Wpisz i kliknij enter

Focus 2: 21-22 listopada 2008, Stary Browar, Poznań

Na następnej edycji życzyłbym sobie i wszystkim, żeby: zagrał Geir Jenssen vel Biosphere; każdy uczestnik mógł usiąść w wygodnym fotelu (może być ten od montypythonowskich inkwizytorów); żeby nie było burackich komentarzy ze strony podpitych typków, którzy im bardziej starają się być zabawni, tym bardziej żałośnie wypadają. Focus pokus, australopitek pitekantropus. W ciągu ostatnich dwóch lat w poznańskim Starym Browarze gościli artyści tej klasy co Murcof, Vladislav Delay, The Cinematic Orchestra czy duet Jaki Liebzeit-Burnt Friedman. Jedną z inicjatyw fundacji Kulczyka jest regularnie odbywający się festiwal Focus (posiadający również swój berliński, fiński i polski odpowiednik), którego ostatnia odsłona skupiła wokół siebie pięć międzynarodowych projektów rozłożonych na dwa dni: duet, trio oraz trzy występy solowe.
Mark Fell
Połowa duetu snd (swoją drogą, szczery szacunek za support przed Autechre – pył leciał z sufitu, flaki się przewracały, a głowy kręciły się dookoła własnych osi) okazała się nieporozumieniem. Bardziej performance niż koncert. Kilkadziesiąt minut białego szumu, do którego Raoul Duke zasypiał w „Lęku i odrazie w Las Vegas”, połączonego z monotonnymi, męczącymi wizualizacjami. W rzeczy samej lęk i odraza. Nie byłem nawalony jak bohater Thompsona i całe szczęście, bo mogłoby się to skończyć poważnymi powikłaniami natury psychicznej. Sztuka dla sztuki, ale może nie rozumiem noise’u.


Philip Jeck
Poddając subtelnej, prawie niezauważalnej obróbce nagrania z wiekowych płyt, Jeck tkał muzyczną opowieść z dostojnością i dbałością o szczegółKiedy na scenie pojawił się niepozorny, niemłody pan w marynarce, uprzejmie ukłonił i zasiadł do stołu zastawionego mikserem i dwoma patefonami w walizeczkach, podskórnie wyczuwałem błogość. Rzeczywiście, występ brytyjskiego dżentelmena stanowił wspaniały balsam dla duszy po terrorze Fella. Intrygująca różnica pokoleń na korzyść starszyzny. Poddając subtelnej, prawie niezauważalnej obróbce nagrania z wiekowych płyt, Jeck tkał muzyczną opowieść z dostojnością i dbałością o szczegół. Wzniosłość przechodziła w słodycz, ta w niepokój, by po chwili zatopić wszystko we wszechogarniającej powodzi niebiańskich dźwięków. Niepotrzebne były żadne wizualizacje, wystarczyło zamknąć oczy i pozwolić sobie na podróż do nie tak odległej przecież, a jednak zupełnie innej epoki. Wraz z koncertem Roberta Henke był to najjaśniejszy punkt F2.

Pateras/Baxter/Brown
Trójka improwizatorów, których widziałbym na szczecińskim festiwalu Musica Genera: rzucający się jak maniak w epileptycznym szale i walący w klawisze pereparowanego pianina Anthony Pateras, statyczny David Brown wpatrzony w preparowaną gitarę na kolanach i oraz Sean Baxter gwałcący bębny za pomocą pałek, kijów, wyginanych blach i metalowych misek. W informacjach prasowych napisano, że to muzyka „bliska zarówno europejskiemu free-improvowi, współczesnej kameralistyce jak i duchowi poszukiwań w poza-europejskich tradycjach, m.in. muzyki gamelan”, co po polsku i w praktyce oznacza frenetyczną, nieprzewidywalną apokalipsę dźwięków. Zaangażowanie artystów było niezaprzeczalne, jednak po kwadransie byłem już zmęczony. „Zwyczajnie się ścigali”, jak pisał kiedyś Stasiuk o koncercie SBB.

Robert Henke
Można było zatem wyciągnąć ciało, podeprzeć głowę zwiniętym płaszczem i z zamkniętymi oczami delektować się harmonijnym ambientemOczekiwania wobec legendy – a do takich z pewnością zalicza się mózg projektu Monolake – były wysokie, ale Henke nie zawiódł. Godzinna suita generowana przez niego za pomocą odtwarzaczy FM3 Buddha Machine była czymś w rodzaju bramy do innego wymiaru, specyficznego stanu umysłu, któremu nie przeszkadza nawet syk otwieranych puszek z piwem. Tym razem krzesełek nie było, bo wszystko toczyło się piętro niżej niż poprzedniego wieczoru, można było zatem wyciągnąć ciało, podeprzeć głowę zwiniętym płaszczem i z zamkniętymi oczami delektować się harmonijnym ambientem wybornego gatunku, który wydobywał się z sześciu głośników i powodował zmysłową rozkosz. Panie Henke, zapraszamy ponownie – może tym razem także jako Monolake?

Mouse On Mars
Tutaj cel był jasny: skłonić ludzi do tańca. Udało się, nawet sam Robert Henke tańczył jak szalonyNie wiedziałem, czego spodziewać się po Tomie i Wernerze, choć ich twórczość nie jest mi obca. Po krótkim wprowadzeniu, podczas którego Toma golił się elektryczną maszynką, nastąpiła chyba najsłabiej przewidywana przeze mnie opcja: ciężkie, spazmatyczne beaty, zbasowane struktury i hedonizm pełną gębą. Niemiecki tandem, jakby na przekór miejscu (powrót na ostatnie piętro z krzesełkami), zagrał tłusty taneczny set w ramach ekstatycznego – nie bójmy się tego słowa, lecz dobrze je interpretujmy – techno. Był to zarazem najbardziej bezpretensjonalny moment festiwalu. Tutaj cel był jasny: skłonić ludzi do tańca. Udało się, bo krzesełka szybko opustoszały i nawet sam Robert Henke tańczył jak szalony. A kto nie tańczył, ten trąba. Rave, rave!

Na następnej edycji życzyłbym sobie i wszystkim, żeby: zagrał Geir Jenssen vel Biosphere; każdy uczestnik mógł usiąść w wygodnym fotelu (może być ten od montypythonowskich inkwizytorów); żeby nie było burackich komentarzy ze strony podpitych typków, którzy im bardziej starają się być zabawni, tym bardziej żałośnie wypadają. Focus pokus, australopitek pitekantropus.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy