Dziesiąta część cyklu o muzyce z RPA i przyszedł idealny moment aby przedstawić wyjątkową postać Givana Lötza. Artystę z Johannesburga należy wpisać do księgi rekordów Guinnessa, ponieważ wydał jednego dnia aż cztery albumy.
Powyżej nagrania koncertowe „Soon” z płyty „Easy Now” (2010).
Niezwykłą twórczość Givana Lötza odkryłem kilka lat temu. Lötz to nie tylko muzyk, songwriter, bowiem z wykształcenia jest dizajnerem. Pierwszym jego oficjalnym wydawnictwem była wspólna płyta projektu Bear + Givan Lötz z 2007 roku. Solową działalność rozpoczął wydając w 2010 roku krążek „Easy Now” (Jaunted Haunts Press). I właśnie za sprawą tego wydawnictwa zostałem oczarowany ogromnym talentem Lötza. „Easy Now” to album, gdzie każda z kompozycji niesie za sobą olbrzymi ładunek emocji i co ważne, rasowe songwriterskie nagrania. Poniżej klip do tytułowego utworu z płyty „Easy Now”.
17 maja, po kilku latach przerwy, Givan Lötz opublikował cztery krążki, gdzie w rezultacie otrzymaliśmy ponad 160 minut muzyki, która jest częścią serii, o której opowie sam artysta. Każda z tych płyt jest zapakowana w wyjątkową kopertę.
Zapytałem Givana, jak on postrzega swoje nowe wydawnictwo:
Właśnie wydałem cztery nowe albumy: „Unless”, „Only”, „Such” i „Snores”, które razem stanowią część mini-serii o nieoficjalnej nazwie „SNARL”. Chciałem połączyć coś, co będzie mnie w pełni odzwierciedlało – bez zewnętrznych naleciałości, zasad lub form. Jako artysta wizualny interesuje się też sztuką – zamieniłem się w reżysera dłuższej formy i robię to w ramach własnego mini-labelu. Jako punkt wyjścia wykorzystałem mój pierwszy album „Easy Now”, gdzie utwory były – krótko mówiąc – minimalistyczne, przez co można teraz śledzić trajektorię rozwoju nowych nagrań, które są pełniejsze w swojej formie, zachowując to, co do mnie przemawia, czyli powolne pisanie spokojnych piosenek. Na tych czterech krążkach znalazło się 35 utworów, które wybrałem spośród stu, jakie zarejestrowałem w wersji demo przez okres około czterech lat. Wszystkie kompozycje nagrałem w ciągu trzech miesięcy i dlatego mają podobny „charakter”. Co tydzień piszę nowe piosenki… i powracam do nich po pewnym czasie.
Muzyka w życiu artysty zajmuje istotne miejsce:
Muzyka stanowi podstawę mojego życia. Kiedy gram to wchodzę w niezwykły stan. Działa to na mnie jak oczyszczająca terapia i katharsis. Mam nadzieję, że niektórzy słuchacze i uczestnicy moich koncertów, czują to samo co ja. Czasami efekty wizualne mogą pomóc w osiągnięciu hipnotycznych stanów. Być może spowodowane jest to mocą jaką ma w sobie muzyka i to, że muzyka jest moją pierwszą miłością, a więc obszarem, w którym idę na niewiele kompromisów, co sprawia, że udaje mi się spełnić oczekiwania publiczności.
Pierwszą płytą z tego zestawu jest krążek „Unless”. Wszystko zaczyna się od gitarowych akordów i nietuzinkowej melancholii w głosie muzyka („Carcass”, „Test”), gdzie m.in. słychać fascynacje amerykańską grupą Low. Również imponująco brzmi gitara w „Butterknife”. Soczysty i delikatny przester tworzy przyjemną ścianę dźwięku. Na szczególną uwagę zasługuje nagranie „Tongue”. Pierwsza wersja tego utworu pojawiła się w 2011 r. i została zarejestrowana na żywo tylko z gitarą w jednym z hotelowych pokoi w cyklu spotkań z serii „Invisible Cities”.
Dopiero w tym roku artysta postanowił umieścić ten kawałek na „Unless”. Przyznam, że słuchałem tego numeru wielokrotnie i urzekł mnie swoim klimatem i brzmieniem. Ten utwór posiada idealne proporcje, gdzie mamy z jednej strony gitarę klasyczną strojoną do niższych wartości, a drugiej – wyjątkowy głos. Mówiąc trochę pod prąd, to powstała kompozycja na kształt amerykańskiej folkowej piosenki, ale odartej z jej amerykańskich szat, a za to ubrano ją w samą esencję współczesnej muzyki afrykańskiej. I wyraźnie słychać w „Tongue”, skąd przywędrowało do Ameryki takie a nie inne myślenie o muzyce akustycznej.
Wersja z płyty:
Nie inaczej jest w przypadku drugiej płyty „Only”. Bazą wyjściową większości kompozycji jest gitara („Roses”). Ambientowych wstawek w połączeniu z akustycznym brzmieniem też nie brakuje („Sometimes”). Ale najcięższy gitarowy jazgot płynie z „Flaw”, przepleciony przemyślaną elektroniką. Bez wątpienia perełkami z „Only” są trzy nagrania: „Uncertain”, „Charm” i „You”. W „Uncertain” mamy niezwykłe harmonie i melodie rozpisane na gitarę, zapadające w pamięć od pierwszego przesłuchania. A „Charm” to przykład jak powinna wyglądać szczera pieśń, której nie powstydziłby się żaden uznany songwriter. Za to w „You”, da się usłyszeć w sposób najbardziej czytelny – południowoafrykańską tradycję muzyczną pustynnych pustkowi. W „You” gitara brzmi niczym kora, a nawet harfa, z pewnością za sprawą odpowiedniego stroju i użytych skal. Magia w muzyce? Tak, to wciąż jest możliwe, a „You” jest tego najlepszym przykładem.
Z kolei trzeci longplay został nazwany „Such”. Kompozycja „Without” była już znana dużo wcześniej przed jej premierą. Do tej pory to nagranie istniało jedynie w formie klipu, które żyło sobie na YouTube i całe szczęście, że znalazło się na albumie „Such”, bo to jedno z najważniejszych nagrań Givana Lötza.
Wersja z płyty:
Przekrój sporych możliwości autora pokazuje każda z tych czterech płyt. Pojawiają się takie miniatury jak „Glare”, które zdradzają zapędy czysto kompozytorskie Lötza. Większość jego utworów, w mniejszym lub większym stopniu, opiera się na partiach instrumentów smyczkowych, lecz nie brak w nich ciężkich gitar i elektroniki. Przede wszystkim artysta nie boi się łamać konwencji i utartych form.
A co istotne, to w każdej jego nucie, frazie jest wyczuwalna wrażliwość muzyczna pochodząca z tego niezwykłego kontynentu. Givan Lötz pisze wyjątkowe ballady, których na „Such” jest sporo („Clever”, „Galaxy” czy „Carolanne”).
Lekko wyczuwalny rytm z automatu perkusyjnego, łagodnie brzmiący syntezator i niska barwa głosu, tak właśnie zaczyna się czwarty krążek „Snores”. Rozpoczyna go odmieniona wersja kompozycji z pierwszej płyty „Easy Now” z 2010 roku. Longplay „Snores” charakteryzuje się wykorzystaniem na całej płycie brzmień syntezatorowych, organowych i minimalistycznej elektroniki. Lötz wyraźnie puszcza oczko w stronę lat 80.
Album zamyka nagranie „Tongue Tongue”, gdzie syntezator i głos to dwa składniki tej mrocznej opowieści.
Mam nadzieję, że po tej szerszej prezentacji twórczości Givana Lötza, któryś z polskich wydawców zechce mieć pod swoimi skrzydłami ten południowoafrykański diament. Te cztery płyty, o których była wyżej mowa, można kupić w wersji elektronicznej na profilu Bandcamp artysty.
Powyżej fragment z koncertu promujący nowy materiał.
Strona Givana Lötza »
Profil na BandCamp »
Słuchaj na Soundcloud »
Profil na Facebooku »
Dzięki za kolejny ciekawy odcinek. Frapująca muzyka!