Wpisz i kliknij enter

Gitarowe fundamenty i ambientowa przestrzeń – rozmowa z Foghorn

Niezbadany wszechświat i mistyczne lasy.

Tomasz Turski, podopieczny Opus Elefantum Collective, wydał niedawno swój debiutancki album – kameralny, intymny, choć jednocześnie pełen pulsującej energii. Poniżej zapis rozmowy nie tylko o wspomnianym wydawnictwie, ale też o podróżach, Bydgoszczy i mglistej, jesiennej aurze.

Emilia Stachowska: Twoja muzyka porównywana jest do twórczości Mount Eerie. Jak myślisz, dlaczego? Chodzi o brzmienie, czy może o intymność?

Tomasz Turski: Jestem wielkim fanem twórczości Phila Elveruma, zarówno spod szyldu Mount Eerie, jak i The Microphones, dlatego każda opinia wyrażająca takie podobieństwo niezmiernie mnie cieszy. Phil w swojej muzyce wielokrotnie nawiązywał do różnych sił i zjawisk natury – wiatr, ogień, woda, zamglone lasy i góry, a z drugiej strony – człowiek, który w obliczu tego wydaje się zaledwie jakąś nieznaczną cząstką. Na brzmienie „Corony” złożyło się wiele czynników, m.in. właśnie mój podobny stosunek do tej „hierarchii”, a także różne wydarzenia na przestrzeni ostatniego roku, które znacznie wpłynęły na bardziej melancholijny wydźwięk całości materiału. Pod tym względem zdecydowanie mógłbym określić „Coronę” jako album intymny i osobisty.

A poza Philem? Kogo jeszcze słuchasz na co dzień? W niektórych materiałach wspominani są m.in. Grouper, Fennesz i Matt Elliott.

Wyjątkowo cenię każdego z wymienionych artystów, jednak przy pisaniu, aranżowaniu i nagrywaniu „Corony” zdecydowanie najbliższa była mi Liz Harris (Grouper) i jej jesienne, impresjonistyczne ballady rozpisane na gitarę, pianino, ukryty w głębokim pogłosie wokal i ścianę gitarowego noise’u. Uwielbiam kontrasty w muzyce, może dlatego delikatność połączona z hałasem tak często pojawia się na przestrzeni tych pięćdziesięciu jeden minut. Oprócz Liz Harris, wyjątkowo cenię także Marka Kozelka, Dana Barretta, Davida Tibeta, Nicka Cave‚a, Jensa Lekmana oraz przede wszystkim Macieja Cieślaka ze Ścianki.

A miasto, z którego pochodzisz? Wpłynęło jakoś na brzmienie Foghorn? Wiele się mówi o klimacie Bydgoszczy i muzyce, która tam powstaje.

Niewątpliwie bydgoska scena muzyczna jest czymś, co ukierunkowało moje muzyczne myślenie. Mówię tu przede wszystkim o klubie „Mózg, który zawsze oferował i wciąż oferuje „coś więcej” sympatykom alternatywnego, czy wręcz awangardowego grania. To m.in. właśnie tam miałem okazję obserwować występy różnych projektów muzyków związanych na przykład z Alamedą, która przecież stanowi dziś ścisłą czołówkę takiego grania, nie tylko Polsce. Samo miasto, a raczej jego otoczenie, na pewno też znacznie wpłynęło na sposób, w jaki podchodzę do tworzenia muzyki. Otoczona lasami, nieprzytłaczająca Bydgoszcz zawsze dawała mi możliwość ucieczki od cywilizacji i spędzania wielu chwil w otoczeniu wspomnianych już wcześniej sił natury.

Na Bandcampie znaleźć można opis, zgodnie z którym „Corona” odzwierciedla „zmiany i niepokoje” – jakie uczucia i emocje mógłbyś przypisać tej muzyce?

Różne sytuacje losowe sprawiły, że ostatni rok samotnie spędziłem za granicą, mając przed sobą wyłącznie wizję pracy i upływającego czasu. Nagrywanie „Corony” było swego rodzaju ucieczką od przytłaczającej samotności. Może właśnie dlatego ten muzycznie opisany w siedmiu kompozycjach rok wybrzmiewa głównie melancholią i tęsknotą, spośród których jedynie miejscami przebijają się bardziej optymistyczne nastroje. Czas nagrywania „Corony” był zdecydowanie najcięższym okresem w moim życiu, do końca nie byłem pewien kiedy i czy w ogóle uda mi się to wszystko spiąć w całość, tym bardziej dziś patrząc wstecz jestem zadowolony, że mam ten etap za sobą, a większość emocji z ostatnich dwunastu miesięcy zostawiłem na stałe pomiędzy dźwiękami.

Według niektórych opinii, „Corona” to muzyka idealna do słuchania nocą lub też podczas mglistych dni. Co o tym sądzisz?

Myślę, że stwierdzenie to idealnie opisuje również moje odczucia względem tego materiału. Z niecierpliwością czekam jednak na tegoroczną jesień, kiedy to już z pewnym dystansem sam podejdę do powtórnej oceny mojego albumu i sam zmierzę się z wizją, którą niejako narzuciłem sobie podczas nagrywania. Liczę na to, że właśnie wtedy muzyka i śmierć natury, która chłonięta jest każdym zmysłem, połączą się w jedną całość – taką, jaką jest na przykład ciepła noc i rozmarzony debiut The Twilight Singers, zima i lodowaty black metal spod znaku Paysage d’Hiver, czy lato i przepełniona gitarową lekkością muzyka The Sea and Cake. Zdecydowanie zaliczam się do sympatyków takiego odbierania muzyki – odpowiednio łącząc ścieżkę dźwiękową z danym momentem w czasie, jesteśmy w stanie stworzyć wyjątkową silną kotwicę emocjonalną, która później, w momencie przywołania, jeszcze bardziej wzmocni doznania i emocje.

Brzmienie zawarte na „Coronie” opisywane jest także jako klimatyczny soundtrack do podróży. Do jakiego typu podróży (po jakiego rodzaju miejscach) pasowałby twój album?

To tak naprawdę ocenią słuchacze, jednak – jak zaznaczyłem wcześniej – będę wyjątkowo szczęśliwy, jeżeli w ich umysłach „Corona” znajdzie połączenie z moim ulubionym, jesiennym klimatem i jakiejkolwiek podróży z nim związanej. Skupiając się na konkretnej sytuacji – osobiście bardzo lubię poszukiwać i odwiedzać rozrzucone po bydgoskich okolicach stare, zapomniane i w dużej części zrujnowane cmentarze ewangelickie. Wprawia mnie to w wyjątkowo spokojny stan i tak, jak wspomniałem wcześniej – pozwala uciec od bardziej przyziemnych spraw. Mógłbym określić siebie wręcz jako kogoś w rodzaju „tombstone tourist” i właśnie w okolicznościach takiej podróży na pewno widziałbym materiał z „Corony”.

W opisach i recenzjach „Corony” mowa jest z jednej strony o wszechświecie, z drugiej zaś – o mistycznych lasach. Można odbywać podróż przez wszechświat, poruszając się jednocześnie po leśnej dziczy?

Zdecydowanie. Zgodnie z tym, co twierdził znany przyrodnik i filozof środowiska John Muir – najprostsza droga do Wszechświata prowadzi właśnie przez leśne ostępy. Będąc otoczonym przez samowystarczalną naturę, nie sposób nie zauważyć jej powiązania z tym, co na co dzień określamy jako „kosmos”, który – podobnie jak ona – do dziś pozostaje niezbadany, tajemniczy. Poruszając się wśród wspomnianych leśnych ostępów, dużo łatwiej określić się jako część kosmosu.

Zgodzisz się, że te wątki zbliżone są do tego, co tworzą pozostali podopieczni Opus Elefantum, przede wszystkim Janusz Jurga solo i w Vysoké Čelo?

Solowy album Janusza Jurgi, a także twórczość projektu Vysoké Čelo (w szczególności album „Liście na Księżycu„) umieściłbym w zasadzie w tym samym uniwersum co „Corona”. Każde z tych trzech wydawnictw korzysta co prawda z innych środków wyrazu, jednak wszystkie wspólnie opowiadają historię symbiozy pomiędzy światem natury a niezbadanymi prawami kierującymi Wszechświatem. Temat ten towarzyszy ludzkości od początków cywilizacji i na pewno jeszcze nie raz będzie powracał w różnych przejawach działalności kulturalno-muzycznej.

No właśnie, Janusz Jurga – on i inni reprezentanci Opus Elefantum pojawili się jako goście na twojej płycie. Opowiedz trochę więcej o ich wkładzie w „Coronę”.

Od początku bardzo chciałem, aby na płycie pojawili się inni członkowie Opus Elefantum Collective. Tak, jak wspomniałem, muzycznie nadajemy na tych samych falach – zarówno na „Coronie”, „Duchach Rogowca”, „Liściach na Księżycu”, czy nawet „Void” motywami przewodnimi są kosmos i natura. Muzyczna wizja tej harmonii wciąż powraca na przestrzeni naszego labelu, wyszedłem więc z założenia, że taka współpraca wewnątrz Opus Elefantum Collective może dać wyłącznie pozytywny efekt. Zguba pięknie ozdobił „Lima 2 / Bodyleaving” i utwór tytułowy wygrzebanymi z okurzonego strychu samplami, Janusz Jurga wprowadził zaś do „Saviour Speak Through The Branches” pierwiastek tego, co najbardziej charakterystyczne w brzmieniu Vysoké Čelo. Jestem bardzo zadowolony z tej współpracy i zdradzę, że nie był to ostatni raz, kiedy połączyliśmy swoje siły.

Twórczość Foghorn kojarzy mi się z jednej strony z indie folkowym songwritingiem, z drugiej zaś – z krajobrazami ambientowymi. Jakie czynniki według ciebie łączą te dwa gatunki?

Myślę, że oba te tropy są jak najbardziej na miejscu. Zarówno indie folk, jak i ambient to gatunki bardzo impresjonistyczne i dobrze ze sobą współpracujące. Nieważne, w jakich proporcjach wymieszane, praktycznie zawsze tworzą spójny i naturalnie brzmiący efekt końcowy. Myślę, że główna w tym zasługa ambientu, który w połączeniu z chyba każdym gatunkiem potrafi wprowadzić do niego świeżość i odpowiednio ocieplić lub ochłodzić atmosferę. Mam wrażenie, że łącząc te dwa nurty na „Coronie”, udało mi się stworzyć coś, co z powodzeniem określić można jako ambient folk – oparte na gitarowych fundamentach, ale jednak śmiało korzystające z ambientowej przestrzeni piosenki.

Ponoć materiału na „Coronę” było znacznie więcej. Jak przebiegał proces selekcji?

To nie do końca tak, że był to materiał tworzony z myślą o „Coronie”. Przez lata nagromadziłem naprawdę mnóstwo pomysłów w postaci demówek, szkiców, motywów, czy wręcz pojedynczych dźwięków, które spokojnie czekają na swoją kolej. Na „Coronie” zebrałem ich bardziej ambientowo-folkową część. Większość z kompozycji pochodzi z ostatnich dwóch lat, ale były też takie, których historia sięga dekady. „Ghost From An Old Alder” w całości nagrałem na początku 2008 roku i przez cały ten czas nie znalazłem okazji, by podzielić się nim ze światem. W końcu uznałem, że stylistycznie idealnie wpisuje się on w kierunek, jaki obrałem na „Coronie”, tak więc po latach błąkania się, duch ze starej olchy w końcu znalazł swoje miejsce. Impulsem, który ostatecznie połączył ze sobą wszystkie te elementy albumu, była jednak wspomniana wcześniej sytuacja życiowa, w jakiej się znalazłem. Wiedziałem, że jeśli chcę przekazać ją za pomocą muzyki, muszę to zrobić właśnie tymi kompozycjami i właśnie w tym momencie.

Zamierzasz wydać w jakieś mniejszej formie pozostałe nagrania lub szkice? A może pracujesz już nad czymś nowym?

Obiecałem sobie, że po premierze „Corony” zrobię dłuższą przerwę od nagrywania, ale gdy tylko zrzuciłem z siebie tamte kompozycje, od razu zacząłem myśleć o zebraniu kolejnej partii materiału do zrealizowania. Póki co nie wiem, czy byłaby to EP-ka, czy może skończy się na kolejnym albumie, jednak na pewno będzie to rzecz stylistycznie bardzo odległa od „Corony”, może nawet bliższa projektowi Widziadło, który współtworzę razem ze Zgubą. Myślę, że kiedy tylko uporządkuję parę spraw pozamuzycznych, przysiądę z gitarą i mikrofonem na parę dni i zobaczę, czy jestem w stanie wymyślić coś, co ma ręce i nogi. Szczególnie, że druga połowa roku w Opus Elefantum Collective zapowiada się wyjątkowo pracowicie. Na pewno nie zamierzam zwalniać tempa, wydanie „Corony” uskrzydliło mnie muzycznie i dało mi zastrzyk motywacji. Nic bardziej nie zachęca do pracy niż pozytywny feedback. Czekam więc, co dalej wydarzy się z tym materiałem.

Czy będzie można w najbliższym czasie usłyszeć Foghorn na żywo?

Nie ukrywam, że chętnie spróbowałbym swoich sił na żywo, jednak do tej pory nie zastanawiałem się nad formą i całą oprawą takich występów. Nie chciałbym okroić swoich kompozycji ze wszystkich istotnych pozasongwritingowych czynników, dlatego potrzebuję czasu na wymyślenie odpowiedniej formuły na Foghorn w wersji na żywo. Być może jesienią pomyślę nad czymś w rodzaju rejestrowanych w naturalnej scenerii sesji bez udziału publiczności, jednak na teraz priorytetem jest dla mnie działalność studyjna i na tym zamierzam najbardziej skupić swoje siły w najbliższym czasie.







Jest nas ponad 16 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy