To jedna z większych niespodzianek roku 2013. Szybka zapowiedź i równie szybka premiera. Simon Green, który zadebiutował trzynaście lat temu laptopowym kolażem „Animal Magic”, cieszy się w Polsce sporą popularnością, co potwierdzają częste DJskie sety oraz wielce chwalone koncerty Bonobo Live Band. W jakiej obecnie jest formie?
Daniel Barnaś: Nie wiem jak ty, ale ja do tego albumu podszedłem ze sporą rezerwą. Zasłuchany w starsze dokonania Bonobo – na których dźwięki są ciepłe i nieśpiesznie układają się w kolorową całość, nie sądziłem, że Simon Green popisze się taką pomysłowością i wysoką formą. Co przecież w świecie muzyki elektronicznej wcale powszechne nie jest. Mając w pamięci jazzujący „Days To Come” oraz momentami ślizgający się po nurtach wszelakich album „Black Sands” nie oczekiwałem jakiś ogromnych rewolucji. Bonobo wytyczył sobie tak obszerne granice bytowania, iż niespodzianką są tu właściwie proporcje składowych użytych do skomponowania całości. Oraz smaczki, mnóstwo smaczków do wyłowienia, głównie z warstwy rytmicznej.
Kamila Szeniawska: Dołączam do grona tych, którzy pełni zniecierpliwienia oczekiwali nowego materiału Bonobo. Byłam w stanie w ciemno zamawiać całą zgrzewkę płyt, z ekscytacją wypatrywałam wieści dotyczących tego, kto tym razem pojawi się w wokalnej warstwie kompozycji. Na szczęście, choć przy pomocy niefortunnych okoliczności, Simon pozwolił cieszyć się nowym materiałem szybciej, niż zakładała pierwotna data premiery. Wiedziałam, że cokolwiek wypuści, będzie dobrze. Może nastawiłam się zbyt entuzjastycznie – po pierwszym odsłuchu nie czułam pełnej satysfakcji i nie znalazłam faworytów innych niż znane już wcześniej instrumentalne „Cirrus” i „Heaven For The Sinner” z Erykah Badu.
Daniel Barnaś: Dla mnie faworyt znaleziony przy pierwszym odsłuchu z reguły okazuje się kawałkiem, który najszybciej się znudzi. Im szybciej wpadnie w ucho, tym gorzej.
Mnie mile zaskoczył męski wokal otwierający album – pozytywnie smętny „First Fires”. Utwór z Eryką uważam z kolei za najsłabszy ze wszystkich. Jej przewidywalny styl śpiewu i barwa głosu są tak znane i osłuchane, że według mnie właściwie spłycają dobry utwór. Marnują go. Bonobo nie potrzebuje podpierać się znanymi nazwiskami – dla mnie zawsze był synonimem nowych głosów – tak było z Bajką, tak jest i teraz z Szjerdene i Cornelią. Stawiał na nieznane i to od zawsze był jeden z mocnych plusów jego muzyki.
Cieszy także różnorodność kompozycji – głównie brzmieniowa. Słychać to i w poszatkowanym wokalnie „Know You”, rozdzwonionym „Cirrus” i moim aktualnym faworycie, czyli w „Antenna”, z dosadnym bitem i korespondującymi ze sobą partiami fletu. Tak naprawdę nie jestem jeszcze w stanie wymienić mocnych i słabych stron tej produkcji. Album prezentuje sobą mnóstwo treści i sporo czasu minie, zanim naturalnie wykruszą się z niego niektóre melodie. Ale nie ma pośpiechu – w końcu słuchanie to przyjemność, a nie wyścigi.
Prócz wymienionych przez Ciebie utworów nic nie zawirowało Ci dłużej po małżowinach? Coś Cię pozytywnie zaskoczyło?
Kamila Szeniawska: Mówiłam o świeżych wrażeniach, tuż po pierwszym odsłuchu. Z każdym kolejnym jest coraz lepiej. Dzięki temu, że za pierwszym razem żaden konkretny utwór mnie nie zahipnotyzował, ustrzegłam się pozostania niewolnikiem jednego kawałka. Mogłam przysłuchiwać się każdemu dźwiękowi staranniej, cały czas z wielką ciekawością, gotowa na niespodzianki. Im dłużej słucham „The North Borders”, tym czerpię z tego większą przyjemność. Tak samo jak Ciebie, mnie również porwał swym rytmem genialny „Antenna”. Sama się sobie dziwię – wszak to instrumental. Cóż jednak z tego, taka kompozycja sprawdza się świetnie i bez wokalu. Co do głosów właśnie – tak, jak zauważyłeś nowością jest otwarcie albumu numerem z wokalem, na dodatek męskim. Takiej koncepcji u Bonobo jeszcze nie było.
Jak już wspomniałam, kwestia doboru wokalistów była jedną z najbardziej dla mnie interesujących. Tym razem Simon postawił na kilka nazwisk. Początkowo bardzo brakowało mi Andrei Triany, choć raczej pewnym było, że ta kolaboracja nie powtórzy się już na kolejnej płycie. Zupełnie nową postacią jest teraz Szjerdene. Z pewnością wkrótce wyda swój solowy materiał (podobnie było w przypadku Andrei, która tuż po „Black Sands” wypuściła własny album). Grey Reverend występował wcześniej z The Cinematic Orchestra, Cornelia z Portico Quartet. Duetu z Erykah Badu nie traktowałabym tak surowo – to bardzo dobry numer a barwa głosu soulowej królowej przypomina przecież Bajkę.
Daniel Barnaś: Od takich porównań byłbym daleki – Bajka to Bajka i jej głos trudno z czymkolwiek pomylić. Tak na marginesie, ona też wydała solowy album, całkiem z resztą udany.
Twoje zauroczenie basowymi tąpnięciami utworu „Antenna” tylko potwierdza fakt, iż nie potrzeba wcale żeńskiego głosu, by muzyka Bonobo wybrzmiała magicznie i hipnotyzująco. Prawdziwą ucztą są wspomniane przeze mnie smaczki, jakimi zroszona jest warstwa rytmiczna – gęsty od szmerów, stuknięć i krótkich fraz instrumentalnych „Emkay” może stanowić za mocny tego dowód. Niesamowicie melodyjny i rytmiczny, jednak skomplikowany w sposób skutecznie blokujący przed szybkim znudzeniem. Ludzki mózg z pewnością poświęci niemało czasu na rozszyfrowanie wszystkich dźwięków mijanych w trakcie słuchania tego utworu.
O charakterze muzyki tworzonej przez Bonobo świadczy z pewnością to, iż choć jest to materiał premierowy, to trudno go z czymkolwiek pomylić. Koncepcja zagospodarowania przestrzeni kompozycji oraz niepodrabialny klimat są tym, na co Simon Green zapracował sobie każdym kolejnym albumem.
Kamila Szeniawska: Oczywiście, nie zrównuję głosów Bajki i Erykah, jedynie odnajduję nić połączeń w ich brzmieniu – soulowo, jazzująco. „Heaven For The Sinner” mi się podoba.
Multum dźwięków na „The North Borders” jest wyzwaniem dla słuchacza. Ukryte smaczki kryją się niemal w każdym kawałku. To chyba najbardziej techniczny album Bonobo. Słychać tu ogromną staranność i dbałość o brzmienie, co w przypadku Simona nowością nie jest. Z każdą kolejną płytą Green rozwija skrzydła, przy czym charakter jego muzyki pozostaje bez skazy, co również słusznie zauważyłeś.
Czego mi brak, to większej dawki „prawdziwych” instrumentów. Flety w „Antenna” brzmią pięknie, ale gdzie podziały się kontrabas czy skrzypce, które wiodły prym choćby w „Nightlite” z „Days To Come” czy „The Keeper” z „Black Sands”? Pojawią się w składzie Bonobo live, czy też trasa charakteryzować się będzie elektronicznym eklektyzmem podobnym do dj-setów Simona?
Daniel Barnaś: Green nagłaśnia medialnie trasę Bonobo jako Live Band, tak więc prognozowałbym przynajmniej dobrego magika od dęciaków. Na pewno sięgnie też w przeszłość – on nie z tych, co radykalnie odcinają się od dokonań dawnych, także osobiście jestem spokojny o skład grupy. Będzie musiała udźwignąć niemało, a Green w większym towarzystwie zdaje się preferować gitarę basową – wyznaczając tętno kolejnych kompozycji, od DJskiej konsoli i laptopa z Abletonem. Co powinno tylko cieszyć, gdyż niewielu twórców brzmień hybrydowych próbuje sprostać produkcjom nagranym przy użyciu dobrodziejstw dzisiejszej technologii.
Na niedobory „prawdziwych” instrumentów wiodących, czy też „żywych” – jak ja zwykłem je nazywać, nie narzekam. W pełni rekompensuje mi to rytm albumu znaczony istną lawiną drewnianych perkusjonaliów, szklanych przydźwięków, dzwoneczków – które pojawiają się nie tylko w obudowanym ich brzmieniem „Cirrusie” oraz co najmniej tuzinem trudno definiowalnych dodatków. „The North Borders” jest przez to niesamowicie organiczny. Z przyjemnością stwierdzam także obecność cymbałów (hammered dulcimer) oraz harfy, które uznać można właściwie za sygnaturę muzyki Bonobo.
Tak więc podsumowując, jak oceniasz nową produkcję Bonobo?
Kamila Szeniawska: Jak zwykle w przypadku Greena – kawał dobrej roboty i solidna porcja dźwięków na najwyższym poziomie. Mimo, że nie porywa od pierwszego usłyszenia, z czasem otwiera przed słuchaczem kolejne niespodzianki i staje się czymś więcej, niż przyjemnym tłem przypominającym pierwsze dokonania Simona. Na pewno wymaga dobrego sprzętu, bez tego trudno połapać się we wszystkich muzycznych niuansach, ale o takich sprawach melomanom przypominać nie trzeba. Z niecierpliwością oczekuję trasy koncertowej oraz tego w jaki sposób „The North Borders” zostanie przełożona na wersję „live”. Tu na pewno można spodziewać się fajerwerków i podobnie, jak Ty stawiam na dęciaki. Ciekawe, kto pojawi się na wokalu? Typuję Szjerdene.
Daniel Barnaś: Dla mnie to również pozycja na długie tygodnie i mocny argument ku temu, by po raz kolejny zobaczyć Bonobo na żywo. Mocne 5/5.
http://soundcloud.com/bonobo/solid-steel
21.03.2013 | Ninja Tune
Moim zdaniem album jest prawie idealny. Kawałek z Eryką jest najsłabszy moim zdaniem. Reszta jest na tip top.
po kilku odsłuchach już wiem że nie będę wracał do tej płyty. najsłabszy album od Bonobo…
mam dokładnie tak samo;]
Momentami ma się wrażenie, że słucha się nowego Buriala ;P
Może nie samego Buriala, ale okołogarażowych twórców to tak. Bonobo chce być na czasie. No i ten Four Tet w Cirrus.
Zwykły przeciętniak, nic specjalnego.
Plyta idealna na wieczor, kolejny swietny albumu Simona, nie ma slabych puntktow, tylko Kamilka jest czepliwa jedza!