Wpisz i kliknij enter

Daniel Carter, Tobias Wilner, Djibril Toure, Federico Ughi, The Cosmic Range oraz Wiry

Wyroby jazzopodobne.

Muzyka jazzowa okazuje się być niezwykle żywotną oraz podatną na różne wpływy, które mutują jej naturalny charakter, ale nie pozbawiają rys szczególnych. Inna sprawa, że głównie za sprawą londyńskiej sceny, w ostatnim czasie świeżość wkroczyła do tego świata. Polska, z racji swojej przeszłości, ale i z powodu prawdziwej klęski urodzaju talentów, nie zostaje w tyle. W dzisiejszym zestawieniu prezentuję trzy, różne drogi muzyki jazzowej. Oczywiste i mniej oczywiste.

Na ten krążek zapracowali Daniel Carter, Tobias Wilner, Djibril Toure, Federico Ughi. Ich muzyka trafia do nas wprost z ulic Nowego Jorku. Muszę przyznać, że pierwsze przesłuchanie pozostawiło po sobie najlepsze wspomnienia, które nieco wyblakły w trakcie następnych odsłuchów. Istotą albumu jest łączenie muzyki analogowej z elektroniczną. Muzycy silnie inspirowani miastem, do którego się odnoszą, starają się oddać jego wielokulturowość. Stylistyka również jest wielorodna, ale to free jazzowe partie Wintera przejmują narrację. Widać, że panowie dobrze zapoznali się z zawartością „Bitches Brew” Milesa Davisa, odnosząc się do tego dzieła w „125th Street”. Świetnie rozkręca się siedemnastominutowy „Norstrand Avenue”. Pojawiają się skądś jakieś plemienne zapętlenia, na których budowane są jazzowe frazy. Druga część utworu wypada dość średnio, ale sprawdza się jako przeciwwaga do eksperymentalnego końca. Jak pisałem na początku, z czasem uczucie zachwytu i świeżości nieco topniało, ale nie na tyle, aby przekreślić ten album. To wręcz niemożliwe biorąc pod uwagę utwór z samego początku. „Canal Street” to znakomity przykład scalenia możliwości wszystkich twórców. Rozedrgana elektronika, śladowe ilości ambientowego szmeru, delikatnie wycofana trąbka i mocna sekcja rytmiczna. No i ten puls, ale jemu to akurat się dziwić nie można, gdyż za ten element odpowiada przecież Toure grywający z Wu-Tang Clanem.
Daniel Carter, Tobias Wilner, Djibril Toure, Federico Ughi – New York United | 577 Records 2019
Bandcamp
FB 577 Records

Zdecydowanie lepiej jest w kosmosie, który to pojawia się w tym roku po raz sam nie wiem który, ale na pewno nie ostatni. Międzygalaktyczny skład dowodzony przez Matthew “Doc” Dunna przywdział nazwę The Cosmic Range. Kanadyjscy muzycy okazali się lepsi, niż ich koledzy z Ameryki. Zawdzięczają to przede wszystkim bardziej wyluzowanej formie oraz większej liczbie mistycznych dodatków. W tym najbardziej pomógł klawiszowiec Jonathan Adjemian. Zespół potrafi sięgnąć po bezpretensjonalne, niemal błahe melodie („Breathing Water”), jak również skręcić w stronę odjechanej awangardy („Rivers for eyes”). Świetnie im wychodzi przepoczwarzanie jazzu za pomocą ostrzejszego funku, złośliwych efektów muzycznych oraz space-rockowych odchyłów, jak czynią to w fascynującym „The Observers”. Zespół nastawia się na dawanie nam relaksu i radosnej atmosfery. Mimo, iż w formie dość pokręconej, to zamykającego „The Gartitude Principle” słucha się bardzo dobrze. W nim również zostaje przywołany niemalże hippisowski duch duchowego uwznioślenia. Początek wypada także wielce korzystnie. To ze względu na wokalistkę Islę Craig. Jej partie, niemal spirytystyczne, wprowadzają elementy o innej konsystencji niż dzieło reszty muzyków. Warte uwagi.
The Cosmic Range – The Gratitude Principle | Idée Fixe 2019
Bandcamp
FB

Na początku należy sobie zadać pytanie o zawartość jazzu na albumie „Łuna” zespołu Wiry. Otóż występuje on, ale w formie najmniej oczywistej spośród wszystkich opisanych albumów. Wiry, o których pisałem już na Nowej Muzyce, to właściwie Grzegorz Wiernicki, czyli połowa duety Wild Books, który konsekwentnie rozwija ideę DIY. Materiał zaprezentowany na najnowszej kasecie wydaje się być bardziej spójny niż poprzednio, a na pewno jest bardziej przemyślany. Miejsce uroczej niefrasobliwości w stylu lo-fi zajął nastrój bardziej ponury i głębsze tony saksofonu. W gruncie rzeczy mamy do czynienia z czterema improwizacjami w stylu wolnym. „1.C” jest najbardziej surowa ze wszystkich. Na spodzie rozłożony został niemal industrialny dywan, na którym Wiernicki dmie w swój instrument. „Para Wodna” reprezentuje umiarkowanie. Nieco zaszumiony krajobraz prowadzi do tajemniczego wyziewu pustki na końcu. Najlepiej wypada początek i koniec. Ten pierwszy, w postaci utworu „Garaż”, prowadzony jest przez miarowy rytm i basowe uderzenia. Pobrzmiewa w tym idea bliska zespołowi Lotto. Zamykający utwór „Impro w B” to jedenastominutowa improwizacja, która szczodrze szafuje głębią. Wirnicki umiejętnie trzyma napięcie przez cały czas trwania. Od nerwowości odrywa nas swoimi co ostrzejszymi frazami na saksie. I właśnie „Łuna” jest moją ulubioną płytą z tego zestawu.
Wiry – Łuna | Dreamland Syndicate 2019
Bandcamp
FB Wiry
FB Dreamland Syndicate







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy