Doskonałych albumów było w tym roku naprawdę mnóstwo, ale w minionych 12 miesiącach dosyć wyraźnie zarysowała się we mnie współczesna wizja dystrybuowania muzyki, która spowodowała, że konfrontację z jakimkolwiek albumem rozpoczynałem od wyrywkowego wałkowania poszczególnych tracków. W związku z tym skupiam się na utworach, które mimo pozornego wyrwania z kontekstu bardzo wiele mówią nie tylko o artystach, ale o konkretnym kierunku muzyki, który przyszło mi w tym roku molestować. Zapraszam do 33 piętrowej przygody z najlepszymi trackami 2010. Demdike Stare – Bardo Thodol
Był moment, kiedy byłem całkowicie pogodzony z myślą, że nic mnie już w tym roku nie zaskoczy. Nie jestem raczej słuchaczem liczącym na skandale i ostre dyskusje, ale lubię i usilnie poszukuję muzyki, która wymyka się klasycznym formom ekspresji. Sean Canty i Miles Whittaker byli jednymi z nielicznych którzy postanowili mnie w tym roku wprawić w zakłopotanie. Przy zastosowaniu powszechnie znanych elementów osiągnęli ten sam cel co Actress czy T++. W maksymalnym skrócie: ich muzyka wymyka się jednoznaczności, co utwór dochodzi więc do niepowtarzalnej kompresji gatunków i emocji, z czego tylko naprawdę utalentowani producenci potrafią stworzyć samonapędzający się organizm. „Bardo Thodol” to niepowtarzalny mix ciemnych zakamarków ambientu i przygnębiającej głębi drone’ów i dub techno unoszących się na tle nieustannej transmisji pogłosów i ech.
T++ – Cropped
Terytorium zagospodarowane przez muzykę Thorstena Profocka jednoznacznie wymyka się łatwym klasyfikacjom. To nie tylko martwe entourage, szamańskie tańce i wielopiętrowe minimalne clicki. Ewolucja stylistyki tego artysty to swoiste nałożenie skafandra, z którego rodzi się motyl. T++ konsekwentnie wytacza nowe kierunki działania, które dzięki obecności takich grup jak Demdike Stare, Chassing Voices czy Spherix mogą istnieć w środowisku całkowicie przez siebie stworzonym. „Cropped” jawi się na tym polu jako hymn, będący momentem erupcji syntetycznej struktury utworu i naturalności, będącej obrazem rezerwatu, w którym wciąż toczy się życie z przed wieków.
Pulshar – Da Creator
Rok temu zaskoczyli mnie formułą, o ciągoty do której nigdy bym się nie podejrzewał. Reggae wokalista Aphro Sainz sparowany z jednym z najzdolniejszych europejskich producentów z zakresu ambient, Dub techno, Deep House. Rozumiecie? Niezwykła łatwość Pablo Bolivara w kreowaniu ambitnego a jednocześnie przystępnego brzmieniowego tła wywindowała możliwości grupy na niedostępny dla wielu potencjał komercyjny. Z tą różnicą, że to nie artyści mieli parcie na szkło. W tym roku Pulshar zagrał w tym samym zestawieniu i mimo że spotkanie zakończyło się wygraną, to niestety minimalną i to w ostatnich sekundach przed końcowym gwizdkiem.. Wymęczone zwycięstwo „Insides” to konsekwencja braku świeżych rozwiązań, które tylko w przypadku ‘Da Creator’ zafunkcjonowały jak dawniej. Bujający, nieprzegadany, z niesamowitą galopadą dźwięków w tle. Szkoda, że zabrakło pomysłu na więcej.
STL – Calculating System
‘Calculating Systems’ to kolejny dowód zjawiskowej dyspozycji Stephana Laubnera, tym razem zaprezentowanej w ramach krążka „Travelling Dubs And Echoes”, którego tytuł mówi sam za siebie. Po raz kolejny analogowe zacięcie STL było drogą do doskonale sprawdzonego schematu, opartego na leniwej odsłonie Dub-house’u skorelowanego z tekstualnym ziarnem i wszechobecną szarością, nieustępliwie rozkurczającą uwagę słuchacza. Ta swoista mini-muzyka, upakowana w niemal każdej sekundzie utworu powoduje, że wydaje się nam, że wciąż dzieje się coś bezpowrotnie ulotnego.
Actress – Purple Splazsh
Ten rok należał do Actressa. Na temat jego muzyki mówiło się tyle, że w pewnym momencie wystąpiło groźne ryzyko odnalezienia nawiązań „Splazsh” do pracy sprzętu gospodarstwa domowego. Przeczekać ten napór interpretacji było naprawdę trudno, ale pamiętać należy, że na końcu zawsze jest subiektywna opinia każdego z Nas. Dla mnie to nie tylko muzyka, ale wizja, idea, w której całkowicie się zatraciłem.
Więcej na temat albumu; tutaj
Pangaea – Why
Można by powiedzieć, że był to niezwykle spokojny rok dla Kevina McAuley’a. EP’ka wydana nakładem Hessle Audio dokładnie 25 stycznia, była jego jedynym tegorocznym wydawnictwem. Ale jakim!! Kondensacja najlepszych chwytów z nieśmiertelnych singli „You and I” czy „Bear Witness” po raz kolejny pozwoliły przenieść Nas w otoczenie chwytliwych garage’owych prędkości i dusznych dubstepowych piwnic. „Why” to poziom, do którego powinni mierzyć wszyscy zainteresowani podobną stylistyką. Włącznie z autorami wszelkiej maści claptrap’ów i footcrab’ów …
Sepalcure – The Warning
Nie będę zbytnio przeciągał by wyjawić fakt, że autorem EP’ki tego roku jest duet Sepalcure!
Totalnie nieskrępowane, swobodnie płynące tła bez jakichkolwiek znamion przepychu znanego z solowych wydawnictw Machinedrume’a mogły powstać tylko dzięki wsparciu starego kumpla Praveen’a. Ich brzmienie to dubstep w wersji light. Melodyjne, wibrujące, momentami wręcz poetyckie, ale nieoderwane od rzeczywistości kompozycje bardzo szybko wyniosły duet na nieznany wcześniej poziom popularności. Obecność ‘The Warning’ w setach Scuby czy Kode9 to najlepszy dowód, że kariera stoi przed nimi otworem. W styczniu kolejna EP’ka, także trzymajcie uszy otwarte!
Pariah – Detroit Falls/Orpheus
Dubstep oparty na hip-hopowym vibe’ie to zdecydowanie zasługa nowatorskiego podejścia Artura Cayzera do dziedzictwa muzyki J Dilla. Mówią, że to pierwsza od dawna naprawdę autorska hybryda łącząca hip-hop z garage’owym tempem i głębokim, snujący po podłodze basem. Jednak dużo jeszcze przed nim, bo juniorska natura dała o sobie znać na EP’ce „Safehouses”. Bądź co bądź za ten rok należy się mu duży plus i konsekwentne ściskanie kciuków za jego dalszą karierę, by nie rozmienił się na drobne jak chociażby Joy Orbison.
Catz n Dogz & dOP – Dear Wagrant (Sielanka Edit)
Trio dOP zasłużyło w tym roku na co najmniej 2 nagrody. Pierwsza należy się za najlepszy od czasów Sascha Funk’a mix dla Watergate Records, a druga za niesłychaną aktywność, która poskutkowała 8 równymi wydawnictwami dla różnych wytwórni na całym świecie. Działalność godna naśladowania. Ale skoro już mowa o mixie. Jego najlepszym momentem jest utwór, który powstał dzięki współpracy grupy z naszym szczecińskim towarem eksportowym numer jeden. Utwór idealny na niedzielnego poimprezowego kaca z ulubioną kobietą u boku.
Azari & III – Indigo
Też macie coś takiego, że wolicie oglądać żałosne upadki artystów niż powolne odcinanie przez nie kuponów od popularności? Kilkudziesięciodniowe wałkowanie numeru „Hungry for the Power” spowodowało, że bałem się nie tylko tego, że lepszego numeru Alixander III i Dinamo Azari już nie nagrają, ale i tego, że sami zrobili sobie kuku wypuszczając na ‘dzień dobry’ tak krwisty utwór. O ile za sprawą ‘Reckless With Your Love’ dalej czułem pewien niepokój, to dzięki ‘Indigo’ wszystko wróciło do normy. I to nawet bez uciekania się do drastycznych środków jak jedzenia ludzkiego mięsa.
Anthony ‘Shake’ Shakir – Detroit State of Mind (Space Dimension Controller remix)
Pierwsza partia remixów twórczości jednego z guliwerów dla ruchu Detroit-techno to niewątpliwie spore wyzwanie, które dla obywatela północnej Irlandii okazała się dziecinnie łatwe. Co tu dużo mówić, mnie ten numer totalnie zwalił z nóg. Oryginalne sample skręcone z funkową barwą tekstur i niesamowitą zwinnością wszelakiej maści przesterów, synthów i czego tam jeszcze chcecie pozwala zupełnie nie czuć upływającego czasu. Wywołując jednocześnie zachowanie godne prostego pierwotniaka, ślepo poruszającego się w kierunku działającego bodźca (tj. w kierunku głośnika). Absolutny parkietowy wir.
Mosca – Nike
Nie wiem jak Wy, ale ja czułem się nieco zagubiony podczas twórczej inwazji powszechnie hajpowanej w brytyjskich mediach oficyny ‘Night Slugs’. Mimo kilkunastu wydawnictw, zaskakująco duża ich liczba doczekała się intensywnego wałkowania w moim odtwarzaczu. Lista utworów tego roku byłaby bardzo nudna, gdybym chciał je wszystkie tutaj wymienić, dlatego postawiłem na jeden, który przekrojowo prezentuje wartości fundamentalne dla funkcjonowania oficyny. Przesterowane wokale na tle różnokształtnych przeszkadzajek ze swobodną, freestyle’ową wręcz manierą, przypominającą styl szkockiej wytwórni LuckyMe, dławiące się melodie, nieustannie powracające echa wątków prowadzących… Galimatias inspiracji w wysoko stężonym wydaniu, będący kwintesencją współczesnej pogoni za kondensacją.
Flying Lotus – Satelllliiiiiiiteee
Był dla mnie Bogiem, który miał plan. Plan stworzenia udoskonalonej formy wiecznie żywej legendy producenta J Dilla. Wzbogacić niezwykle bogatą spuściznę samplowej ekwilibrystyki Jamsa Yanceya o dźwięki przyszłości – prosty plan zawsze rokuje najlepiej. Ale album ‘Cosmogramma’ odbija się niczym kuleczka w arkanoidzie. Ja zawiesiłem się gdzieś pośrodku, w próżni niezadowolenia z rezultatów. Lecz gdy na chwilę FlyLo zapomniał o towarzyszącej mu teorii nieskończoności, wyskrobał numer, który jednoznacznie przywołał stare lata.
Darkstar – Gold (John Roberts remix)
Przy okazji tego numeru chciałbym skupić się przede wszystkim na postaci Johna Robertsa, ale nie mogę darować sobie, jak Darkstar mogli puścić w niepamięć cały kapitał, który udało im się zgromadzić za sprawą ‘Aidy’s Got a Computer’. Totalnie niezrozumiała dla mnie wolta stylistyczna … ale dzięki bogu, ich cover utworu You Remind Me Of Gold Human League potraktowany przez Johna Robertsa całkowicie rozwiał wszelkie moje smutki. Jego deep house’owa odsłona, wypełniona przez wąsko krojące klapy rodem z Chicago i perkusję przypominającą marimbę przysłoniła nawet całą tracklistę z niesamowitego longpleja Robertsa dla Dial. Chłopaku zwolnij, bo poprzeczkę zawiesiłeś naprawdę wysoko.
Onra – My Comet
Można by powiedzieć, ze każdy z kolejnych krążków tego francuskiego producenta to sentymentalna podróż do piaskownicy. „Tribute” nagrany z Quetzalem jako hołd dla twórczości J Dilla czy „Chinoiseries” jako próba odnalezienia swojej dalekowschodniej tożsamości. Pod postacią „Long Distance” dostaliśmy kolejny fragment eksploracji tematyki „post j-dilla sound”, tym razem z punktu widzenia fonoteki funku i R&B lat 80’, inspiracji Arnaud Bernarda z czasów małego szkraba. „My Comet” z wykorzystaniem sampli z „I’am Your Genie” w wykonaniu BB & Q BAND to najlepszy dowód, że po raz kolejny Onra odnalazł receptę na sukces .
Mount Kimbie – Tunnelvision
Można powiedzieć o nich wiele, ale na pewno nie to, że w swojej muzyce idą na łatwiznę. Utwór „Maybes” wyekspediował ich na nieco tajemniczy poziom popularności, ale na szczęście w odpowiednim momencie pojawił się James Blake, który skradł chłopakom tę mniej wymagającą część publiczności (ochy i achy ze strony płci pięknej zapewne również) Ich tegoroczny krążek „Crooks and Lovers” niestety znudził się po kilkunastu przesłuchaniach i może właśnie dlatego wyróżnienie powędrowało do pierwszego numeru na krążku. Chyba mam bardzo krótką pamięć..
Raime – This Foundry
Co można powiedzieć o muzyce ludzi, którzy zakładają wytwórnię o nazwie “Blackest ever black”? na pewno to, że mają długie włosy i w czubie „ fucking guide to metal” Fat Ed’a z nieśmiertelnie śmiesznego serialu z pluszakami od FUR TV. Niestety i tym razem pozory mylą. Ci dwaj artyści z Londynu, odpowiedzialni za unikatowe połączenie filozofii szamańskich rytmów Schakletona z czasów Skull Disco z grobową atmosferą kompozycji Rene Hell’a są niezaprzeczalnie autorami debiutu tego roku.
Bakey Ustl – Nose Candy
Co roku na mojej liście pojawia się artysta całkowicie nieoczekiwany, olewający zapowiedzi dotyczące przyszłości, kto i dlaczego w nadchodzących 12 miesiącach namiesza nam w branży. W roku ubiegłym był to producent 10-20, w tym jest to niepodważalnie Bakey Ustl.
Wbrew pozorom nie łączy ich jedynie tajemniczość. Są to artyści, którzy w sposób niekonwencjonalny łączą detale w style. Bakey Ustl bierze na swój warsztat klasyczne chwyty muzyki house i detroit techno, lepiąc z tego własne brzmieniowe medium. Spuszczając tą swoistą dźwiękową zasłonę wzbudza refleksyjność i pozwala dostrzec ironiczność swojej muzyki, która jest intensywną odpowiedzią na bezmyślne kopiowanie i utratę indywidualizmu. Ciekawy korytarz dla poszukujących własnej tożsamości.
Alex O. Smith – Kosmos 1402
Co roku Omar-S dostarcza klubom na całym świecie co najmniej jeden obowiązkowy imprezowy sztos. W roku ubiegłym o to miano biły się numery ‘Psychotic Photosyntesis’ i ‘Lift Him Up’. W tym, wybór mógł być tylko jeden. Totalnie głębokie i nietykalne Detroit-techno. Tylko się uczyć.
Badawi – El Topo
Myślę, że na każdym dużym festiwalu, większość publiczności mierzy się z problemem niemożliwości bycia w dwóch miejscach na raz. Jako, że w tym roku, za wyjątkiem krakowskiego Unsoundu ominąłem wszelkie imprezy plenerowe, to ból ten, przeżywałem tylko raz. I mimo kilkuletniego już uznania dla postaci Raz Mesinaia, w bezpośredniej próbie sił, wydawało się, że ostatecznie przegrał on z tegoroczną gwiazdką – Jamesem Blake’iem.
Do czasu, gdy z powodu nagłej potrzeby musiałem udać się do głównego budynku. Nie wiem jak wielki był mój uśmiech, gdy przechodząc obok ROOM 2 usłyszałem pierwsze tąpnięcia basu i przeciągły pogański pomruk. Pod ‘El Topo’ mógłby równie dobrze podpisać się Alan Silvestri, kompozytor odpowiedzialny za ścieżkę dźwiękową do kultowego filmu Predator, a w szczególności do pierwszej części, bo nawet tagi określające te kompozycje pasowałyby jak ulał. Jungle & Death.
Lukid – Hair of the Dog
Moja druga połówka wciąż zwraca mi uwagę, że mówię strasznie głośno. „Cśśśśśśśśśś” mawia często. Równie hałaśliwy byłem, gdy mówiłem o krążku ‘Chord” Lukida. Krzyczałem, że szumu będzie co niemiara. Ale, ku mojemu zaskoczeniu w pojawiających się w sieci chartsach, chwała dla tego albumu całkowicie gdzieś przepadła…
Ale wracając – styl tego krążka, to swoista wariacja na temat miejsca Lukida w muzycznej czasoprzestrzeni. Kurs na dysonans spod znaku wonky, wyszedł mu zdecydowanie na korzyść, co tylko teoretycznie uznać można za duży wpływ maestro Darrena Cunninghama. Utwór „Hair of the Dog” pojawił się na długo przed premierą nowego albumu, ale był doskonałym wstępem do swoistej uczty, która przyszła kilka miesięcy później.
Hackman – Always
Według niektórych UK Funky to najlepsze co wyszło spod palca brytyjskiej muzyki od czasu gdy garage przeistoczył się w grime. Z mojej strony absolutne veto. Ale tak jak mówi tytuł utworu – always są wyjątki, co w ogólnym rozrachunku jest jak gdyby zaprzeczeniem moich tegorocznych trudności w zmuszeniu się do przetrwania choćby pierwszej minuty utworów sygnowanych opisem ‘uk funky’. Czasem każdy miewa gorszy dzień. Zrozumcie.
SBTRKT – Pause For Though
Dzięki tegorocznej aktywności SBTRKT-a doskonale wiemy jak łatwo przesadzić z obecnością w mediach. Do tego, że mamy do czynienia z niezwykle uzdolnionym dj’em i producentem nikogo nie trzeba przekonywać. Jednak na przykładzie przesadnej działalności Aarona Jerome widać jak na dłoni, że artysta zagubił gdzieś pieczołowicie pielęgnowane credo „ interesuje mnie tylko muzyka”. Rozrzut stylistyczny, za którym konsekwentnie podążał wyraźny regres formy spowodował, że EP’ka „2020” stanowiła bezludną wyspę niesamowitości w tegorocznej dyskografii artysty. Niesamowitości, na które składa się nieskrępowane czasem tempo, definiowane przez pozorne antagonizmy, czyli leniwy ambient i obroty powyżej 120bpm. Dlatego ze specjalną dedykacją polecam SBTRKT utwór ‘Pause For Though” by przypomniał sobie, że naprawdę potrafi.
Teengirl Fantasy – Cheaters
Trudno jest ochrzcić formułę duetu Teengirl Fantasy jako rewolucyjną, ale wyznacza ona pewną zrównoważoną, nienaszpikowaną efektami odmianę muzyki klubowej. Logan Takahashi i Nicholas Weiss za pomocą półprofesjonalnego oprogramowania muzycznego stworzyli 9 numerów, które już po pierwszym odsłuchu zadomowiają się w playerze. Proste i nieskomplikowane przypominają budowle wznoszone przez dzieciaki za pomocą wciąż tych samych klocków. Jednak na tle pozostałych ‘Cheaters’ jawi się jako drapacz chmur. Melodia podbarwiona przez jaskrawe synthy i ciepłe hit-haty spolaryzowana przez szalony, soulowy wokal to spektakularne połączenie klasyki muzyki house z rodzącą się spuścizną muzyki IDM z pod znaku Leftfield.
Oval – ah!
Z Markusem Poppem wiąże mnie naprawdę wiele. Choć nie jesteśmy w żaden sposób spowinowaceni, to właśnie dzięki wujkowi Markusowi poznałem glitch. Co prawda albumy Wohnton czy 94.diskont ukazały się prawie 20 lat temu, a projekt Oval był jeszcze wtedy triem.. słusznie przypuszczać więc można, że wiele się w brzmieniu zmieniło.
Mimo wszystko obecność perkusji wydaje się tutaj najbardziej rewolucyjna, może nawet bardziej niż pojawienie się wokalu w kompozycjach Alva Noto (sic!) Utwór „Ah!” to nie tylko świetny dzwonek na komórkę, ale również wspaniały obraz nadający nowy sens słowom „starego psa nie nauczysz nowych sztuczek”. A oficjalny teledysk? Cymes.
Adam Port – No Pain
Utwór oparty na bliźniaczo podobnym mechanizmie znanym z ‘Cheaters’ duetu Teengirl Fantasy. Tyle tylko, że hipnotyzujący i mroczny głos Patricka Burkholdera kreuje totalnie odmienny nastrój. Czuć tu gorąco na karku i to nie ze względu na rozpoczynające utwór odgłosy sytości/rozkoszy. Idealnie wyważone proporcje wydają się tutaj decydujące, przeciągłe szumy i echa przywołujące styl Kangding Ray’a sprawowane z ciepłymi, wielowymiarowymi groovami i tribalowymi clapami. Szaranowicz krzyknąłby „brawo Adam!”
Moody – It’s 2 late 4 you & Me
Kolejna uzależniająca porcja muzyki od Kennetha Dixona powoduje we mnie skrajne emocje. Z jednej strony euforia ze względu na moc oddziaływania tej muzyki, a z drugiej złość, że Moody nieustannie trzyma mnie pod pantoflem. Ekscytacja połączona z tym swoistym uwarunkowaniem jest dziwną reakcją na to skrajnie nieinwazyjne brzmienie, po raz kolejny będące hipnotyzującą mieszanką house’u i funk-jazzu w parkietowym wydaniu. Top wishlisty jeżeli chodzi o imprezy w nadchodzącym roku.
LV & Okmalumkoolkat – Zharp
To był bardzo chudy rok dla oficyny Hyperdub. Choć z niewiadomych mi przyczyn doczekała się ona uznania ze strony portalu factmag w corocznym podsumowaniu najlepszych wytwórni. Uzasadnienie decyzji redakcji brytyjskiego magazynu na zawsze pozostanie dla mnie wielką tajemnicą.
Honor wytwórni uratował egzotyczny duet LV & Okmalumkoolkat, odpowiedzialny za wciągającą hybrydę dubstepu i kwaito, afrykańskiej mikstury hip-hopu i muzyki tanecznej. Co na tle przerażająco wtórnej pozostałej części biblioteki Hyperdub brzmi niezwykle świeżo i oryginalnie.
Cubic Zirconia- Hoes Come Out At Night (Featuring Lex)
Cubic Zirconia to bardzo specyficzna grupa. Mimo posiadania naprawdę skromnego dorobku wydawniczego (coś około 4 numerów) doczekała się ponad 20 remixów swojej twórczości. W przeciągu kilkunastu miesięcy z dyskografią grupy mierzyli się Egyptrixxx, Dam Funk, Ikonika czy Dj Waajeed. Niestety, wszystko to była przysłowiowa woda na młyn, gdyż najlepszą wersją ‘Hoes Come Out At Night’ jest oryginał. Spiętrzone etniczne clicki i erotyczny, niemal wulgarny wokal kreują unikatowy jak na ten rok klimat. Szaman Said Dance.
Mark Ernestus vs. Konono No. 1 – Masikulu Dub
Nazwać ten numer parkietowym marzeniem, może być przesadne, ale z całego serca – szczere. Ernestus odwzorowuje charakterystykę Konono wiernie i z szacunkiem, dzięki czemu ‘Masikulu’ nie traci nic ze swojej hipnotyzującej atmosfery. Wzbogaca go jednak o unikalne wątki perkusyjne, które przyrównać można do wieloaspektowych improwizacji Burnta Friedmana. Konserwacja sławy z pod znaku Rhythm & Sound i Basic Channel, która powinna trwać jak najdłużej. Kudos!
Xxxy – This much
Rupert Taylor, producent, który w zapowiedziach „ ones to watch” mijającego roku, wymieniany był jednym tchem obok takich tuzów jak Ramadanman czy Benji B jako jedyny zdecydowanie się wyróżnił. O ile ten pierwszy cieszy się popularnością i rok w rok prezentuje równą formę, a drugi, ponad autorską karierę wybrał przygodę z radiem BBC (próba zastąpienia Nigelli Lawson dubstepu może być naprawdę trudna) to XxXy zaimponował konsekwencją w podążaniu własnym szlakiem. „This Much” to klasyczny banger, łączący w sobie garage’owe tempo i chwytliwy wokal przez okrągłe 7.23.
Hudson Mohawke, Robin Hannibal & Myele Manzanza – Aint Nobody Like You
By w pełni zrozumieć sens inicjatywy, za którą stoi wymieniony wyżej numer, trzeba by regularnie czytać magazyn koncernu Red Bull, który niesamowite rezultaty osiąga nie tylko na polu Formuly 1. Coroczne spotkaniu muzyków zrzeszonych w ramach „Red Bull Music Academy” to nie tylko okazja wypicia przemysłowych ilości energetyka za free, ale również możliwość podniesienia swojego warsztatu muzycznego. „Ain’t Nobody Like You” jest wynikiem jednej z kolaboracji, których w czasie trwania spędu powstaje mnóstwo. Jak rzekł mój przyjaciel „robi mi to zdecydowanie dobrze” – szczególnie biorąc pod uwagę zimową aurę. Zresztą, czytając same nazwiska biorących udział w tym projekcie już robi się ciepło.
puśćcie wszystkie te repetytywne bzdety jednocześnie – to jest dopiero zabawa!
Ha! Swój #1 czyli Johna Robertsa spotkałem już w podsumowaniu Pawła Gzyla, a tutaj mam miłe potwierdzenie 🙂 Poza tym cieszę się, że w podsumowaniu pojawiło się nieco dźwięków chiptune / 8bit.
@ladyship: widać nie jesteś tą ulubioną (na niedzielnego poimprezowego kaca 😉 / a myślałam, że tylko ja lubię „Satelllliiiiiiiteee” zaraz po „Do the Astral Plane”, w duecie. TAK, TAK, TAK lubię!
Ode mnie również +1. Zgadzam się szczególnie co do „Why”. Ta EP-ka wyszła tak dawno, że sam zastanawiałem się, czy to nie koniec 2009 ;).
popieram,w koncu jakies naprawde swietne zestawienie,czesci nie znalem i dzis sprawdze,dzieki!
„Utwór idealny do niedzielnego poimprezowego kaca z ulubiona kobietą u boku” – to Ci wspaniałe kryterium (kac i dziewczyna)! a może bym wolała jednak być czyjąś kobietą przy demdike stare (a i bez kaca)? a nawet i nie trzeba się do tego połówkować.
@blax: oczywiście! dzięki za wskazówkę.
koledze się chyba Ben UFO z Benji B pomylił :>
acz zestawienie spośród dotychczasowych najbardziej kolerujące z moimi gustami, dobra robota!
super zestawienie!