Wpisz i kliknij enter

Małe Instrumenty, Patryk Zakrocki i Wojtek Traczyk

Tak brzmiał miesiąc maj na polskiej scenie eksperymentalnej.

Małe Instrumenty – Art Impossible (Klub Pod Kolumnami | maj 2020)

W 2017 roku Małe Instrumenty świętowały swoje 10. urodziny. Pomysłodawcą tego nietuzinkowego projektu jest Paweł Romańczuk, który przyzwyczaił nas przez te wszystkie lata do śmiałych eksperymentów w towarzystwie oryginalnych instrumentów. Można by rzec, że stałym elementem procesu twórczego Małych Instrumentów jest wchodzenie w działania warsztatowe. Należy wspomnieć o płycie/książce Samoróbka (2013) oraz wydawnictwie Gruppo Di Construzione – Samoróbka (2018).

Art Impossible powstało również w duchu warsztatowym, ale z udziałem osób dotkniętych przez los niepełnosprawnością. Warsztatowicze zostali podzieleni na dwie grupy – pierwszą utworzyło dziesięcioro niesłyszących (pod opieką Leny Czerniawskiej), zaś drugą – dziesięcioro niewidomych. Ci pierwsi opracowali zbiór graficznych partytur obrazujących wyobrażenia na temat tego – czym dla nich jest brzmienie, kształt dźwięku i jego obecność oraz struktura muzyczna. Następnie druga grupa niewidomych, czyli super-słyszących – jak nazywa ich Romańczuk – przygotowała kompozycje w oparciu o partytury stworzone przez niesłyszących. Oczywiście nie mogło się obyć bez pomocy Czerniawskiej, Romańczuka i tłumacza języka migowego Elżbiety Gorgoń. W efekcie końcowym powstało dziesięć utworów, które trafiły na płytę kompaktową. Do niej dołączono zdjęcia w formacie A4, na których widzimy osoby niesłyszące i niewidome oraz ich obrazkowe partytury.

Pewnie zastanawiacie się, jak to wszystko brzmi? Bardzo eksperymentalnie i nieprzewidywalnie. Narracja w poszczególnych fragmentach przybiera płynną, wiotką oraz wyobraźniodynamiczną formę. Jednym słowem – plastyczną. Wejście w świat Art Impossible można poniekąd opisać tytułem słynnego dokumentu Wernera Herzoga Kraina ciszy i ciemności (1971), choć dopisałbym jeszcze kolorów, których nie brakuje na całym albumie. Nie dodałem, że każda kompozycja powstała w duecie składającym się z osoby niewidomej i niesłyszącej, dlatego tytuły nagrań zostały podpisane imionami twórców, np. Isabella Mateusz, Dominika Marek, Agnieszka Witold itd. Pod indeksem siódmym (Isabella Mateusz) zaskoczy was taneczny puls zmieszany z akustyczną awangardą. Swobodna improwizacja (Magdalena Monika) idzie w parze z etnicznym transem i muzyką współczesną w świetnym Maria Jolanta. Plemienny wydźwięk odnaleźć można także w utworze Renata Dominika, doprawiony instrumentalną improwizacją oraz delikatną elektroniką z obszarów ambientu. W zamykającym płytę Edyta Justyna pojawiły się również nagrania terenowe (szum fal) – być może w jakiś sposób imitowane.

Na Art Impossible nie brakuje także skojarzeń z akuzmatyką, muzyką konkretną, kolażem dźwiękowym, plądrofonią czy eksperymentami mogącymi przywodzić na myśl to, co się działo niegdyś w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia. Słuchając Art Impossible uświadomiłem sobie, że Paweł Romańczuk mógł dokonać jeszcze jednego zabiegu na odbiorcach. Jak wiemy, co jakiś czas pojawia się enigmatyczny artysta, ukrywający swą tożsamość, więc sami dopowiedzcie resztę. Z drugiej strony, konia z rzędem temu, kto odgadłby, że Art Impossible powstało w wyniku współpracy z osobami niewidzącymi i niesłyszącymi. Zaryzykuję stwierdzenie, że gdybym nie znał kontekstu, to mógłbym powiedzieć, że to zbiór niepublikowanych dotąd utworów z różnych okresów twórczości Philla Niblocka, Pauline Oliveros, Eugeniusza Rudnika albo Bohdana Mazurka. Tajemnicza kraina sztuki niemożliwej o gigantycznej sile przyciągania.

*Na zdjęciu: Paweł Romańczuk, fot. Kazimierz Ździebło

Patryk Zakrocki – Post​-​Pandemic Music (Bołt Records | maj 2020)

Warszawskiego artystę dźwiękowego, muzyka, improwizatora i kompozytora Patryka Zakrockiego znamy z wielu znakomitych projektów, chociażby SzaZa, Lost Education, Tupika, Galimadjaz, EA czy Polski Piach. Wydaje także solowe płyty oraz jest twórcą innych autorskich przedsięwzięć takich jak Gabinet Masażu Ucha Wewnętrznego i Kino Dźwięku.

Z tego, co mi wiadomo, nagrania na płytę Post​-​Pandemic Music powstawały w domowym zaciszu, gdzieś pomiędzy zgiełkiem dnia a nocnym wyciszeniem, z ewidentnym naciskiem na tę drugą porę dnia. Wszystkie partie instrumentalne zaaranżował, zarejestrował i zmiksował sam Zakrocki, a w jednym z utworów słyszymy głos Olgi Mysłowskiej, współtworzącej duet Polpo Motel. Albumowi nie towarzyszy żaden rozbudowany esej czy wywód filozoficzny, poza cytatem w postaci słów Fernando Pessoa – portugalskiego pisarza, poety, tłumacza i krytyka literackiego – pochodzącego z Księgi Niepokoju.

Tylko jako pewien brak czystości postrzegam te bezwładną ciągłość, z jaką trwam wraz z moim płaskim i niezmiennym życiem, zalegającymi jak kurz lub brud na powierzchni nienastępującej nigdy zmiany. Tak jak myjemy swoje ciało, tak samo powinniśmy myć swój los; zmieniać życie, tak jak się zmienia ubranie – nie po to aby życie podtrzymywać, jak wtedy gdy jemy, śpimy, ale ze względu na ten obcy szacunek dla nas samych, który trafnie nazywamy czystością.

Post-Pandemic Music to pięć kompozycji, z czego większość z nich to rozbudowane formy, powoli rozkwitające pełną paletą dźwięków. W otwierającym Sorrow Music słychać przetworzone brzmienie skrzypiec, czyli podstawowego instrumentu Zakrockiego, i aż się prosi o jakąś współpracę między nim a Stefanem Wesołowskim. Eksperymentalno-ambientowa otchłań w Ocean Tide znakomicie rozmasowuje wnętrze kreatywnym niepokojem i nieoczekiwaną zmianą prądów emocjonalnych. Hint of A Human już od pierwszych sekund zaskakuje stukotem wydobywanym z klawiszy maszyny do pisania – zapętlenia, repetycje, synchronizacja a jednocześnie przesunięcia, które prowadzą do skojarzeń z minimalistami.

Prawie 20-minutowy A BIt Less THan THat wita rześkimi i chłodnymi odgłosami fal, a w tle elektroniczne wybuchy i akuzmatyczny chrobot. Post-pandemiczny dryf ku nieznanej przyszłości. Odniosłem wrażenie, jakbym chodził korytarzami pod pokładem statku z epoki, przykładał ucho do ścian i nasłuchiwał dzikich syren. Przed oczami pojawiają się czarno-białe kadry z filmu Lighthouse Roberta Eggersa. Le Corbusier’s Shower odnosi się oczywiście do idei francuskiego architekta, gdzie słyszymy jak Mysłowska wypowiada słowa: Każdy człowiek ma prawo do światła, przestrzeni i zieleni. A po chwili spada dźwiękowy deszcz (prysznic) złożony z wielu repetytywnych, migoczących cząstek. Nadciąga kolejny cytat, ale nie będę spoilerował, posłuchajcie sami, jak i w całości Post-Pandemic Music, bo to jedna z najważniejszych polskich płyt tego roku!

Wojtek Traczyk – Runo (Pawlacz Perski | maj 2020)

Myślę, że dla wnikliwych obserwatorów krajowej sceny eksperymentalnej czy improwizowanej postać Wojtka Traczyka jest doskonale znana. Ten wykształcony kontrabasista ma za sobą – i na pewno przed sobą – wiele cenionych przedsięwzięć, nagrywał z wieloma znakomitymi artystami czy zespołami. W 2012 roku rozpoczął działalność solową, wydając płytę Free Solo, na preparowany kontrabas. Dwa lata później opublikował kolejny album zatytułowany dziękuję, dobrze – jakże inny od poprzedniego, ze znikomym udziałem kontrabasu i wypełniony piosenkami.

Najnowszy materiał Runo to powrót Traczyka do preparowanego brzmienia kontrabasu. A jak to zgrabnie określili wydawcy: podróż w głąb cielska kontrabasu, co bardzo trafnie opisuje bieg zdarzeń dźwiękowy na Runie. Fizyczność przekazu zawartych tu częstotliwości oszałamia i szalenie rozbudza wyobraźnię. Nie ma tu zbędnego intra, wprowadzenia, głaskania czy taniej liryki, jaką znamy z wielu wydawnictw stworzonych przy użyciu instrumentów smyczkowych. Kontrabas Traczyka wypycha nas na głęboką wodę wrażeń sonicznych – już od pierwszego Big Sur po Half Bear Half Elephant and Half Asleep.


Po drodze mamy szorstko-noise’owy Raccoon. Na tle tych grząskich pociągnięć smyczka po strunach można by zawiesić w oddali głęboki głos ludzki. Rozdygotany Mirror Mirror wytrząsa z nas rozmaite stany emocjonalne. Taki dygot, to ja rozumiem! W niemal 10-minutowym Meru snuje się jakaś etniczna opowieść – w bebechach kontrabasu bulgocze etiopski śpiew sakralny mieszający się z improwizowaną sonorystyką znaną choćby z dokonań australijskiego The Necks. I na koniec wpadamy w tryby bezkompromisowego Half Bear Half Elephant and Half Asleep. Runo to gęstwina, błotnista hybryda, zasysająca po szyję – oblepia, unieruchamia i przenika podskórnie wprost do zmysłów i krwiobiegu.

PS Nie ukrywam, że marzy mi się duet Traczyk – Sławek Janicki, a co tam, trio: Traczyk-Janicki-Ksawery Wójciński, nie, jednak kwartet: Traczyk-Janicki-Wójciński-Jacek Mazurkiewicz. Wiem, macie już dość, ale myślę o kwintecie: Traczyk-Janicki-Wójcińki-Mazurkiewicz i Olo Walicki. Co wy na to?

 







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy