Debiutanci z Holandii.
Na swój pierwszy album, Hessel Stuut i Stijn Hosman, wrzucili dużo przestrzennego tech-house’u, z elementami downtempo i chillwave’u. To co mocno zaznacza się na całym „Igneous” to wszechobecna akustyczna energia, która determinowana jest przede wszystkim przez żywą perkusję. Panowie podczas występów na żywo z takiej korzystają. Stąd brzmienie tego materiału – jakby był zapisem live actu.
Mamy tutaj do czynienia z elektroniką, której bliżej stylistycznie do instrumentalnego electro-popu. Jest w niej dużo harmonijnej przestrzeni, plastyczności, bujnych struktur, które pojawiają się nie od razu. Poprzedzane są nierzadko ambientalnymi, nastrojowymi uwerturami.
Na uwagę zasługuje kawałek „Animus”, którego kosmiczna atmosfera wyróżnia go z całego materiału. Dzieje się tak za sprawdzą rozjechanych, analogowych klawiszy, które przywołują skojarzenia z Klausem Schulzem, chociażby z jego utworem ze sławetnego „Cyborga” – „Neronengesang”.
Takich smaczków niestety nie jest zbyt wiele. Przy „Cascade” możemy poczuć ducha balearic beat z lat dziewięćdziesiątych, jednak większość brzmień na „Igneous” kieruje nas w rejony współczesne. Mamy takie momenty, gdzie możemy natrafić na skojarzenia z Bonobo (jak np. „Lory”), albo Jonem Hopkinsem („Muriatic”).
Lekkość tej muzyki, jej akustyczny i zarazem improwizacyjny pierwiastek to jej główne atrybuty. Album jest konsekwentnym następstwem wydanych wcześniej EP’ek i w formie długogrającej wypada równie obiecująco. Czas pokaże, na ile Hessel i Stijn wypracują swój własny rozpoznawalny muzyczny stempel.
10.05.2019 | Atomnation