Francuski producent wykorzystuje środki wyrazu typowe dla najbardziej radosnych odmian elektroniki do stworzenia zupełnie odwrotnego nastroju.
Czy techno i house istniało we Francji przed Daft Punk? Dzisiaj wielu wydaje się to niemożliwe – a jednak już w latach 90. działali nad Sekwaną mniej lub bardziej znani producenci, którzy tworzyli niejednokrotnie zaskakująco ciekawą muzykę. Należał do nich duet The Micronauts z Paryża, który specjalizował się w prekursorskim wobec dzisiejszej mody łączeniu tanecznych rytmów z elektronicznym hałasem.
Jednym z jego filarów był George Issakidis, który również prowadził działalność solową. Jego autorskie dwunastocalówki miały bardziej minimalistyczny charakter – i objawiały różne fascynacje ich autora. Nic więc dziwnego, że publikowały je tak różne tłocznie, jak Artefact, NovaMute, czy oczywiście jego własna – The Republic Of Desire.
Po latach muzycznej tułaczki Issakidis znalazł wreszcie komfortową przystań w wytwórni prowadzonej przez Chloé i Ivana Smagghe – Kill The DJ. I to właśnie zaprzyjaźnieni producenci opublikowali mu pierwszy album, zrealizowany po prawie dwudziestu latach obecności na elektronicznej scenie – „Karezza”.
Pierwsza część płyty ma wyjątkowo zaskakujące brzmienie. Otwierający płytę „Hiva Oa” uderza spowolnionymi breakami, na które nakłada się falujący pochód basu i świdrujący pasaż klawiszy. Równie oszczędny i hipnotyczny charakter ma „Summer Solstice” zrealizowany wspólnie z Percem. Tym razem marszowy rytm wnosi zawodzące dźwięki o industrialnym tonie. „Santa Rosa De Lima” jest osadzony na podkładzie splecionym z sampli „żywych” bębnów. Na te metaliczne dudnienia nakładają się przestrzenne partie kosmicznych syntezatorów, przeplecione spogłosowanymi dźwiękami psychodelicznej gitary.
Najbardziej monumentalny charakter ma „Hold My Hand”, który trwa prawie piętnaście minut. I tak naprawdę niewiele się w nim dzieje – bo Issakidis nanizuje na wolne uderzenia automatu perkusyjnego modulowany pochód zwalistego basu, zanurzonego w gąszczu przetworzonych ludzkich głosów. Ale mimo to nagranie robi duże wrażenie – tworząc niepokojący nastrój przez swą niemal paranoiczną powtarzalność.
Druga część albumu łatwiej daje się opisać poprzez gatunkowe formuły. Wydany wcześniej na singlu „Cherry Red” to właściwie disco – ale też o zredukowanym brzmieniu i spowolnionym tempie. Jego odrealniony klimat Issakidis buduje w prosty, ale skuteczny sposób: poprzez odtworzone od tyłu syntezatory. W „Shivers” francuski producent mierzy się z chicagowskim hard house’m – i rzeczywiście udaje mu się wycisnąć z analogowych maszyn odpowiednio surowe i szorstkie dźwięki. Podobnie wypada „Next to You” – choć tym razem miarowa pulsacja chmurnego basu wnosi do utworu narkotyczną wokalizę.
Tytułowa „Karezza” to wspomnienie eksperymentów Issakidisa z klubowym minimalem. Oto bowiem na kruchym bicie osiadają zbasowane akordy wolno kroczących klawiszy, stanowiąc tło do zanurzonych w nich cyfrowych efektów. Finałowy „In Air” to właściwie znowu disco – ale i tutaj paryski twórca unika brzmieniowej dosłowności, zestawiając miarowo pulsujący rytm z kaskadami onirycznych syntezatorów i poszatkowanymi samplami ludzkich głosów.
Debiutancki album francuskiego producenta to płyta z pozoru nieefektowna – bo szorstka w brzmieniu i monotonna w rytmice. Ale ta nieco schizofreniczna wizja muzyki klubowej w wykonaniu George Issakidisa nosi silne piętno indywidualności jej autora. Te hipnotyczne bity i powtarzalne loopy tworzą bowiem niezwykły nastrój – niczym z lynchowego „Eraserhead”. Paryski twórca uzyskuje go jednak zupełnie innymi środkami niż artyści reprezentujący psychodelię czy industrial. Issakidis, stawiając bowiem na brzmienia typowe dla najbardziej radosnych odmian muzyki elektronicznej – disco i house’u – wykorzystuje je do wykreowania zupełnie odwrotnego nastroju. I efekty są naprawdę intrygujące.
Kill The DJ 2013