoniczne duchy (Ifriqiyya Electrique nieprzypadkowo wyrosła w myślach). W „Ndipatali” Albert Manda śpiewa o nadziei, twierdząc, że tylko cięższa praca może odmienić trudny los. Album zamyka pełnokrwisty sztos pod tytułem „Kaperemewa”! Taka muzyka może powstać tylko na Czarnym Lądzie!

Mamy też ciekawą sytuację odnośnie samej okładki płyty zaprojektowanej przez Desire Khumbo Masanika – artystę z małego studia mieszczącego się na dworcu autobusowym w Rumphi (miasto w północnej części Malawi) – następnie przetworzonej przez polskiego grafika Adriana Szwarca. Okazało się, że komercyjne systemy streamingowe uznały ten projekt za niezgodny z ich wymogami, dlatego oryginalną grafikę można znaleźć jedynie na stronie Bandcamp lub kupując płytę CD (dochód ze sprzedaży trafia do Tonga Boys).

Owls Are Not – „Radio tree” (1000Hz | 15.10.2018)

Zacznę od kronikarskich obowiązków. Od początku liderem Owls Are Not jest Piotr Dang Cichocki, a skład wciąż ewoluuje (np. na albumie „isnot” pojawił się Marcin Suliński). W 2012 roku wyszła debiutancka EP-ka „Owls Are Not What They Seem”, zaś trzy lata później ukazała się płyta „2” (odnotowałem ten fakt na stronie „Polyphonia”). Warto wspomnieć, że Owls Are Not wystąpili w 2013 roku na London Jazz Festival, gdzie dzielili scenę z takimi zespołami jak Marc Ribot Ceramic Dog, Jaga Jazzist, Bushmen Revenge, Alfie Ryner czy Trio VD.


Tegoroczny „Radio tree” jest czwartym studyjnym wydawnictwem w dyskografii Owls Are Not, prezentującym zupełnie inny rozdział. Nie tylko pod względem personalnym, jak i stylistycznym. Cztery utwory z „Radio tree” powstały w trakcie etnomuzykologicznych badań Piotra w Malawi i Tanzanii. W nagraniach „Lovefood” i „Bea B-58” śpiewa Peter Kaunda z Tonga Boys, gdzie indziej słyszymy Certifyd i Martina Kaphuxa Kaphukusiego (jest dyrygentem małego chóru Christ Church of Malawi). Pojawił się też japoński perkusista i wokalista Masaya Hijikata (Sehno), który przyczynił się do powstania dwóch innych kompozycji, a w jednej z nich można usłyszeć partię gitary Michała Pawłowskiego (newspaperflyhunting, Vendrae Vendarum).

Owls Are Not rozrosło się kulturowo na różne kierunki świata. Z jednej strony Afryka – co jest oczywiste, ale taka surowa, prawdziwa, undergroundowa, eksperymentalna oraz zbliżona dzikością do Tonga Boys czy BlackFace Family, z drugiej – świetnie brzmiący „Broadcast from nowhere” z udziałem Hijikata, nasycający twórczość Owls Are Not elementami improwizacji i krautrocka. „Radio tree” trzeba sprawdzić i spróbować zestawić z tym, co wydają rodzimi artyści. Podpowiem, że niewielu decyduje się na tego typu międzynarodowe kooperacje. Transgresyjne myślenie Owls Are Not ma się dobrze.

 

Strona Facebook 1000HZ Records »

 







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy