Na koniec zimowej trasy koncertowej, tuż przed ostatnimi występami we Włoszech i Grecji, wyśmienita Hidden Orchestra szczęśliwie zawitała do Polski. Tym razem Szkoci przemierzyli północne szlaki naszego kraju i po niedzielnym graniu w Szczecinie poniedziałek spędzili w Sopocie. W koncertowym wydaniu zaprezentowali się jako kwintet – do stałego składu orkiestry dołączył grający na trąbce Phil Cardwell.
Ci, którzy postanowili rozpocząć tydzień koncertem Hidden Orchestry podjęli słuszną decyzję. Gdy tylko muzycy pojawili się na scenie SPATiF-u, już od pierwszej zagranej nuty wprawili publiczność w wyjątkowy nastrój. Utwory z albumu „Nightwalks” przeplatały się z nowymi, wydanymi ostatnio na epce kompozycjami. Te znane z debiutu jak „Strange” czy „Footsteps” brzmiały równie intrygująco jak na płycie, niemniej jednak muzycy mogli zaryzykować większą dawkę improwizacji. I w zasadzie to jedyna kwestia, z powodu której można czuć lekki niedosyt. Nowe utwory pokazały, że Hidden Orchestrę stać na jeszcze więcej niż to, co do tej pory zaprezentowali. W grupie, której przewodzi Joe Acheson tkwi ogromny potencjał. Dwóch wyśmienitych perkusistów to gratka dla tych, dla których jedna sekcja rytmiczna to za mało. Mimo to, gdy Tim Lane zamienił podczas jednego z numerów perkusję na puzon wcale nie miałam nic przeciwko temu.
Poppy Ackroyd wyglądała niczym przepiękna wiolonczelistka z piosenki Skaldów – co prawda jej domeną były klawisze i skrzypce (zarówno klasyczne, jak i elektroniczne), ale look przywodził na myśl jakąś muzyczną diwę wprost z lat 60-tych. Do tego wspomniany już Phil Cardwell z gościnnym udziałem trąbki a wszystko to spinał basową klamrą lider zespołu.
SPATiF okazał się dla szkockiej kompanii świetną przestrzenią – odnosiło się wrażenie, jakby zespół wpadł właśnie z małym gigiem na domówkę pełną znajomych. Dźwięki generowane przez orkiestrę były dosłownie na wyciągnięcie ręki. Istniało bardzo duże ryzyko porwania przez melodie i choć ze SPATiF-u do morza jest raptem kilka kroków, wcale nie mam tu na myśli syreniego śpiewu. Hidden Orchestra po prostu hipnotyzują – zarówno swoją porywającą muzyką z pogranicza filmowego jazzu i elektroniki, jak i dobrą energią płynącą z faktu, że są idealnie zgraną ekipą.
Za udostępnienie zdjęć dziękuję Krzysztofowi Sado Sadowskiemu.