Wpisz i kliknij enter

Swayzak – Route de la Slack


W ciągu trzynastu lat działalności duet Swayzak zdążył nagrać kilka płyt, wśród których znaleźć można prawdziwe nowomuzyczne perełki. Weźmy na przykład „Dirty Dancing” z roku 2002, to prawdziwa płyta – esencja ówczesnych electro-clashowych trendów, pełna chłodnego minimalizmu, syntetycznych rytmów i erotycznego posmaku. Weźmy nieco cieplejszą, ostatnią jak dotąd studyjną produkcję Swayzaka – „Loops From The Bergerie” – doskonale wyprodukowaną, bardzo post-nowoczesną porcję chwytliwych elektronicznych przebojów. Cały ten „duch” Swayzaka słychać również na „Route de la Sack” – podwójnym albumie stanowiącym przekrój przez dotychczasowy dorobek projektu.
Nie chodzi jednak o kompilację najbardziej znanych kawałków. James Taylor i David Brown proponują nam coś znacznie ciekawszego, momentami zaś – coś zupełnie wyjątkowego. Otrzymujemy dwie płyty – pierwsza wypełniona została remiksami, tworzonymi przez Swayzaka na przestrzeni ostatnich lat. Na drugiej znajdziemy rarytasy, czyli utwory nigdy dotąd niepublikowane bądź takie, które znalazły się jedynie na singlach. Odrzuty? Nieudane próby? Nic z tych rzeczy – krążek „Rarities” to rasowy Swayzak, materiał stanowiący prawdziwą definicję brzmień wypracowanych przez duet. Mamy tu zarówno kompozycje o lekkich IDMowych naleciałościach, również pędzące przed siebie, przestrzenne minimale, innym razem utwory o stricte tanecznym, parkietowym przeznaczeniu. Słucha się tego wybornie, i pomimo znacznego rozrzutu czasowego poszczególnych nagrań [1994 – 2005] wszystko sprawia zaskakujące wrażenie nieźle funkcjonującej razem całości. Kto wie, może to kolejny dowód na wyjątkowość swayzakowych dźwięków? „Rarities” to rarytasy w pełnym tego słowa znaczeniu, które – zebrane razem – traktować możemy jako jeszcze jeden, zupełnie nowy album Swayzaka. Nieco podobnie jest w przypadku remiksów – ustawione obok siebie pokazują te rejony, w które Taylor i Brown najczęściej starali się zabierać remiksowane przez siebie utwory. Nacisk położony został na syntentyczność, elektronikę chłodną i bezkompromisową, jednocześnie bardzo taneczną i porywającą. Momentami Swayzak decyduje się na kilka eksperymentalnych nutek, innym razem z różnym skutkiem stara się zachować pierwotne konstrukcje – wszystko kończy się raz lepiej, raz gorzej, zawsze jednak bardzo swayzakowo – to brzmienie rozpoznać można momentalnie.
Dla fanów Swayzaka taka porcja nowości będzie prawdziwym skarbem. Oba zaproponowane przez duet materiały świetnie ze sobą korespondują, stanowią jedną, reprezentatywną dla projektu całość. Nie ma mowy o dzieleniu się wpadkami – wszystko tutaj trzyma bardzo wysoki poziom, czasami pozostaje zastanawiać się z jakich powodów ten czy inny utwór nie znalazł się na żadnej z dotychczasowych płyt Swayzaka. Tym utworom po prostu należała się płyta.
Krzysiek Stęplowski
***
Remiksy to, jak się okazuje, nie najlepsza strona Swayzaka. Najmłodsze dziecko tego londyńskiego duetu dj-skiego, czyli Jamesa Taylora i Davida Browna jest pretensjonalne i brzydkie . Płyta nie rzuca na kolana. To miał być unikalny zbiór genialnych remiksów takich grup jak Senor Coconut, Slam czy Will Saul wespół z Ursulą Rucker.
Miał to być przegląd najważniejszych dokonań Brytyjczyków z lat 1994-2005, zamknięty w skromnej liczbie 10 utworów. Mamy za to dwie niepotrzebne i bezbarwne płyty. Mimo mojego ciepłego nastawienia do muzycznych poszukiwań wielkich elektroników, wywołanych głównie wartością poprzedniego krążka „Dirty Dancing”, już po pierwszych minutach odczuwam znużenie. Powodowana altruizmem, daję płycie jeszcze jedną szansę, może to będzie miłość od drugiego wejrzenia. Rzeczywiście znacznie ciekawiej dzieje się w drugiej połowie części „Remixes”. Pokołysać się i nie nabawić mdłości można przy „Random Access Memory” Bergheim 34 czy „Experimental Child” Mighty Math. Delikatna „Sonata for Petra” George Sarah przypomina instrumentalne pejzaże Craiga Armstronga.
I na tym kończy się wyliczanka zalet. Zaczyna się za to krążek nr 2, lekki i słodki jak wata cukrowa. Jest tanecznie miło i….No właśnie, i nijak. Monotonia, dźwięki snujące się jak pajęczyna, nadęta stylistyka – oto wierne odzwierciedlenie płyty w słowach. Nie ma w niej dramaturgii, pomysłowej stylistyki, tajemnicy. Mamy za to bezbarwną i słabą wersję świetnego „Mike up your mind”, która ostatecznie zniweczyła resztki pozytywnego wrażenia.
2006







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
k.
k.
16 lat temu

Kompletnie nie zgadzam sie z recenzja Dominiki K., jaka slodka, jaka lekka? skoro niby jest taka lukrowana i taneczna, to dlaczego jest ceniona przez koneserow, a nie ogol, ktory tak lubi wpadajace w ucho plumkanie? a nowa wersja ,,Make up your mind jest mistrzowska, niepokojaca, ciezka, ogolnie ciary przechodza po plecach, zdecydowanie wrazenie robi na sluchawkach, porzadnych ma sie rozumiec. A co z ta monotonia, ze co? No tak kazdy ma swoj styl, np. w kawalku ,, trzeba delektowac sie ,,monotonnym heh 5 minutowym dzwiekiem (tudziez dzwiekami), aby ogarnac jak najbardziej wyborny minutowy ,finisz , nie no dla mnie rewelacja, rewelacja!!! jak ktos uwaza podobnie, mimo ze nie znam, ma u mnie na wstepie poteznego plusa.

JuBa
JuBa
17 lat temu

Bardzo ciekawy zabieg z podwójną recenzją. Dla każdego coś miłego…

Polecamy