Wpisz i kliknij enter

Pod prąd – Scott Walker (1943-2019)

Muzyka XXX wieku.

Prosty początek. Delikatne dzwoneczki, zaledwie pulsowanie. Przeciągły dźwięk w tle, nagły i krótki. Wtem złowróżbny pomruk instrumentów smyczkowych, nisko zawieszony w przestrzeni. „Do I hear 21, 21, 21? / I’ll give you 21, 21, 21…”, rozbrzmiewa na tle chitarrone enigmatyczny głos snujący zakamuflowaną opowieść o morderstwie Piera Paolo Pasoliniego. W końcu instrumenty smyczkowe zaczynają swoją podróż – to w dół, to znowuż w górę. Pojedyncze uderzenia bębnów, gdzieś wysoko obój ręka w rękę z rozedrganymi smyczkami.

Tak brzmi preludium jednego z najbardziej wstrząsających, bezkompromisowych i całkowicie unikatowych albumów w historii muzyki. „Tilt” ukazał się niemal ćwierć wieku temu i był pierwszą od ponad dekady wypowiedzią artystyczną Scotta Walkera. Piosenkarza, który zaczynał jako idol nastolatek, by z czasem stać się awangardowym artystą odległym od popowych standardów. Twórcą nowej muzyki sensu stricto, choć zupełnie nieelektronicznej.

Bożyszcze

Noel Scott Engel przyszedł na świat 9 stycznia 1943 roku w Hamilton (Ohio) w zamożnej rodzinie przemysłowca naftowego. Już od dziecka występował w telewizyjnych programach muzycznych, zaś w wieku nastoletnim zarabiał na życie jako sesyjny gitarzysta basowy w Los Angeles. Grywał w rozmaitych zespołach, nagrał nawet kilka piosenek. Kreowano go na młodzieżowe bożyszcze, ale nie bardzo przystawał do wizerunku kalifornijskiego surfera: kochał jazz i kino europejskie.

Na początku lat 60. Engel poznał Johna Mausa, z którym założył grupę The Walker Brothers, dokooptowując do składu Gary’ego Leedsa. Choć nie łączyły ich więzy krwi, zaczęli funkcjonować jako „bracia” Scott, John i Gary Walkerowie. Zdobyli lokalną sławę w Los Angeles, po czym przenieśli się do Wielkiej Brytanii, gdzie podpisali umowę z wytwórnią Philips, dla której w latach 1965-67 nagrali płyty „Take It Easy with The Walker Brothers”, „Portrait” i „Images”.

Początkowo obowiązki wokalisty pełnił John Maus, jednak gdy Scott Engel zaśpiewał utwór „Love Her”, dokonał się przełom: w czerwcu 1965 roku singiel trafił na brytyjską listę przebojów, rozsławiając The Walker Brothers i gwarantując Engelowi pierwszeństwo na mikrofonie. Po wydaniu singla „Make It Easy On Yourself” Anglię ogarnęła istna walkermania – w pewnej chwili liczba członków fanklubu tria przewyższała liczebnie grupę skupiającą wielbicieli The Beatles.

Szansonista

Łaska pańska na pstrym koniu jeździ, o czym The Walker Brothers mieli przekonać się bardzo szybko. Kolejne single zespołu miały coraz słabsze notowania – „bracia” nie nadążali za rychłymi zmianami w muzyce popularnej lat sześćdziesiątych, jawiąc się jako archaiczne relikty epoki odchodzącej do lamusa. Presja sukcesu była nie do zniesienia: Scott popadł w alkoholizm i depresję, przeżył próbę samobójczą, aż w końcu zaszył się w klasztorze na wyspie Wight.

The Walker Brothers rozpadli się w 1968 roku po japońskiej trasie koncertowej. Scott osiągnął chwilowy spokój, nie musiał już pozować na idola rozhisteryzowanych dziewcząt. „Chciałbym stać się istotą ludzką” – odpowiedział na pytanie o osobiste ambicje. Rozpoczął karierę solową, ale nie zamierzał dostosowywać się do rynku zdominowanego przez psychodeliczną muzykę rockową pokolenia dzieci-kwiatów i hipisów. Miał na siebie zupełnie inny pomysł.

Świadomie nawiązywał do tradycji staroświeckich croonerów pokroju Sinatry i Bennetta. Ogromną inspirację czerpał ze spuścizny francuskich chansons, a zwłaszcza z dokonań Jacquesa Brela, do którego popularności w Anglii walnie się przyczynił. Scott na pewien czas zamieszkał w Paryżu, gdzie pilnie studiował francuską poezję. Nie chciał śpiewać o miłości, pokoju i narkotykach dla każdego. Wolał snuć poetyckie opowieści o dyktatorach, prostytutkach i śmierci.

Utracjusz

Kontrowersyjne treści i przekorna postawa początkowo nie przeszkodziły artyście w osiągnięciu sukcesu. Płyty „Scott” (1967), „Scott 2” (1968) i „Scott 3” (1969) były komercyjnymi przebojami. Znów był u szczytu sławy. Otrzymał czas antenowy w telewizji BBC, gdzie prezentował bigbandowe standardy, własne utwory oraz interpretacje Brela. Ale już album „Scott 4” (1969) przeszedł bez echa. Może dlatego, że piosenkarz zrezygnował ze znienawidzonych koncertów.

Płyta „Scott 4” – wydana pod nazwiskiem Noel Scott Engel – zawierała wyłącznie autorski materiał. A ponieważ przepadła w zestawieniach, Scott zniechęcił się do nagrywania własnych kompozycji. Dlatego kolejne płyty – „’Til The Band Comes In” (1970), „The Moviegoer” (1972), „Any Day Now” (1973), „Stretch” (1973) i „We Had It All” (1974) – zawierały niemal same covery. Po latach artysta wyznał, że artystycznie były to stracone lata. Sporo wtedy pił.

„Po komercyjnej porażce Scott 4 wytwórnia płytowa wezwała mnie na dywanik i zmusiła do nagrania komercyjnej płyty. W tamtym czasie przez wiele lat działałem w złej wierze. Próbowałem utrzymać się na powierzchni. Powinienem był przestać. Powinienem był powiedzieć: »Dobra, zapomnijcie o tym« i odejść. Ale sądziłem, że jeśli utrzymam się, robiąc te okropne płyty, to kiedyś obróci się to na moją korzyść. Tak się nie stało. Było tylko gorzej” – mówił później.

Egzystencjalista

W 1975 roku nastąpiła reaktywacja The Walker Brothers, co zaowocowało trzema albumami: „No Regrets” (1975), „Lines” (1976) i „Nite Flights” (1978). Wszystkie przepadły w zestawieniach. Na pierwszym znalazły się wyłącznie przeróbki cudzych utworów. Drugi zawierał zaledwie jedną autorską piosenkę Mausa. Trzeci był w pełni autorski, lecz okazał się łabędzim śpiewem zespołu. W zasadzie można było uznać „Nite Flights” za trzy solowe EPki zebrane w całość.

Płytę podzielono na trzy zestawy piosenek osobno napisanych i zaśpiewanych przez Scotta, Johna i Gary’ego. Całość rozpoczynała się od utworów Engela: „Shutout”, „Fat Mama Kick”, „The Electrician” i „Nite Flights”. Kompozycje wyznaczyły kierunek dalszych solowych poszukiwań artysty. Zachwyciły też Davida Bowiego i Briana Eno, którzy – wówczas w ferworze pracy nad „trylogią berlińską” – zaproponowali mu współpracę. Odmówił grzecznie, lecz stanowczo.

W jednym z późniejszych wywiadów Bowie stwierdził: „The Electrician to jeden z najbardziej zdumiewających utworów w historii muzyki popularnej (…) To nieomal jeden z tych szczęśliwych przypadków, gdy wytrenowany, neobroadwayowski głos zahacza o egzystencjalizm”. Piosenkę wykorzystano trzydzieści lat później w filmie „Bronson” Nicolasa Windinga Refna, zaś sam Bowie sięgnął po utwór „Nite Flights”, który przerobił na płycie „Black Tie White Noise”.

Uciekinier

Wkrótce po premierze „Nite Flights” grupa The Walker Brothers ostatecznie przestała istnieć. Scott zniknął na sześć długich lat. Ten okres jego życia okryty jest nimbem tajemnicy. Na początku lat osiemdziesiątych ukazała się firmowana przez Juliana Cope’a kompilacja „Fire Escape in the Sky: The Godlike Genius of Scott Walker”, która zwróciła uwagę włodarzy wytwórni Virgin. Scottowi zaproponowano wieloletni kontrakt na kilkanaście albumów. Ukazał się tylko jeden.

Płytę „Climate of Hunter” (1984) zrealizowano w nietypowy sposób. Muzycy sesyjni (m.in. Mark Knopfler z Dire Straits i wokalista Billy Ocean) byli pozbawieni wglądu w powstające kompozycje – nagrywali wyłącznie swoje partie, nie znając melodii ani kształtu całości. Scott tłumaczył: „Nie chcę, żeby muzycy popłynęli albo grali smaczki. To mnie zupełnie nie interesuje, bo określa utwór w dany sposób, a nie o to chodzi. Chcę, żeby każda partia miała swoją własną intensywność”.

Połowa utworów na „Climate of Hunter” nie miała tytułów, figurując jako „Track Five”, „Track Six” itd. Na singiel promujący wybrano „Track Three”. Walker był wręcz demonstracyjnie niezainteresowany komercyjnym sukcesem. Nic zatem dziwnego, że album spotkał się z kompletną obojętnością publiki i krytyki. Wytwórnia Virgin zerwała kontrakt z artystą, a on sam rozpłynął się w powietrzu. „This is how you disappear”, śpiewał proroczo w otwierającym płytę „Rawhide”.

Awangardzista

Lata 1984-1995 to kolejna biała plama na mapie życia Walkera. „Stałem się Orsonem Wellesem przemysłu muzycznego. Ludzie chcieli zabierać mnie na obiad, ale nikt nie chciał finansować mojej twórczości” – wyznawał w jednym z wywiadów. I dodawał: „Nie piszę piosenek dla przyjemności. Mogę pisać tylko wówczas, gdy jestem do tego naprawdę zmuszony. Gdy na przykład jestem do tego zobowiązany kontraktem albo muszę dokończyć album”. Wtedy ukazał się „Tilt” (1995).

Śmierć Pasoliniego, walki kogutów, bombardowanie Iraku, dyktatury w Ameryce Południowej, proces Adolfa Eichmanna – to tylko niektóre z wątków przewijających się w tekstach na płycie. Nietuzinkowej zawartości słownej towarzyszyła równie zadziwiająca muzyka. Nagrana na żywo w studiu, bez użycia sekwencerów i samplerów – a realizowana przecież w samym apogeum popularności muzyki elektronicznej. Walker pozostał wierny sobie i znów szedł pod prąd.

Jednocześnie „Tilt” miała niewiele wspólnego z muzyką rockową, francuskimi chansons i art-popem „Climate of Hunter”. Zawartość płyty zdominowały orkiestrowe aranżacje, organy Hammonda, rozstrojone gitary, talerze, obój oraz niepowtarzalny baryton Walkera, z łatwością przechodzący od szeptu do wrzasku. Po angielsku „tilt” to zarówno „odchylenie”, jak i „atak”. Album był jednym i drugim. Wyzwaniem rzuconym prosto w twarz otępiałego odbiorcy.

Ikona

Krytycy byli zachwyceni i choć „Tilt” nie sprzedawał się najlepiej (co nie jest zaskakujące), zapewnił Walkerowi triumfalny powrót. Posypały się propozycje ze świata filmu („I Threw It All Away” Boba Dylana do „To Have And To Hold”, „Only Myself To Blame” Davida Arnolda do „Świat to za mało” oraz muzyka do filmu „Pola X” Leosa Caraxa), oferty producenckie (album „We Love Life” Pulp) i nagrody, w tym za całokształt twórczości od magazynu „Q”.

Kolejna płyta nosiła tytuł „The Drift” i została wydana w 2006 roku przez cenioną oficynę 4AD. Pod wieloma względami była wypowiedzią jeszcze bardziej radykalną i bezkompromisową niż jej poprzedniczka. Instrumentarium obejmowało nie tylko gitary, bębny, harmonijkę ustną, sitar, koncertynę i skrzydłówkę, ale również drewnianą skrzynię, duży kamień i świńską tuszę, którą perkusista okładał pięściami, aby uzyskać pożądany dźwięk. Album uznano za arcydzieło.

W tym samym roku na 50. Londyńskim Festiwalu Filmowym wyświetlono film „Scott Walker: 30 Century Man” – wyprodukowany przez Bowiego dokument biograficzny. O Walkerze znów było głośno. Realizował kolejne płyty solowe („Bisch Bosch” z 2012 r.), nagrywał z innymi muzykami (m.in. Sun O))), Damon Albarn, Bat For Lashes), pisał muzykę do teatru („Duet For One” Jeana Cocteau) i do filmów Brady’ego Corbeta („The Childhood of a Leader” i „Vox Lux”).

* * *

Informacja o śmierci Scotta Walkera, opublikowana przez wytwórnię 4AD, pociągnęła za sobą serię hołdów. Thom Yorke z Radiohead napisał, że Walker był wzorem dla całego zespołu, a samego wokalistę nauczył jak można używać głosu i słów. Marc Almond przyznał, że wzorował się na artyście jeszcze w czasach Soft Cell. Słów uznania nie szczędził Tom Watson, polityk Partii Pracy, nazywając Walkera „jednym z najbardziej oryginalnych muzyków swego pokolenia”.

Do inspiracji dokonaniami artysty przyznawali się wcześniej także David Bowie, Leonard Cohen, Brian Eno, Robert Plant, Nick Cave, David Sylvian, Antony Hegarty, Steven Wilson oraz członkowie Death in June, Goldfrapp i UNKLE (sample z „Farmer in the City” wykorzystano w utworze „Reign” z Ianem Brownem). A zatem twórcy z kręgów muzyki rockowej, popowej i elektronicznej. Spory rozrzut, ale dający dobry obraz tego, jak ważna była to postać.

Swego czasu irlandzka powieściopisarka Eimear McBride napisała we wprowadzeniu do zbioru tekstów Walkera: „Jego dzieła, tak jak wcześniej Joyce’a, są złożoną syntezą myśli, uczuć, zjawisk świata fizycznego i wagi ciał obcych, które zlewają się w diament. Są to dzieła groźne w duchu pinterowskim, ale nigdy nie cofają się przed nagimi emocjami. Dzieła, które nie tyle mówią o niebezpieczeństwach, co same w sobie sprawiają wrażenie niebezpiecznych.”







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Mariusz
Mariusz
1 rok temu

Fantastyczny Wokalista !!!! Jego muzyka,
to było BRZMIENIE w najlepszym czasie lat 60-tych !!!!!!

J.
J.
5 lat temu

A pamiętacie naszego Brunette Models sprzed ponad dekady? On też się chyba zaszył w jakimś monasterze na Cyprze. Zazdraszczam bo od tego świata można ocipieć.

Polecamy

Leon Vynehall – Nothing Is Still

Brytyjski producent i DJ – Leon Vynehall po wydaniu kilku niezłych EP, nawiązuje współpracę z kultową Ninja Tune i wydaje swój pierwszy LP tytułując go „Nothing