Wpisz i kliknij enter

Mirko Loko – Seventynine


Szwajcarski producent Mirko Loko przez dwa lata współtworzył z Raphaëlem Rippertonem duet Lazy Fat People, nagrywając energetyczny tech-house dla takich wytwórni, jak Border Communication, Wagon Repair czy Planet E. W zeszłym roku poznał jednak słynnego Luciano, czego efektem stała się ich wspólna płyta „Family”, opublikowana przez niemiecki Desolat. Ponieważ południowoamerykańskiemu producentowi spodobała się muzyka młodszego kolegi, zaproponował mu wydanie pełnego albumu nakładem prowadzonej przez siebie wytwórni Cadenza. W ten sposób dociera do nas debiutancki longplay Mirko Loko – „Seventynine”.

Już pierwszy utwór z krążka wskazuje, że będziemy mieli do czynienia z muzyką wykraczającą poza wszelkie schematy. „Sidonia” to zaskakująco niekonwencjonalny wstęp: plemienne perkusjonalia podbite głębokim basem niosą perlisty pasaż klawiszy, łącząc egzotyczny tribal z wczesnowarpowską elektroniką. Po takim nagraniu może zdarzyć się wszystko.

I Loko nie zawodzi rozbudzonego apetytu. Najpierw uderza w charakterny minimal, odkrywając przed zdziwionym słuchaczem, jak muzyka ta może być różnorodna. Najpierw pojawia się „Around The Angel”, w którym miarowy puls bitu, otoczony gąszczem szeleszczących talerzy, zalewa fala onirycznych klawiszy, przynosząc ze sobą ekstatyczną wokalizę wywiedzioną z afrykańskiego etno. Potem rozbrzmiewa „Love Harmonic” – tutaj rytm zostaje lekko zdubowany, a dźwięki syntezatorów nabierają bardziej melodyjnego charakteru, nadając kompozycji dalekowschodni klimat. I wreszcie „On Fire” – mocarne techno o minimalowym sznycie, którego hipnotyczny nastrój buduje noise`owy loop uzupełniony dramatycznym wyciem fabrycznej syreny. To prawie dziesięć minut klubowej jazdy w stylu połowy lat 90. – przenicowanej jednak na współczesną modłę.
„Astral Vacuum” i „Altrove” pokazują, że Loko z powodzeniem mógłby umieszczać swe kompozycje na płytach z kompaktowego cyklu „Pop Ambient”. Pierwszy z wymienionych utworów pasowałby tam idealnie, tworzą go bowiem wolno płynące strumienie monochromatycznych szumów, przypominając co bardziej jasne i ciepłe produkcje Gasa. Drugie ze wspomnianych nagrań ma mroczniejszy ton – bliżej mu do statycznego dark ambientu, którego wszak również nie brakowało na płytach ze wspomnianej serii, choćby tej tegorocznej.

Szwajcarski producent pozwala sobie również na małą wycieczkę w stronę dubstepu. Jej świadectwem jest „Shadow” – niezwykłe połączenie masywnego podkładu rytmicznego o mechanicznym pulsie z epickim dronem, wywiedzionym z produkcji eksperymentalnych artystów pokroju Tima Heckera.

Do bardziej transowej rytmiki powracamy w kompozycji „Blue Book”. Pozornie ma ona prostą strukturę: na minimalistyczny bit nakładają się kolejne elementy – najpierw stukający loop, potem przetworzone głosy z radia, kosmiczne świsty, aż wszystko to zalewa wydobywająca się powoli z tła fala narastającego szumu. To doskonały przykład, jak korzystając z oszczędnych środków wyrazu, można skonstruować niezwykle energetyczny, a zarazem klimatyczny utwór.

Jeszcze bardziej sugestywne jest kolejne nagranie – „Takhtok”. Niczym w „Enfants” Ricardo Villalobosa pojawia się tu wysamplowany fragment dziecięcego chórku – na tym kończą się jednak wszelkie podobieństwa między tymi kompozycjami. O ile u latynoskiego producenta głosy maluchów ewokowały pozytywną atmosferę, u jego szwajcarskiego kolegi dzieje się zupełnie na odwrót. Zapętlony chórek robi w miarę trwania nagrania coraz bardziej schizofreniczne wrażenie, co potęgują pozostałe składniki utworu: tajemnicza wokaliza wysamplowana z bułgarskiej pieśni ludowej oraz dochodzące z tła upiorne wycie. W efekcie „Takhtok” lokuje się blisko dźwiękowych horrorów Dapayka Solo z jego ubiegłorocznego albumu „Devil`s House”.

Zanim płyta przestanie obracać się w naszym odtwarzaczu, znajdujemy na niej jeszcze dwa wysmakowane nagrania. Pierwsze z nich to mocne techno przypominające ubiegłoroczne dokonania Sheda – „Le Monologue d`Orfeu”. Niemal mistyczny nastrój buduje tu głos portugalskiej dziewczyny, przetworzony i zdeformowany, spleciony nierozerwalnie z wypływającą z tła na pierwszy plan zimną partią klawiszy. No i „You Know Where” – minimalowy house łączący dwie tradycje: chicagowską i detroitową. Element tej pierwszej wprowadza mroczna narracja niesiona głębokim, męskim głosem, a tej drugiej – syntetyczne smyczki nadające całości soundtrackowy charakter.

„Seventnine” to obok płyty Bena Klocka najlepszy minimal, jakiego mogliśmy posłuchać w tym roku. Wraz z wydaniem tego albumu Mirko Loko wkracza do wąskiej grupy najbardziej kreatywnych i oryginalnych producentów nowego techno.

www.cadenzarecords.com

www.myspace.com/cadenzarecords

www.myspace.com/mirkoloko
Cadenza 2009







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
K0$+3k
K0$+3k
14 lat temu
Goldfinger
Goldfinger
14 lat temu

„One” to techno – ale w konwencji minimalu.

kac
kac
14 lat temu

a po za tym „one” ben klocka to nie minimal

kac
kac
14 lat temu

Luciano urodził się w Szwajcarii, potem mieszkał w Chile, Berlinie i od jakiegoś czasu w Genevie

op.pl
op.pl
14 lat temu

Dobra recenzja, zgadzam się. Powiew świeżości.

Autor
Autor
14 lat temu

Luciano jest dokładnie z Chile. A tylko mieszka od pewnego czasu w Szwajcarii.

mate
mate
14 lat temu

Luciano jest Szwajcarem..nie wiem skad ten pomysl w pierwszym akapicie ze jest z Pln Ameryki..

Polecamy