Miesiąc temu odbyła się trzecia edycja Halfway Festiwalu (27 – 29 czerwca). Nowa Muzyka od samego początku wspiera białostocką imprezę, więc i tym razem nie mogło nas zabraknąć.
W tym roku Halfway zmagał się z poważnymi kłopotami organizacyjnymi, które w żadnym wypadku nie wpłynęły na jakość zaproszonych gości do Białegostoku, jak i na sam przebieg wydarzenia. Słyszałem rozmowę w kuluarach odbywającą się pomiędzy uczestnikami, że HF jest najczystszym festiwalem w Polsce. Nie mogę się nie zgodzić z tym stwierdzeniem, bowiem zapewniam, że nie zauważyłem, aby ktoś wymijał rozbite butelki, przekopywał się przez sterty papieru (np. po frytkach, hamburgerach itp.) czy na coś ogólnie narzekał. No chyba jedynie, że festiwal tak szybko mija. Powiem więcej, że HF jest także najbezpieczniejszym festiwalem w Polsce. Nawet pogoda w tym roku była nieco łaskawsza, bo w poprzednich latach bywało różnie, a co ważne – obyło się bez huraganów, opadów gradu, burz itp., choć piątkowy wieczór przywitał festiwalowiczów nieco chłodną atmosferą.
Tegoroczną edycję HF otworzył występ białostockiego zespołu Overdriven Group. Dość klasyczny skład, czyli gitara elektryczna i basowa, żeński wokal, instrumenty klawiszowe, perkusja i trąbka. Pojawiła się też, w niektórych kompozycjach elektronika, głównie generowana przez gitarzystę. Stylistycznie bardzo różnie, od post-rocka w stylu Sigur Rós, po smooth jazzowe ballady okraszone solówkami trębacza. Bywały momenty, że udawało mi się wejść w muzyczny świat Overdriven Group, ale były to tylko ulotne chwile… Poczułem się bardziej pobudzony, gdy na scenę wszedł Amerykanin z Teksasu o irlandzkich korzeniach Keegan McInroe. Tylko gitara i głos. Swoją posturą przypomina mi Warrena Haynesa z Gov’t Mule i The Allman Brothers Band. McInroe pokazał niezwykłą siłę głosu, jak też okazało się, że jest wybornym gitarzystą. Artysta znakomicie wypadł w coverze jednej z kompozycji Toma Waitsa. Sporo też opowiadał, jak wygląda/wyglądało jego życie na południu Stanów Zjednoczonych.
fot. Rafał Woliński | WronaART
Po krótkiej przerwie pojawił się długo wyczekiwany przeze mnie zespół z USA (organizatorzy od 2 lat starali się o ich przyjazd) Phosphorescent. To był pierwszy koncert tej grupy w Polsce. Nie był to najcieplejszy wieczór, więc i sam Matthew Houck stwierdził, że wskoczy na scenę w kurteczce, którą po trzech/czterech kawałkach zrzucił z siebie. Z każdym nagraniem temperatura koncertu rosła, a materiał, jaki muzycy zaprezentowali, pochodził głównie z ubiegłorocznej płyty „Muchacho”. No i oczywiście nie zabrakło rewelacyjnych wersji utworów „Song For Zula” czy „Ride On/Right On”. Świetna reakcja publiczności, która na stojąco wywołała muzyków na bis, sprawiła, że Amerykanie wykonali w porywający sposób kompozycję „Los Angeles”, z kapitalnym solem na gitarze Houcka. Cały koncert był trafiony w punkt. Dwa dni później Phosphorescent pojawił się na jednej ze scen festiwalu Glastonbury.
fot. Rafał Woliński | WronaART
Sobotni dzień zapowiadał się również intrygująco. Nie będę ukrywał, że czekałem z niecierpliwością na koncert głównej gwiazdy tego wieczoru, czyli Shary Worden, znanej jako My Brightest Diamond. Ale zacznijmy od początku. Przyznam się bez bicia, że dwa pierwsze sety, jakie odbyły się tego dnia, niestety mnie ominęły, czyli Sonia Pisze Piosenki i Lord & The Liar. Z przyjemnością przeczytam Wasze opinie na temat tych koncertów.
Ja zjawiłem się na występ Fismolla (wł. Arkadiusza Glenska) i jego zespołu. Swego czasu było głośno o Fismollu, więc byłem ciekaw jak ten chłopak wypada na żywo. Nie powalił mnie jakoś specjalnie jego występem, choć wydaje mi się, że Fismoll ma w sobie ogromny potencjał i dobrze rokuje na przyszłość. Tylko bym mu radził, aby oderwał się nieco od islandzkiej stylistyki i poszukał własnej przestrzeni. Więcej emocji wzbudził we mnie koncert dwóch sióstr z Islandii Jófríður i Ásthildur Ákadóttir, ukrywających pod nazwą Pascal Pinon. Ich podejście do tworzenia ma w sobie więcej swobody, naturalności i luzu. Niby nic nadzwyczajnego, ale połączenie delikatnych wokali z syntezatorem, czy z gitarą – dały znakomity efekt.
fot. Michał Heller | OiFP
Zaskakująco dobrze zaprezentował się na deskach amfiteatru grecki artysta Theodore. Przyjechał na Halfway z liczną grupą swoich muzyków, których wspierał dodatkowo białostocki kwintet smyczkowy. Theodore to wokalista, kompozytor, a także sprawny instrumentalista. Podczas tego występu obsługiwał instrumenty klawiszowe, wibrafon oraz sampler. To trzecie szczególnie mnie bardzo ucieszyło, bo użycie elektroniki nadaje zupełnie inną, lepszą jakość jego kompozycjom. Podobało mi się, kiedy Theodore wręcz demolował scenę i jak udało mu się przewrócić pulpit, na którym rozłożył swoje elektroniczne zabawki. Zespół najlepiej prezentował się w momencie wchodzenia w psychodeliczny trans bliski post-rockowej estetyki. Niestety, ale pojawiały się też chwile znużenia i słabości, najczęściej, kiedy Grek podążał w stronę muzycznego performance’u przepełnionego kabaretową manierą.
Michał Heller | OiFP
Za to na koncert My Brightest Diamond warto było jechać, choćby z drugiego końca Polski. Wiedziałem, że będzie to coś wyjątkowego, ale nie spodziewałem, że aż tak znakomicie zaprezentuje się amerykańska artystka. Na Halfwaya Shara Worden przyjechał z perkusistą Earlem Harvinem, na co dzień związanym z zespołem Tindersticks oraz z basistą i klawiszowcem w jednym. Worden zaprosiła do współpracy też pięciu muzyków z Opery i Filharmonii Podlaskiej grających na instrumentach dętych. Dzięki temu powstały niezwykłe aranżacje jej utworów.
Podczas tego występu zestaw kompozycji był raczej przekrojowy i pochodził z płyt, jakie do tej pory Worden wydała pod szyldem My Brightest Diamond, choć pojawiły się też nowe nagrania („Pressure”, „Before The Words”, „This Is My Hand”, „Lover Killer”, „Looking At The Sun”), które znajdą się na albumie „This Is My Hand” – premiera 16 września. Shara Worden pokazała, że jest prawdziwą bestią sceniczną, żywiołem muzycznym i huraganem emocji. Niekiedy ta moc i energia przechodziła w spokój, a Shara stawała się delikatną kobietą śpiewającą melancholijną kołysankę. W genialny sposób łączyła się gra perkusisty z brudnym i drapieżnym brzmieniem gitary Worden, a do tego świetne linie basu i dęciaki. Takiego koncertu się nie zapomina!
Michał Heller | OiFP
Trzeci dzień festiwalu rozpoczął duet z Mińska Navi. Akustyczne piosenki, przepełnione pozytywną energią i prostotą. Myślę, że był to niezły wstęp, ale obeszło się bez większych emocji. Następnie żwawym krokiem na scenę wkroczył wraz ze swoimi muzykami tegoroczny debiutant Daniel Spaleniak. Redaktor Jan Król pisał o jego płycie na łamach Nowej Muzyki. Niski głos jaki posiada Daniel – wszystko się zgadzało, zespół jako całość też dobrze się zaprezentował, wybrzmiały spodziewane i mniej spodziewane utwory, ale czegoś jeszcze mi brakuje w ich graniu.
fot. Rafał Woliński | WronaART
Z kolei bardzo pozytywnie zaskoczył mnie koncert islandzkiego zespołu Hymnalaya. Spory skład muzyków, w tym dęciaki, instrumenty smyczkowe, gitary, perkusja, no i wyborny głos męski. Kameralny, intymny i niezwykle uroczy występ Islandczyków. Z wielką przyjemnością zobaczyłbym ich raz jeszcze.
fot. Rafał Woliński | WronaART
Jak również kolejną artystkę z Halfwaya, czyli Lisę Hannigan, znaną z długoletniej współpracy z Damien Ricem. Wyszła na scenę solo i po prostu oczarowała mnie swoim talentem, umiejętnościami i profesjonalizmem.
fot. Rafał Woliński | WronaART
Tegoroczną edycję zamknął występ estońskiej formacji Ewert and The Two Dragons. Był to mój pierwszy kontakt z twórczością tej grupy. Nie wywołali we mnie jakiegoś potężnego zachwytu, ale dodam, że bardzo dobrze wypadają na żywo. Artyści mają niebywałą umiejętność zarażania słuchaczy swoją pozytywną energią, co też się stało na ich pierwszym koncercie w Polsce na Halfwayu.
Michał Heller | OiFP
Mam wielką nadzieję, że kolejna edycja tej zacnej imprezy odbędzie się bez problemów z jakimi organizatorzy zmagali się w tym roku. Wiem jedno, że Halfway Festival jest marką, która już wrosła w pejzaż Białegostoku i odebranie takiej dawki kultury mieszkańcom tego miasta i nie tylko, bo już festiwal ściąga ludzi z całej Polski – byłoby haniebnym czynem. Wierzę, że władze Miasta Białegostoku i też inne instytucje wspierające festiwal chcą iść do przodu. Halfway to wyśmienita wizytówka stolicy Podlasia.
Poniżej linki do naszych relacji z poprzednich edycji:
Festiwal na medal!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Panie Łukaszu!