Wpisz i kliknij enter

Co było w kosmosie, zostaje w kosmosie – rozmowa z Vysoké Čelo

J i M opowiadają o kosmicznych podróżach, przepełnionych tanecznym, hiphopowym bitem.

Z grupą Vysoké Čelo pierwszy raz rozmawiałam w 2017 roku, kiedy premierę miała EP-ka „Űrutazás”. Nasze drugie spotkanie dotyczyło natomiast kolejnego mini-albumu, który ukazał się niecałe cztery miesiące temu w katalogu Opus Elefantum Collective. Co zmieniło się w brzmieniu projektu? Jakie nowe inspiracje się pojawiły? Po jakie rozwiązania sięga obecnie Vysoké Čelo? Poniżej znajdziecie odpowiedzi na wszystkie te pytania.

Emilia Stachowska: We wrześniu ubiegłego roku wydaliście kolejny album – jaka historia kryje się za “Wzium!”?

J: Jest to przede wszystkim nasza osobista historia sprzed paru ostatnich miesięcy – Vysoké Čelo w lutym ubiegłego roku stało się koncertowym kwartetem. Wypady do innych miast i występy, które im towarzyszyły, przepełnione były dobrą zabawą. W pewnym sensie zapoczątkowały one nowy trend w naszej grupie, który postanowiliśmy kontynuować również muzycznie i studyjnie. No a w tle oczywiście kosmos, bo to nasz temat przewodni.

M: Jakoś w tym czasie towarzyszyła nam również, nazwijmy to, “fascynacja” polskim hiphopem, muzyką techno i dość szybko zauważyliśmy, że w naszej formule koncertowej bardziej bitowe instrumentale byłyby niezwykle atrakcyjne do ogrywania, stąd pewnie dość szybko wpadliśmy na pomysł kosmicznej muzyki “tanecznej”.

J: Dodam, że wraz z rozpoczęciem “trasy koncertowej” szybko zadecydowaliśmy, że nie chcemy odgrywać kawałków z naszych dwóch poprzednich materiałów; poszliśmy zaś w improwizowane sety, z bitami w tle i elektroniką. Wszystko zaczęło się w Szczecinie, kiedy podczas pierwszego koncertu najlepiej przyjęty został improwizowany kawałek z mocną, rytmiczną stopą, a w tle latało nasze kosmiczno-gitarowe plumkanie. No i tak się zaczęło…

Co spodobało wam się w polskim hiphopie?

J: Co zafascynowało nas w polskim hiphopie, a co z niego wzięliśmy i zaciągnęliśmy do „Wzium!”, to dwie różne sprawy. Przede wszystkim dobrze wyprodukowany bit, towarzysząca mu zabawa i “głód na chowanie do kiermany nowej stówy”. A tak poważniej, to po prostu chęć robienia czegoś, co przypomni bardziej “letnie bengery” niż kosmiczno-oniryczne soundtracki do Lemowskiej eskapady.

M: Parę followupów też się wkradło do płyty, ale #KMWTW.

Przy okazji naszej poprzedniej rozmowy określiliśmy waszą twórczość mianem “muzyki, która łączy naturę i kosmiczną aurę”. Wygląda więc na to, że w tym przypadku akcenty rozłożone zostały nieco inaczej.

M: Tak, zdecydowanie. „Wzium!” jest efektem “popłynięcia z prądem”. Po prostu wpadliśmy w pewien artystyczny szał, zorientowany właśnie na bardziej bitowe, taneczne brzmienie. Towarzyszyły nam one w trakcie wypadów koncertowych oraz na próbach i dość szybko zebraliśmy materiał na płytę. Tak więc rzeczywiście, nie da się połączyć tego z naturą, bo płyta powstała wskutek zupełnie innych inspiracji.

J: Po prostu nie byliśmy na żadnej planecie i z naturą się nie zetknęliśmy. Vysoké Čelo latało w kosmosie na statku, gdzie dudniło ciągle techno. Ale spokojnie, już wróciliśmy, więc “Wzium!” nie oznacza, że porzuciliśmy nasze wcześniejsze inspiracje.

W bandcampowym opisie pojawiają się Mirosław Hermaszewski i… Franek Kimono. Co ich łączy?

M: Już na „Űrutazás” pojawiła się koncepcja podroży kosmicznej, tutaj znowu mamy taką podróż, ale oczywiście z innej perspektywy. Powołanie się na Hermaszewskiego ma raczej charakter symboliczny, a z Frankiem Kimono łączy go to, że spotyka się z nim na pokładzie rakiety [śmiech]. To właśnie ten drugi jest bliżej związany z muzycznym aspektem płyty, w końcu jego charakterystyczna narracja i same utwory też były dla nas sporą inspiracją.

J: Hermaszewski baluje na statku i jest “barmanem na tym dancingu – pierwszy Polak w kosmosie, nie było jeszcze stringów”! To taki nasz konstrukt stworzony na potrzeby “wziumiastej” opowieści!

Mowa jest także o eksplorowaniu samych siebie. Czego można dowiedzieć się o sobie dzięki takiej wyprawie?

M: Zacznę od banalnego stwierdzenia, że każda wyprawa przynosi coś innego. Nasza wyprawa, której motywem jest oczywiście wielka impreza, ma w sobie różne wątki. Niespełniona miłość, perspektywa zagłady, czy tęsknota za domem są tłem do wydarzeń opowiedzianych na naszej płycie. I choć teksty są na pierwszy rzut oka dosłowne, to myślę, że można je umieścić w różnych kontekstach, a odkrywanie samego siebie jest jednym z nich. Tak, jak towarzysząca odkrywaniu kosmosu tęsknota za Ziemią, która nie ujawnia się bezpośrednio.

J: Co było w kosmosie, zostaje w kosmosie. Naszym zamysłem było także to, aby materiał był uniwersalny. Chcieliśmy, by te opowieści każdy mógł interpretować inaczej. Podobnie zresztą jak „Űrutazás”, która także była zdominowana muzycznie, dawała tylko pewne ślady, wskazówki, lecz miała bardzo dużą swobodę interpretacyjną.

Pytanie trochę naiwne, a trochę przewrotne: impreza też może być podróżą?

M: Jakoś tak się składa, że każdemu naszemu występowi towarzyszy poznawanie wielu wspaniałych ludzi związanych z muzyką, ale nie tylko; i te znajomości zostają z nami – to jest bardzo przyjemna część tej sfery jednocześnie muzycznej, jak i będącej poza nią. A może i nawet najprzyjemniejsza, bo o ile oglądanie ze sceny bawiących się ludzi jest fantastycznym uczuciem, to możliwość spędzenia z nimi czasu, usłyszenia miłych słów o zagranym koncercie i wspólnej zabawy jest jeszcze lepszym, nawet jeśli czasem jesteśmy padnięci po 20 godzinach na nogach. Może to jest właśnie ta “podróż”?.

A jak to jest z tą nostalgią? Chodzi o lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte? We wspomnianym opisie wymieniacie takie gatunki, jak new romantic i eurodance.

M: Opowiem na przykładzie: przy tworzeniu drugiego utworu bardzo zasłuchiwałem się w kawałek „Shut Up” grupy Sin With Sebastian, który to dość mocno wpłynął na jego ostateczny kształt, no i stąd wziął się ten wspomniany eurodance. Oczywiście każdy przyzna, że to dość luźne nawiązanie i niektórzy byli zawiedzeni brakiem jego większego wpływu na płytę (pozdro Krzychu!), ale to wszystko ze sobą koresponduje. Pełno tutaj muzyki lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Taki też był nasz zamysł.

J: Jeśli chodzi o nostalgię, to jest jej dużo na tej płycie – wbrew pozorom! Przypomnę tylko końcówkę materiału – “kiedyś też skończy się nasz świat – i w kosmos znowu latać zacznę”. Ta nostalgia pojawia się nie tylko w sferze tęsknoty za Ziemią – także końcówka naszej podróży wywołuje skojarzenia nostalgiczne. Lubimy nostalgię, jesteśmy nostalgiczni i nawiązujemy do niej.

Jakie skojarzenia z latami osiemdziesiątymi i dziewięćdziesiątymi wywołują w was uczucie tęsknoty?

J: W sumie lata dziewięćdziesiąte to początki naszej najwcześniejszej młodości, a właściwie najwcześniejszego dzieciństwa, więc średnio te lata pamiętamy. Nie wiem, gdy sięgam do odmętów swojego umysłu, pewnie wspomniałbym o Windowsie 98, gumie Turbo i podrabianych rękawicach bramkarskich z napisem “Olivier Kahn”… choć to wszystko to i tak już wiek XXI, ale jakoś tak kojarzy mi się z ostatnią dekadą XX.

M: Myślę, że to wrażenie może brać się stąd, że pewnie nowinki i trendy z tamtych czasów do Polski trafiały tę parę lat później. Pamiętam, jak na początku XXI wieku na potęgę graliśmy na Nintendo 64, kiedy za granicą wchodził już GameCube. Ale estetyka lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych jest po prostu nam bliska i sądzę, że to ogólnoświatowy trend, w zasadzie w każdym aspekcie życia się przejawiający, również w muzyce.

J: O tak, właśnie, nie chodzi o to, co robiliśmy w końcówce lat dziewięćdziesiątych, bo o tym trudno byłoby coś ciekawego powiedzieć, lecz właśnie o estetykę, która kojarzy się z tymi latami. Nintendo 64 to zdecydowanie dobry trop!

A inne tropy? Co by się wśród nich znalazło?

M: Idąc za tropem Nintendo 64, powiedziałbym o tych wszystkich grach 3D z modelami o małej liczbie polygonów i taką właśnie estetyką. Renesans tego przeżywaliśmy przy internetowej fascynacji, jaką był na przykład vaporwave, my natomiast bardziej zwracamy uwagę na kiczowaty aspekt tamtej estetyki, a przynajmniej taka się ona wydaje z perspektywy czasu.

J: Nam się taka się wydaje…

Nagrywacie “kosmiczną” elektronikę, “leśne” techno, post-punk… Są jakieś estetyki, po które planujecie jeszcze sięgnąć?

J: Tak. Jest ich dużo, wiele z nich mamy w głowie, ale tradycyjnie nie chcemy nic zdradzać. Chyba przyzwyczailiśmy już wszystkich do tego, że po pierwsze – lubimy zaskakiwać, a po drugie – lubimy być niekonsekwentni i nie dotrzymywać terminów. Tak więc, tradycyjnie, żadnych większych zapowiedzi nie będzie, poza tym, że jeszcze zaskoczymy. I nie tylko jako Vysoké Čelo, ale też i jako Opus Elefantum – w grudniu premierę miał album debiutującego w naszym katalogu Adama Piętaka z projektem Królówczana Smuga, a w najbliższym czasie czeka nas kolejna nowość.

Właśnie, od naszej ostatniej rozmowy pojawiło się trochę nowości w Opus Elefantum…

M: Zdecydowanie, cały czas idziemy do przodu. W zeszłym roku, oprócz nowego Vysoké Čelo i solowego projektu Janusza, pojawiła się solowa płyta Tomasza z Widziadła, który dwa miesiące temu wydał split z Januszem – polecamy sprawdzić każdemu fanowi black metalowej muzyki! Z kolei ci, którym brakuje dobrego leśnego ambient techno, powinni sprawdzić split Janusza z Docetism, ponad pół godziny transowych brzmień. I choć do końca roku nie zostało wiele, to czekają nas jeszcze kolejne wydawnictwa, także debiutantów.

J: Na 2019 też już mamy wiele planów, ale tak, jak obiecałem, niczego aktualnie nie zdradzamy. Chcemy coś jeszcze dodać?

M: Może tylko – pozdro!

J: I blacha!







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy