Lone zabłysnął przed rokiem płytą “Lemurian”, którą umieściłem na liście 25. najlepszych płyt A.D. 2008. Trywialna okładka zapowiadała składankę z serii “DJ Karol Strasburger presents The Best of Ibiza Selection”, tymczasem krążek wypełniał pierwszorzędny instrumentalny hip-hop z IDM-owo-glitchowymi naleciałościami. Na początku grudnia ukazał się następca tego znakomitego materiału. Niestety, tym razem trywialna jest nie tylko okładka i tytuł, ale też zawartość dźwiękowa.
Wtórność i marazm. To pierwsze słowa, które kołaczą się w głowie po wielokrotnym przesłuchaniu „Ecstasy & Friends”. Rzecz nie w tym, że to płyta zła czy słaba, lecz w tym, że nie różni się kompletnie niczym od swojej poprzedniczki. Lone ani myśli wyściubiać nosa poza ciepłą i wygodnę dziuplę, którą zajął. To, co rok temu brzmiało świeżo, dziś może być czymś zupełnie oczywistym, wręcz banalnym.
Na tym polega problem z albumem: jest przewidywalny, co irytuje tym bardziej, że Cutlera stać na więcej, bo są tu, przyznaję, mgliste przejawy zarodka talentu, który przestał się rozwijać. Kompozycje są naiwnie sentymentalne i przesłodzone, lukrowane melodie przewijają się gdzieś na tle kleistych beatów, ale to za mało, żeby zaintrygować. Taki „Karen Loves Kate” ciągnie się niemiłosiernie przez prawie sześć minut, nie ewoluując w żadną stronę. Równie dobrze wszystkie kawałki mogłyby być odrzutami z „Lemurian”.
W zachodniej prasie „Ecstasy & Friends” jest mocno hajpowana, ale w kategorii szeroko pojętego instrumentalnego hip-hopu, nawet nie zbliża się do poziomu tegorocznych płyt Lukid, Nosaj Thing i Dorian Concept. Z obiecującego twórcy Matt Cutler stał się autorem plażowej muzyczki do piwka i paluszków. Jak znalazł na zimę, będzie czym w piecu palić…
Werk Discs, 2009
w koncu jakas normalna recencja
bdb recenzja, a i podobna reakcja.