Wpisz i kliknij enter

Cliff Martinez – Drive OST

Późny wieczór w Los Angeles. Mężczyzna o melancholijnym obliczu Ryana Goslinga parkuje samochód przed zamkniętym sklepem. To tak zwany getaway driver – wynajęty przez złodziei anonimowy kierowca, którego zadaniem jest bezpieczna ucieczka z miejsca kradzieży. Krótkofalówka przechwytująca policyjną częstotliwość, skórzane rękawiczki, wykałaczka w kąciku ust i niebywałe, pełne profesjonalizmu opanowanie. Kiedy złodzieje wsiadają do auta, kierowca spokojnie rusza i w zupełnie niepościgowym tempie meandruje między uliczkami, sprytnie unikając policyjnych patroli. Dobrze wie, że w tym mieście miliona samochodów i nieskończonych arterii drogowych najlepiej nie zwracać na siebie uwagi. Jest przewidujący do tego stopnia, że nawet pozornie nieznacząca transmisja z meczu w radio może stać się częścią planu ucieczki.

Ta znakomita scena otwiera „Drive” Nicolasa Winding Refna, intrygujący i transgatunkowy, a co najważniejsze – nad wyraz udany ukłon w stronę amerykańskiego kina lat 70. i 80., dokonany, co ciekawe, przez europejskiego reżysera. Napisy początkowe, utrzymane w konwencji retro, przedstawiają nocne Los Angeles z lotu ptaka (takiego filmowania tego miasta nie powstydziłby się Michael Mann, vide „Heat” i „Collateral”). Nastrojowym kadrom towarzyszy chwytliwy electro-pop na granicy kiczu, gdzie przy akompaniamencie sentymentalnych syntezatorów toczy się dialog między kobiecą wokalizą i potraktowanym vocoderem, komputerowym głosem. To Kavinsky i Lovefoxx w nieco royksoppowym utworze „Nightcall”, który dwie dekady temu zapewne byłby sporym przebojem.

Następujący po nim i równie chwytliwy „Under Your Spell” to z kolei rzecz popełniona przez Desire i brzmiąca niczym zaginiony utwór Siouxsie And The Banshees. Jest jeszcze formacja Collage w naiwnym i przesłodzonym „A Real Hero”, Riz Ortolani i Katyna Ranieri w staroświeckim „Oh My Love” oraz skrócona wersja kapitalnego „Tick Of The Clock” Chromatics; ten ostatni utwór pochodzi z płyty „Night Drive” (nasza recenzja tutaj), która należy do tego samego retro-uniwersum, co film Refna, i z powodzeniem mogłaby służyć jako alternatywny soundtrack do tegoż.

W rzeczywistości za lwią część ścieżki dźwiękowej odpowiada Cliff Martinez. Ten amerykański kompozytor był niegdyś perkusistą Captain Beefheart i Red Hot Chilli Peppers, jednak zasłynął przede wszystkim współpracą ze Stevenem Soderberghiem (m.in. „Seks, kłamstwa i kasety wideo”, „Traffic” i rewelacyjna muzyka do „Solaris” na podstawie Lema). Zawsze wyróżniał się na tle hollywoodzkiej ekipy twórców, unikając zarówno patosu Johna Williamsa, jak i zjadania swojego ogona, co nie udało się Hansowi Zimmerowi. Twórczość Martineza to najczęściej stonowany ambient nadający rytm kolejnym scenom, i tak jest również w przypadku „Drive”. Tragiczne wydarzenie będące udziałem bohaterów filmu zostały przedstawiony w cokolwiek oniryczny sposób („nasłonecznione” kadry, slow-motion, nieoczekiwane zwroty akcji, etc.), nie powinno zatem dziwić, że ilustrujące je utwory cechuje podobna atmosfera. Najważniejsze, że muzyka Martineza sprawdza się doskonale w oderwaniu od ekranu. Na przykład podczas nocnej jazdy samochodem.

Lakeshore Records | 2011







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Usiu
Usiu
12 lat temu

Bardzo dobry film i bardzo dobry soundtrack!

stachman
stachman
12 lat temu

Ciekawe, przewrotne kino… Jedna scena zupelnie nie zapowiada nastepnej. Dawno juz zaden film nie lamal mi tak sprawnie nastroju i konwekcji… A soundtrack wysmienicie wpisuje sie w rytm obrazu – zaskakuje w stopniu podobnym… Ale Refn to dla mnie juz klasa od pewnego czasu. Trylogia „Pushera”, czy „Bronson” (!) to pozycje obowiazkowe… Polecam!

Polecamy