
O ile opener drugiego wydawnictwa Ramony, „u.g.”, zaskakiwał pulsującym minimalizmem podkładu obierającym wektor na ziąb Berlina, o tyle nastawiony czasomierz pierwszego indeksu nowego longplaya, „u-u”, odlicza sekundy do prawdziwej eksplozji ekspresji psych-futur-pop postaci; po chwili od uruchomienia odtwarzacza wita nas szaleńczy pół-wrzask, pół-śmiech, zwiastujący, iż – po raz kolejny – tu zaszła zmiana.
Zainicjowana tym zawołaniem podróż do nowych satelitów zbudowanej przy okazji poprzedniego krążka podparkietowej autonomii Ramony Rey rozpoczyna się rozwibrowanym pasażem singla „Wyo-s-t-rz”, punktowanym subtelnym, niewybijającym się w tętniącej strukturze tego najlepszego w proponowanym zestawie tracku bitem. Już w tym miejscu warto zauważyć nowy trop w wizji artystki – wyrazistsze pulsowanie podkładu, niejednokrotnie nie zanurzone w perlistych strumieniach synthów, lecz rozlegające się jak gdyby w zupełnej pustce; w tak przygotowanym środowisku nieokiełznana emocjonalność Ramony obierać może jednocześnie dziesiątki azymutów, z których większość poprowadzi niekoniecznie na parkiet, lecz w podziemny tunel posiadłości, będącej skrzyżowaniem mauzoleum Newtona i Super-Kamiokande.
Przypomina to nieco – choć w dużo mniejszej skali – wrażenie towarzyszące niegdyś „Silent shout”, którego premiera wywołała początkowo rozczarowanie brakiem mięsistych bangerów, zastąpionych dziwnymi, introwertycznymi supernowami utworów, które jakby chciały, a nie mogły wybuchnąć. Znamienna jest także refrenowa koncepcja twórczości opartej o spontaniczny, dziecięco niedbały cut-up, bardziej szalbierską finezję dźwiękowego action painting, niż pełne pietyzmu nawarstwianie kolorowych pól techno, elektro i ambientu w poszukiwaniu hooka na przecięciu poszczególnych akustycznych impastów. Jednocześnie, mimo unoszącej się nad utworem wizjonerskiej mgiełki, „Wyo-s-t-rz” pozostaje świetną piosenką z wpadającą w ucho melodią.
Wyrazistszy bit „Bez pytań” ewokuje kompozycje Ellen Allien; podobieństwo nie może być jednak łudzące, gdy gorączkowo melorecytująca ezo-diwa z pierwszego bangera „odłącza się”; podobne wyznanie mogłoby wywołać obawy o ześliźnięcie w prostą repetycję lub inne mielizny kompozycyjne. Sukces separacji jest połowiczny – otrzymujemy podręcznikowy refren elektroparkietowej petardy, o tyle dobry, że skutecznie robi całą resztę utworu, powtarzając się w różnych wariacjach. Niestety, swobodny dryf rozciąga się na kolejne „High” z pierwszym na albumie wejściem preparowanych gitar; niewystarczająco zróżnicowanych tekstur utworu nie ratuje nawet przyozdobiona operowym wokalem koda. Wrażenie zatracenia twórczego rozigrania z „Wyo-s-t-rz” na rzecz miałkiej repetytywności pozostaje.
Groteskowa miniaturka „Ale” anonsuje postępujący chaos; niestabilne segmenty, z których zbudowane są kolejne ścieżki, składają się w strukturę pryzmatu, rozszczepiającego widmo tożsamości na pojedyncze wiązki pieśni miłosnej. Dalej mamy rozpływające się dźwiękowe plamy „Poza zasięgiem” – bujającego mruczanda Ramony, przypominającego nastrojem nieco „Room mist” Nadsroic. Przyciężki klimat poprzedzających utworów oddala się wraz z pogodnym podśpiewywaniem, a dalej niefrasobliwą „Nieprawdą”, stającą się jednocześnie jednym ze składników „Kusiciela”, rozpoczynającego się z kolei od „Ale”, ale ze zmienionym podkładem… Nie jest to, rzecz jasna, laboratoryjna nanohodowla struktur w stylu co lepszych rzeczy od Autechre; niemniej, sztuczkom Ramony nie brakuje elementu ożywczego zaskoczenia. Tego patentu jeszcze, jak sądzę, nie wyzyskano w dziedzinie popu dostatecznie. No i „Nie musisz uprzedzać swojego przyjścia / ja i tak nie mogę tu spać”, przecież.
Finałowe „Wołają mnie” to gra aluzji z pamięcią i narastającą symfonią pohukiwań jakiejś astrofauny, taki trochę Burroughs, trochę breakcore; nie zdziwiłabym się, gdyby w tym odcinku Ramona okazała się ofiarą okołokrautowego eksperymentu sprzed czterech dekad, losowo wybraną Niemką wędrującą w alternatywnej czasoprzestrzeni wśród głosów odbijających się kolejno od wewnętrznych ścian opery, gabinetu poradni zdrowia psychicznego, starożytnej bliskowschodniej mastaby i promu kosmicznego, wyrzuconą w końcu na skraj naszej współczesnej sceny pop. Do tego stopnia wyjątkowa jest jej osobność w balansowaniu na granicy awangardy i mainstreamu czy mrocznej uczuciowości i zaplanowanego konceptu; a ja, katalogując polskie krążki ostatnich lat na recenzenckiej półeczce, długo jeszcze pewnie będę myśleć, czy bardziej „Elektrenika”, czy „Muzyka emocjonalna”.

uroda recenzentki: tak
recenzja: nie (kolejny raz – zgadzam się, to nie ma być poemat – istnieją jakieś zasady, wytyczne – polecam dla porównania recenzje z np. allmusic.com. nawet o muzyce z nowszych płyt autechre można napisać coś sensownego, zrozumiałego i przystępnego – nie tylko dla poetów)
muzyka na płytach ramony: tak
wokal/styl śpiewania: NIE
swoją drogą to szkoda, że p.Czerniawski nie wybrał sobie jakiejś innej wokalistyki do lansu, no ale trudno. jego gust, woli widocznie chude i kręcone czarnule
Pierwsze przesłuchanie – zaskoczenie, drugie przesłuchanie – zaciekawienie, trzecie przesłuchanie – uzależnienie.
Płytę Ramony Rey trzeba przegryźć, zasmakować się w niej, skosztować jej specyficznej muzyki i tekstów. Po czwartym przesłuchaniu trudno będzie wam oderwać się od niej. Tak stało się ze mną. Nie od razu pokochałem styl Ramony a teraz jestem jej gorącym fanem i czekam na jeszcze więcej. Ramona Rey to kawał porządnej muzyki genialnych artystów. Pierwsza część płyty jest nieco lżejsza, bliższa przeciętnemu słuchaczowi, druga chyba bardziej osobista, ciepła, odkrywcza. Płyta z pewnością zasługuje na wnikliwszą analizę krytyków muzycznych.
Naprawdę bardzo podoba mi się ta płyta. Dziwie się tylko krytyce w stronę „High”. Ramona zawsze pisała teksty zawierające mało słów, ale eksponowała i eksponuje w ten sposób ich treści. Nie ma więc znaczenia czy tekst jest po polsku czy angielsku, jestem przekonany że po polsku brzmiałby on tak samo krótko. High pozostaje dla mnie jednym z najciekawszych dokonań w polskim popie.
no a ile można pisać o szumach ze stajni 12k, minimal techno z kompaktu, plug, czy rzeczach zanurzonych w sosie dubstepowym?
gdyby nie ta recenzja, to pewnie bym nigdy nie przesłuchał tej płyty, a tak… przesłuchałem i jak najbardziej pasuje to do worka „nowamuzyka”. może wkurwiać maniera jej śpiewania, ale zauważyłem, że pierwsza połowa płyty jest najzwyczajniej w świecie ciekawa. a to dlatego, że nie jest schematyczna, standardowa, tak jak wiele rzeczy, do których przyklejona jest metka „nowe brzmienia”.
faktem jednak jest, że recenzja to pseudointelektualny, głaszczący ego autora, bełkot 😉
eee, no bez jaj. Bardzo bym chciał aby ktoś w końcu napisał coś o ostatnich dokonaniach 12k – wydali w tym roku już dość sporo, a nadal nie było recenzji – no chyba, że coś przegapiłem, ale wątpię…
Niestety – nikt z naszych autorów nie lubi „szumów ze stajni 12k”. Może znajdzie się ktoś chętny wśród Czytelników?
O dwóch tegorocznych płytach z 12k pisałem tutaj: https://nowamuzyka.pl/2011/08/08/kryzysowe-tlo-%E2%80%9Emuzyki-tla%E2%80%9D/
Niby OK, ale nie ma żadnych „typowych” recenzji 12K w dziale do tego przeznaczonym. My (fani 🙂 ) oczywiście piszemy na forum, ale byłoby fajnie przeczytać recenzję np. „IN A PLACE OF SUCH GRACEFUL SHAPES”, Deupree i Fischera, albo innych płyt… czekamy.
Ledwo skończyłem czytać o Marinie, a tu kolejny tekst o jakimś popowym koszmarku… jeśli w tę stronę idzie NM to ja wysiadam
Gradion otworz dusze i serce i przede wszystkim posluchaj tej plyty bys wiedzial o czym mowisz, bo wypowiadanie sie o czyms, czego sie nie zna fajne nie jest.
Tak sie sklada, ze przesluchalem ten album.
Jesli jestes szczery w swoim oswiadczeniu o tym, ze przesluchales album chyba warto byloby zastanowic sie nad rewizja swoich pogladow na sztuke. Lub… ta dyskusja nie ma sensu, bo ta plyta jest kamieniem milowym w sztuce i muzyce nie tylko polskiej. Tak uwazam.
Jaki kraj, takie kamienie milowe….
Gradion, po twoim ostatnim poscie wiem juz o tobie wszystko i wszystko sie zgadza – ten album jest nie dla ciebie i ten fakt kolejny raz przekonuje mnie o wyjatkowosci albumu Ramony. Skonczmy juz te niepotrzebna dyskusje
Gowno o mnie wiesz. 🙂 Ja wiem o tobie tylko jedno – gustu brak Ci za grosz, a i w zyciu niewiele chyba sluchales, jesli uwazasz takie cos za kamien milowy. Bez odbioru
przepraszam, ale tego się nie da czytać, to ma być recka a nie poemat….
56 przecinków, 17 kropek i 9 średników. to na pewno przez te średniki.
Tekst artykułu napisany jest bardzo trudnym, zawiłym niejasnym językiem. Zrozumiałem tylko to, że autorka nie potrafi sklasyfikować muzyki Ramony. I to bardzo dobrze, gdyż tak ujmującą muzykę trudno włożyć do jakiejś szufladki. Ramona to zjawisko nieokreślone, nieokiełznane i z pewnością niedostatecznie docenione. Płyta bardzo rożni się od przeciętności zalegającej półki sklepowe. Bliżej jej do zachodnich (tych lepszych) trendów, niż miałkiej klepaniny, którą zalewają nas media. Dobrze, że Pani Karolina doceniła wartość wspaniałych (też dość trudnych) tekstów Ramony, momenty zaskoczenia muzycznego i świeżość jaką daje słuchanie tej płyty. Reasumując – płyta chyba spodobała się autorce artykułu a mnie zauroczyła.
Odstaw narkotyki.
Niepotrzebne te gitary w ogóle i angielski. Poza tym, jak na 2 odsłuchy oceniać, to RR 2 podoba mi się bardziej, była bardziej spójna, mięsista i nie rozmieniała się na drobne, ale pewnie to jak sałatka – musi się przygryźć. Na + zdarzają się jak poprzednio fajne teksty, no i singlowy cukieras.
to w końcu ta płyta to jazz, muzyka atonalna, wariacje na tematy symfoniczne czy nowojorska awangarda? bo już się pogubiłem… dawno nie widziałem tylu słów na raz, z których nic by nie wynikało.
Zgadzam się, widzę, że NM, wzorem Porcysa, zamienia się w przytulne gniazdko dla branzlujących się swoją erudycją pseudodziennikarzy piszących teksty ze słownikiem na podołku (rzyg). Co śmieszniejsze, szacunku dla języka w tym za grosz – nie było w słowniku synonimów dla „hooków”, „cut-upów” i „action paintingu”?
Wydawalo mi sie, ze znam jeszcze jezyk polski. Pomylilem sie. Nie rozumiem NIC z tego tekstu. Takiego belkotu nie czytalem nigdy. Nawet tutaj w czasem wydumanych reviews amerykanskich. :-O !!!!!!!
Ja jestem płytą zachwycony , może prócz jednego utworu „Nieprawdy”. I TAK, JESTEM FANEM RAMONY 🙂
Jezu….. Karolina ….. czy Ty się jarasz sama sobą ? Jaki lot ta „recenzja” !!! ….. LSD? Potrójny poppers zmixowany z amfą podany na mleczku makowym ???
Ja też tak chcę ! Daj przepis! :-)))) A w zamian masz tu jeden z najpiękniejszych wierszy jaki znam :
NIEPRAWDA
mów do mojej wyobraźni
poszerzaj ją
spieszy mi się, spieszy
się spiesz
nadaj moim cieniom swoich kształtów
nasyć siebie mną
dotrzyj do moich mocy
do dobrych i złych stron
mów do mojego czasu
i nie powtarzaj mnie
nie powtarzaj mnie
nie powtarzaj mnie
nie powielaj mnie
głaszcz mój sen
mów do mojej wyobraźni
do mojej wieczności
nie zasypiaj w niej
nie zamyślaj się a mnie…
trzymaj mnie słowami
niegasnącymi opowieściami
i nie powtarzaj mnie
nie powtarzaj mnie
głaszcz mój sen
nie wierzę lustrom
ani jego gestom
jego kontrolom
i dobrym stronom
nie wierzę barwom
odcieniom , kolorom
nie dowierzam swoim oczom
mogę być nieprawdą
po omacku krążyć
zadawać się z przypadkiem
z nim przypadkiem
z chwilą się zadawać
być i się samozadowalać
nie dostrzegać swych słabości
być i przywłaszczać sobie cały czas
Uczciwa recenzja na plyte Ramony Rey (a.d.2011) powinna byc conajmniej formatu pracy magisterskiej, bo jest o czym pisac. Nowa muzyka czy nie nowa – jakie to ma znaczenie? Dzis nowa – jutro stara jesli mowimy o czasie. Album Ramony jest ponadczasowy. A taka krociutka recenzja na ten album moglaby wygladac naprzyklad tak:
Hymn ignorancji
Nie ma takiego obowiązku. Nie musisz znać piosenek Modiglianiego czy Van Gogha. Nie musisz podziwiać obrazów Kafki albo Bułhakowa. Nie ma obowiązku byś recytował wiersze
Kubricka i podziwiał filmy Lutosławskiego czy Strawińskiego. Nie musisz wiedzieć nawet kim byli Bach, Tołstoj, Shakespeare. Nie ma takiego obowiązku.
Nie musisz też słuchać albumu Ramony Rey a.d. 2011.
Wystarczy, że nie okradłeś staruszki, nie zabiłeś sąsiada, masz co zjeść i wypić i możliwość spłodzenia sobie podobnych.
Szczęśliwej drogi Człowieku!
To nie zrozumiałam, podoba się autorowi tej recenzji płyta czy nie? Tyle wyszukanych słów, a nic z tego nie wynika. A przecież płyta jest po prostu wyjątkowa i cudowna.
Nie doczytalem. Kupie sobie slownik i sprobuje ponownie.
Z całym szacunkiem do autorki, ale już ktoś pisał tutaj recenzje takim językiem, przez który po pierwszych wersach nachodzi niechęć do czytania dalszej części. A jeśli już, to nie rozumiem używania takiego języka w recenzji płyty Ramony Rey.
Helios piąteczka za czuja! Miałem podobne wrażenie czytając tę reckę 🙂
ta, ale może jakiemuś wielbicielowi Ramony Rey taki właśnie styl się spodoba – nie wiemy. tylko niech się jakiś w końcu pojawi.
oops!
album nie nazywa sie RamonaRey 3, tylko Ramona Rey. Nie zauwazylas? Tak jak wielu innych rzeczy na tym albumie
Biorąc pod uwagę fakt, że na każdym z wydanych przez nią albumów jedynym wydrukowanym na okładce tekstem jest tylko jej pseudonim (no dobra, za wyjątkiem drugiego), to nazwanie trzeciej z kolei płyty „Ramona Rey 3” jest zupełnie słuszne. I najwyraźniej uważa tak nie tylko recenzentka (i ja): http://musicbrainz.org/artist/c70796c7-cdc7-4337-99de-e0cb58a8e0d8 . Oops!
Swoją drogą moim daniem twórczość tej pani (Ramony, nie recenzentki) ma tyle wspólnego z nową muzyką co utwory Shakiry, Britney Spears czy Nelly Furtado.