Swoim pierwszym albumem Edward Ma powalił mnie na ziemię. „Crying Over Pros For No Reason” stanowiło misternie utkaną, gęstą sieć instrumentalnego hip-hopu inkrustowanego glitchową szorstkością. Całość była spójna, świeża, nieprzewidywalna, przejmująca i pełna ciepła. Na „Certified Air Material” edIT’owi udało się zachować tylko pierwszą z cech debiutu.
Ma wykonał manewr podobny do tego, jakim posłużył się DJ Shadow na swoim ostatnim krążku: poszerzył swoją twórczość o rap. Wprawdzie uczynił to na skalę mniejszą niż Shadow, wprawdzie nie wdał się we flirt z z tak mrocznym że aż śmiesznym „hyphy rapem”, ale rezultat jest niewiele lepszy. Warsztat edIT’a to sprawa bezdyskusyjna i tym bardziej irytuje mnie fakt, że artysta zadowolił się schematycznym hip-hopem rodem z MTV. Pozornie ostrym i bezkompromisowym, w rzeczywistości zachowawczym i skrojonym pod gusta mas. Doprawdy, ten album jest bardziej stereotypowy niż zachowanie bohaterów wideoklipu „Windowlicker” Aphexa (są tu nawet obowiązkowe „ass” i „fuck”!). Beaty stały się pretensjonalne, toporne, banalne – niby nadal naszpikowane wygięciami, załamaniami i przeróżnymi sztuczkami producenckimi, lecz bezpieczne i wyraźnie nastawione na… bałns. Bałns i lans. Bo wygląda na to, że Edward zapragnął wina, kobiet, śpiewu i przede wszystkim sławy. W pewnym sensie sam to przyznaje w słowach kończących płytę: „Certified Air Raid Material” ma być parkietową bombą. I pewnie będzie. Słuchając poprzedniej płyty miałem przed oczami metropolię o zachodzie słońca. Słuchając tej, widzę weekendowy clubbing, kokainę w toalecie i półnagie imprezowiczki.
Nikomu nie można zabronić wyboru drogi, nawet jeśli jest to ślepa uliczka. edIT miał prawo zrobić cokolwiek chciał. Moje prawo polega na tym, że mogę tego nie zaakceptować. „Certified Air Raid Material” to nie tylko największe rozczarowanie płytowe tego roku, ale też smutny dowód na to, iż fortuna kałem się tuczy.
2007
faktycznie się kałem tuczy. niestety. płyta jest bardzo zła. i to w najgorszym znaczeniu tego słowa (nie blackmetalowym). jest nudna, przewidywalna, sraczkowata i do dupy. po prostu. pierwszy album jest czymś zupełnie niesamowitym, ma klimat, głębię a jego ekwilibrystyka powala. tutaj muzyka jest prostsza, mniej bogata a już gwoździem do trumny jest jakże „owocna” współpraca z rapującymi burakami…
straszna szkoda i wielka strata. i niech mi żadna pyta szamańska nie mówi, że to ma tak brzmieć bo kraddy i glitch mob, bo dla mnie to nie jest usprawiedliwienie regresu. przynajmniej 3 klasy wstecz. nie polecam.
pierwsza rzecz. właśnie słucham po raz pierwszy pierwszego LP. jestem pod wrażeniem
druga rzecz. zaraz sprawdzę drugiego LP.
trzecia rzecz. recenzje tego pana są najlepsze na tym serwisie.
Sprawdz sobie Glitch Mob, dokonania Ooah, Kraddy iego i Borety a zakminisz dlaczego ta plyta brzmi tak a nie inaczej
kałem się tuczy
amen
ostra i bezkompromisowa recenzja 😉