Wpisz i kliknij enter

the vein – the fragile surfaces


tej płyty nie da się polubić bezwarunkowo. z jednej strony muzyka vein irytuje, mrozi, przeszkadza, z drugiej zaś wciąga w trudny do zrozumienia trans, z którego niezwykle ciężko jest się uwolnić. klimat „the fragile surfaces” budowany jest więc na sprzecznościach, na tej dziwnej ambiwalencji, która towarzyszy słuchaczowi w ciągu tych prawie 50 minut.
chodząc po wszystkich przygotowanych przez duet przestrzeniach wciąż myślałem o tym w jaki sposób powinienem się do nich ustosunkować. czy iść dalej, czy może zawrócić. czy pchać się między kolejne warstwy chłodnych, zniekształconych najczęściej bitów i dźwięków, czy też dać sobie spokój uznając, że nie prezentują one odpowiedniego poziomu. tak zastanawiając się lazłem jednak dalej zaskoczony tym, jak szybko zawsze udawało się dojść do końca. autorzy tego albumu – nagrywający w stanach marek marhoff [twórca projektu different state] i daniel kozikowski dość butnie piszą na okładce „the fragile surfaces”: „żywe elektro, toteż muzyka ma powiew, który jest tak trudny do uchwycenia u młodych kompozytorów”. godne podziwu przekonanie o potencjale własnych możliwości, na miejscu autorów zachowałbym jednak odrobinę dystansu: momentami the vein proponuje bowiem muzykę bardzo prostą, przywołującą wspomnienia dawnych prymitywnych trackerów na pc. co prawda nie ma tu sampli, jednak wykreowane przez autorów dźwięki i efekty trącą czasami pretensjonalnością i lichym patetyzmem. przykładem „broken signal” z nieznośnym motywem jakiejś operowej wokalizy i mało skomplikowanym, automatycznym bitem ala fast tracker. inna sprawa, że – zapewne dość paradoksalnie – całość jednak zdaje egzamin: już znakomita okładka albumu prowokuje wyobraźnię i sugeruje muzyczne miejsca, w jakich przyjdzie nam się odnaleźć. brniemy więc przez kolejne hale jakiejś dawno już umarłej, zimnej fabryki, prowadzeni najczęściej dudniącym rytmem i basem, innym razem zaś dźwiękowymi industrialnymi błyskotkami, czasem tanimi efektami czy – bardzo rzadko – brzmieniem gitary. i mimo sprzecznych wrażeń – nie zawracamy, idziemy do końca; a o to przecież autorom tego transującego krążka chodziło.
przygniata więc chłód i mrok, słuchając widzimy tony wszelkiego rodzaju dźwiękowego żelastwa – coś na wzór ostatnich produkcji scorna czy mrocznych, dubowych wcieleń laswella. nie ma tu życia, jest za to industrialny, bezkompromisowy automatyzm i brud. stara fabryka czeka na śmiałków.
2004







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy