Przesunięta granica.
Muzyków napędza ambicja. Można dyskutować o jej stopniu bądź wpływie na ich wybory artystyczne, ale nie da się kwestionować jej obecności. Każdy chciałby nagrać dzieło wiekopomne, wgniatające się w umysły odbiorców czy po prostu genialne. Stąd częste przypadki fanfaronady w postaci pisania oper czy też koncept-albumów przez artystów nie związanych z nurtem klasycznym. Wszystkie te nieudane próby łączy chęć złączenia się jakoś z muzyką klasyczną. Zupełnie jakby prawa do tytułu prawdziwego artysty przestano rozdawać na początku XX wieku. Kolejnym śmiałkiem, który rusza w tę stronę jest Darren Jordan Cunningham, szerzej znany jako Actress. Do pomocy zatrudnił London Contemporary Orchestra, która wraz z Jonny`m Greenwoodem regularnie nagrywa płyty do filmów. To był dobry ruch.
Słychać to już w utworze tytułowym, a zarazem początkowym. Trzaski i nawarstwienia brudnych brzmień. Pogrubienia i rozmycia. Orkiestra jeszcze bez pazura, jakby szykowała się do uderzenia, które nie następuje. W każdym razie łączenie techno i muzyki klasycznej nie jest łatwą sztuką. Dlatego być może przyszłością klasyki będzie parkiet klubowy. „Chasing Numbers” to takie wyprowadzenie tej stylistyki z nobliwych gmachów i ubranie jej w jednostajną rytmikę. Choć nie zawsze się to udaje czego przykładem „Surfer’s Hymn”. Reszta utworów ma w sobie nowatorskie podejście, próbę pogodzenia dwóch światów, a tu jedna strona bierze górę tworząc utwór dość przewidywalny i nieciekawy.
Symbioza elektroniki i akustyki brzmi dobrze w „Chaos Rain”. Niemal niezauważalne połączenia dają efekt nierozłącznej wspólnoty. W nowej interpretacji „N.E.W.” mogłaby się zapodziać Björk. Na plus Cunninghamowi należy zapisać, że w powyższych utworach zgasił hedonizm i postawił na organiczne efekty. Kończący (również na nowo zagrany) „Hubble” ma w sobie sporo lekkości i optymizmu. Ja bym jednak wolał, żeby artyści na koniec rzucili więcej kłód pod nogi, bo przez to sam album na wyjściu nieco traci. Czymś takim jest z pewnością „Galya Beat” mający w sobie szaleństwo, feerię barw, latające pociski i smyczkową awangardę. To powinno niektórych odstraszyć.
Główna oś filozoficzna albumu objawia się w utworze „Momentum”. Majestat i podniosłość muzyki klasycznej wychodzi powoli z zakłóceń. Proszę zwrócić uwagę jak po paru minutach po dnie zaczynają krążyć niespokojne basy. Czystą formę brzmienia otrzymujemy jedynie na moment. Później wszystko znów zostaje pokryte szumem. Na drugim biegunie, ale z tą samą dawką zachwytu, znajduje się „Audio Track 5”. Znakomity, rytmiczny, pulsujący. LCO dorabiają kilka smaczków, ale szkielet utwory jest w rękach Actress. Najbardziej żywy i nęcący fragment albumu. Nie zabrakło również elektroakustycznej wycieczki w „Voodoo Posse, Chronic Illusion”. Z pewnością „LAGEOS” jest lepszy niż ubiegłoroczny „AZD”, a Actress znów przesunął dalej granicę swojej muzyki.
Ninja Tune | 2018
Swietna płyta
Coś takiego dawno nie gościło w moich uszach. Dziękuję bardzo za tę recenzję!