Wpisz i kliknij enter

Wywiad z Michałem „bshosą” Brzozowskim

W najbliższy weekend trzecie urodziny klubu 1500m2. Z tej okazji rozmawialiśmy z jego dyrektorem artystycznym – Michałem Brzozowskim.

Do tej pory na łamach nm pisaliśmy głównie o efektach końcowych – przyszłych koncertach, zaproszonych gościach, recenzjach płyt. A jak to wygląda od drugiej strony? Jak prowadzić klub, organizować koncerty, zapraszać artystów, zmagać się z prozaicznymi problemami i idealistycznymi wyobrażeniami? O odpowiedzi na te pytania poprosiliśmy bshosę.


Patryk Zalasiński: Warszawski przemysł imprezowy jest w rozsypce od dłuższego czasu. Akcja Ratusza przeciwko klubokawiarni „Powiśle” czy „Krytyce Politycznej’ to tylko apogeum tego, co działo się od dłuższego czasu. Po drodze były awantury z Pawilonami na Nowym Świecie, 5-10-15 itp. Jak w tak mało sympatycznej atmosferze udało Wam się zbudować markę, zauroczyć klubowiczów i sprowadzać tak renomowanych artystów?

Michał „bshosa” Brzozowski: To trochę pomieszane, bo 5-10-15 miało prywatnego właściciela i to on wymówił umowę najmu, akcja „Powiśle” była akcją Straży Miejskiej i paradoksalnie z mojej perspektywy doprowadziła do zbliżenia właścicieli tak zwanych klubokawiarni i animatorów kultury z Ratuszem. Nie doszukiwałbym się tu teorii spiskowych, może te ruchy są potrzebne, a tarcia twórcze? Tak jak nasze społeczeństwo nie do końca dorosło do zmian systemowych – podobnie Ratusz musi nauczyć się obchodzić z zaistniałą sytuacją i chyba tak obecnie się dzieje (śmiech).

Co do samej sytuacji na rynku imprezowym – nie sądzę, żeby ten przemysł był w rozsypce. Myślę, że jest kryzys – ludzie nie mają kasy na balowanie, skupiają się na doraźnych potrzebach. Jednak miasto żyje i pulsuje – latem jest pełno ludzi na ulicach, a wszystkie klubokawiarnie wybuchają co noc – to na pewno cieszy. Atmosfera jest zatem niby w porządku – ludzie chcą wychodzić w miasto, jednak raczej nie chcą modelu berlińskiego – miejsc surowych, muzyki głębokiej, imprez trwających długo. Mamy publiczność kupującą „bilety na gwiazdy” i chodzącą na „koncerty Djów”. Pytanie należy postawić zatem inaczej – jak w mieście, które na techno mówi techniawka i kojarzy z białymi rękawiczkami, a słowo house kojarzy z blichtrem ulicy Mazowieckiej, tworzyć klub o profilu elektronicznym? Odpowiedź jest prosta – być szczerym w przekazie, oferować jakość i realizować marzenia. A 1500m2 jest dużą rodziną i misją, nie realizujemy biznesplanu – sprowadzamy artystów, których tak bardzo chcielibyśmy usłyszeć i staramy się ich prezentować w atmosferze, w której sami chcielibyśmy je przeżywać.

Jak to jest w Waszym przypadku? Czy miasto ma coś do powiedzenia? Były plotki o końcu działalności…

Nasz budynek ma prywatnego właściciela – miasto nie może nam odebrać miejsca.

Parę miesięcy temu w mediach ukazał się list anonimowego organizatora koncertów – smutny. Narzekał on, że nie ma kultury picia i bycia w lokalach. Klubowicze wlać w siebie wódkę w domu, jak w termos, żeby nie musieć kupować w lokalu. Skutek jest taki że nie starcza na opłacenie gwiazdy która występuje, a cały biznes oscyluje wokół zera. Innymi słowy – póki nie zmieni się mentalność, zamiast Stotta, będzie Shazza. Czy naprawdę wszystko zależy od wypitych drinków i przychodzących na imprezy?

Oczywiście że tak – to jest biznes, a biznes ma to do siebie, że musi zarabiać żeby miał sens. To zdarza sie tylko w przypadku, kiedy klienci kupują bilety i piją w barze – to nie jest rocket science (śmiech). Trzeba jednak oferować tym ludziom trochę więcej niż jakiś program kulturalny i napoje wyskokowe, trzeba oferować im program wyzywający, jednocześnie wychowując publikę, która będzie mogła się z nim identyfikować, jednocześnie nie popadając w monotonię.

Niedawno wystąpił u Was duet Junior Boys. Jeden z grających tam – Matt Didemus – jest dużym fanem Warszawy jako miasta. Jednak pytanie o krążący od dłuższego czasu mit Warszawy jako drugiego Berlina, delikatnie mówiąc, wywołało u niego uśmiech politowania. Czy my faktycznie budujemy drugi Berlin, czy w świetle ostatnich wydarzeń, Warszawa jako kulturalne miasto cofa się?

Nie wydaje mi się, żeby się cofała. Porównanie do Berlina jest śmieszne, bo dlaczego porównywać Warszawę do Berlina? Jest małym miastem we wschodniej Europie ze znikomym odsetkiem obcokrajowców i niskim PKB na głowę – dlaczego miałaby być Berlinem? Może zachowajmy skale i porównajmy Warszawę do Wiednia lub Brukseli. Na tym tle nie wyglądamy już tak źle – jesteśmy porównywalni. W Warszawie dużo jest świeżości – powstają nowe wytwornie, tłoczy się vinyle, organizuje rave’y w nielegalnych miejscach, są sponsorzy którzy to wspierają. Jest spora liczba osób grupy docelowej, czyli jest dla kogo grać – co sezon otwierają się nowe miejsca, co prawda niewiele z nich bazuje na kulturze muzyki elektronicznej, ale ta warszawska scena ma całkiem inny smak i berlińską nie będzie nigdy. Natomiast ja jestem dumny, że mogę ja w tym momencie współtworzyć – cechuje się dużą dynamiką i świeżością oraz jeżeli zachowa tempo rozwoju ostatnich 3 lat, to może być tylko lepiej.

Jak zaczynaliście? Czyj to pomysł, i jakie były początki?

Pomysł należy do Doroty – podróżując po świecie i chodząc po podobnego stylu miejscach tworzenia niezależnej kultury w Londynie czy Berlinie, zastanawiała się dlaczego miejsc tego typu nie ma w jej mieście. Któregoś dnia wpadła na pustą drukarnię kartograficzną paręset metrów od własnego domu i takie miejsce istnieje już 3 rok.

Po krótkim czasie do tego teamu dołączyłem ja, przynosząc wirusa muzyki elektronicznej i wieszcząc to miejsce małym Berghain. Nasze skombinowane wizje, pomysły oraz masa pomocy i współpracy z innymi ludźmi doprowadziły nas tu, gdzie jesteśmy obecnie.

Same początki, cóż… Były popularne wystawy sztuki, publiczne malowanie murali, spektakle teatru Suka Off i innych, pierwsze imprezy z udziałem Hunee, Argenisa Brito, Marka E czy The Revenge. To była walka z akustyką wnętrza, soundsystemem, nieprofesjonalną ochroną. Imprezy udane mieszały się z nieudanymi, była jednak konsekwencja i walka – tak chyba można to określić. Na otwarciu wyrwano z zawiasów naszą bramę – było pewnie ze 2000 osób. Walczyliśmy z zarzutami najgorszych toalet, soundsystemu i łatką najgorszej ochrony w mieście. Wydaje mi się, że wszystkie miały gdzieś swoje racje. Jednak od początku założeniem było tworzenie nie klubu, lecz niezależnego Centrum Działań Twórczych i to właśnie ten fakt dał nam osobowość i pewne poparcie dla działalności chyba nawet w większym stopniu, niż występy największych gwiazd muzyki. Akcja takie jak targi Mustache czy Need for Street, Urban Market, Kobiety Pistolety, sztuki teatralne typu Enter czy Bóg Ojciec, wystawy sztuki, butik z modą polską – Love & Trade. To po kolei i zdecydowanie nadało sens społeczny temu co robimy odklejając łatkę kolejnej tancbudy.

Rozmawiamy wciąż o Warszawie. Jakie macie doświadczenia z innymi polskimi miastami czy klubami? Współpracujecie? Podglądacie konkurencję?

Regularnie współpracujemy z trójmiejskim Sfinxem czy poznańskim SQ, jesteśmy zaprzyjaźnieni z białostockim Metrem czy łódzkim Domem – staramy się trochę wymieniać doświadczeniami, czasem dzielimy bookingi. Patrzymy na boki podobnie jak patrzymy przed siebie, jednak nie szukamy bezpośrednich inspiracji, raczej korzystamy z doświadczenia innych. Zresztą myślę, że robimy podobnie jak oni w stosunku do nas – znamy się i lubimy, więc często łatwo jest po prostu zadzwonić i spytać.

Przez trzy lata funkcjonowania 1500m2 przewinęło się wielu znaczących muzyków. Zaproszenie którego z nich było dla Was największym powodem do dumy?

Każdy kolejny był i jest powodem do dumy, bo po pierwsze świadczy o tym, że trzymamy rękę na pulsie, a po drugie, świadczy o tym, że chcą z nami pracować. Powodem do satysfakcji było wygranie wyścigu o Grimes, a także booking Araabmuzik w trakcie jego drogi na szczyt (film z jego udziałem na youtube ma obecnie prawie 3 mln wyświetleń – to niezłe promo dla miejsca i warszawskiej sceny).

Czy macie jakąś listę, na której wpisujecie swoje najbliższe cele koncertowe, kogo zaprosić? Wpisuje się to w jakąś tematyczną strategię prezentowania danego gatunku, czy rządzi tym przypadek i aktualna hossa na dany gatunek?

Strategicznie poruszamy się dookoła muzyki elektronicznej i w jej spektrum. Szeroko pojętej – sięgającej od eksperymentu po taneczną. Mamy własne listy oraz plany, więc staramy się je realizować. Wiele dzieje się na starciu dyskusji z naszymi promotorami – detroitZDRoJ, Music of the Future, Warsaw Calling, Społka Akcyjna – Audioriver, Illegal Breaks, 5AM Artists, Because We Can, New Moon, Bassline. Jasne, że pojawiają się przypadki – rynek bookingów jest nieubłagany i często to z przypadku dzieje się tam wiele.

Jeżeli macie taką listę – kto znajduje się na jej szczycie?

To się raczej nie zmienia, a szczyt jest dosyć szeroki – są oczywiście bookingi absolutnie ponadczasowe i mi marzy się mały klubowy występ Aphex Twina czy np Q-Tipa, ale myślę ze to już tylko w sferze pobożnych życzeń.

A czy któryś z artystów był wyjątkowo kapryśny lub wręcz przeciwnie – oczarowany atmosferą? Pobawmy się przez chwilę w pudelek.pl i ploteczki. Uchylicie co nieco z backstage’u?

Jamie XX wchodząc za konsolę powiedział „sick”, a schodząc tylko – „shit man” – był powalony! W zasadzie nie było niezadowolonych. Legendarny jest na pewno występ Steve’a Aoki – z tortem Dim Mak i dmuchanym pontonem oraz 2 butelkami szampana, które jako abstynent wylewa w publiczność. Magda była tak zachwycona klubem i publicznością, że wiedziało o tym pół backstage’u festiwalu Melt, na którym grała dzień później. Paru muzyków poznało nowe polskie koleżanki. Jamie Woon grając drugi warszawski koncert w Proximie dzwonił, żeby go stamtąd zabrać, bo brzmieniowo jest tragicznie. Tour Manager najlepszego DJa świata wg. RA zgubił w toalecie (dosłownie w misce klozetowej…) parę tysięcy euro, a muzycy pewnej kanadyjskiej grupy prawie spóźnili się na samolot hangując na afterze jednego z przyjaciół, bo wszystko było takie „shamazing”. Ale oni już tacy są – „hungry for the power” (śmiech). To tylko top of the pops – reszta pozostanie między nami.

Hm, zatem czego możemy spodziewać się w przyszłości?

Ciągle należy spodziewać się czegoś nowego, bo w momencie gdy zaczniemy powielać własne schematy to stracimy świeżość, i będzie to chyba początek końca. Chyba nie ma już odwrotu i zdecydowanie musimy mieć stały program elektroniczny – w końcu wprowadzimy też karty klubowe i chyba ustalimy wstęp na stałym poziomie niezależnie od line-upu. Patrząc z zewnątrz – wydaje mi się, że czeka nas podobna droga jak berliński Watergate. To był niegdyś klub, w którym grano drum’n’bass i hip-hop na prawach równych z house i techno – teraz stał się jednym z symboli elektronicznej muzyki 4×4. Z najbliższych projektów – razem z prestiżowym Instytutem Goethego pracujemy nad dużym materiałem video o kulisach sceny elektronicznej. Premiera powinna nastąpić na przełomie roku, ale to też tylko początek planów.

Dzięki za rozmowę!

Plan trzecich urodzin klubu:
https://nowamuzyka.pl/2012/11/01/3-urodziny-1500-m2/







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
5 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
menedzer
menedzer
11 lat temu

Uwazam, ze spoleczenstwo, ktore nie nadaza za systemem, nie jest wcale potrzebne !

Zamulan
11 lat temu

Alesh to byly pshygody!

Jurbaś
Jurbaś
11 lat temu

System wyżywi się sam! Inni niech zdychają pod płotem.

Słoik z Babilonu
Słoik z Babilonu
11 lat temu

„Tak jak nasze społeczeństwo nie do końca dorosło do zmian systemowych”.
To niech system sobie zmieni to społeczeństwo. 😛

Słoik z Babilonu
Słoik z Babilonu
11 lat temu

… a najlepiej niech w ogóle wymieni na tych z Berlina. Podobno są lepsi od warszawki.

Polecamy