Rok, w którym muzyka przyspieszyła, a ja zostałem z tyłu.
Niech to podsumowanie będzie życzeniami dla czytelników nm – oby w nowym roku było tyle samo dobrej muzyki, jednak więcej czasu na jej słuchanie. W gasnącym już 2013 przemysł muzyczny przyspieszył, stwarzając jakieś zagęszczenie, zagięcie muzycznej czasoprzestrzeni. Wydarzenia roku w elektronice są oczywiste – powrót BoC, Autechre, Daft Punk, zakochany Burial, kolejny rok świetnych festiwali w Polsce. Jednak dla mnie numerem jeden jest debiut spotify na polskim rynku. Nie dlatego że jestem jego fanem – przeciwnie, nie wiem nawet jak go używać – tylko dlatego, że zmienia i zmieni wiele powszechnych, muzycznych nawyków.
Dostępność, nowe programy, miliony aplikacji na smart urządzenia, nowe konwencje, Boiler Room, klasyczne już pytanie „id anyone?”, rewolucja w popie, który pożarł już rock i zaczyna podgryzać elektronikę. To się działo, a muzyka była wszędzie, jednak została odhumanizowana, coraz mniej docenia się rolę procesu twórczego, ale jak to zrobić, skoro nie ma na to czasu, bo 46 nowych utworów czeka na nas w r.dio, deezerze, soundcloudzie, trzeba szybko zshazaamować utwór lecący w galerii handlowej, lecz bateria w iPhonie ma tylko 4%, a podane dalej linki na twitterze i facebooku tracą ważność po kilku godzinach – bycie offline przez parę dni to wypadnięcie z obiegu.
I dlatego, w 2014, życzenia wielu pieniędzy na nowe albumy (na nośnikach CD i winylach, nie sprasowanych mp3) i tego, abyście nie dali się zwariować internetowemu rzygowi komunikacyjnemu. Poniżej 10 płyt które mnie urzekły w tym roku, w przypadkowej kolejności.
Factory Floor – Factory Floor
Bardzo głośna płyta, a na niej techno, electro, house, kiczowate wstawki i wokale. Wszystko. Bezsensowne tańce, anonimowy klub, zarzygane trampki, podarte rajstopy, wódka bez przepitki. Kompletnie odmóżdżający i masochistycznie przyjemny zestaw.
Darkside – Psychic
Po prostu genialna płyta, która będzie dla mnie tym, czym dla naszych matek i ojców wychowanych na Trójce, są te wszystkie prog-rocki Kaczkowskiego. A więc symbolicznym wzorcem z Sevres, obiektem wzdychań i tęsknoty – coś, co przez połowę życia będzie puszczane jako „moja muzyka” i „takiej już teraz nie robią”.
David August – Times
To nie jest płyta która rzuca na kolana. „Times” należy do tych, które czynią życie łatwiejszym i bardziej znośnym. Aby ją nagrać, David August przerwał studia na berlińskim uniwersytecie, objechał świat, i… wrócił na studia, lecz już jako muzyk z debiutanckim, przepełnym albumem – składają się na niego głównie emocje, przetworzone instrumenty i deep house. Nowy Jaar, tym razem europejski.
Marcel Dettmann – Dettmann II
2013 był kolejnym rokiem pełnym dobrego, rasowego techno. Najciekawszy krążek nagrał Marcel Dettmann, choć Blondes byli blisko. „Detmann II” to muzyka esencjonalna, specyficzna jak gorzka czekolada. To jeden z najbardziej solidnych DJów sceny techno, po prostu mistrz.
Gesaffelstein – Aleph
Zamiast french touchu – french punch, prosto między oczy. Album Gesaffelsteina to jedno z największych objawień roku. Single zapowiadały parkietową miazgę, a całość chyba ze względów BHP ujarzmiono. Nad „Aleph” unosi się duch Mr. Oizo i Hackera – kolejne, francuskie pokolenie wchodzi na scenę, i to z ogromnym impetem.
Jupiter – Juicy Remixes
Przeoczyłem ich debiutancki album, właśnie przez to, o czym pisałem we wstępie. Jednak płyta z remiksami daje wiele przyjemności, bo jest na niej wszystko – french touch, disco, nu-disco, synth-pop, electro-pop – słodko zakorzenione w latach 80.
ADULT. – The Way Things Fall
Jedna z lepszych propozycji z katalogu nowojorskiej Ghostly International, jak i tego roku w ogóle – przebogate brzmienie, z pazurem electro i post-punku, pełne chwytliwych melodii. Kuperus i Lee Miller wrócili po sześciu latach jak na prekursorów electro przystało, zawstydzając The Knife i Miss Kittin, momentami brzmiąc jak Little Dragon na kwasie.
Rhye – Woman
Rzuciłem się na tę płytę wiosną, i do tej pory się jej trzymam. Rewelacja roku – przepiękny manifest elegancji, nostalgii, dekadencji, czułości. Przy tych piosenkach można się zakochać, rozstać, zdradzać, i wszystko to będzie miało wyjątkowy smak.
Grouper – The Man Who Died in His Boat
Nic się w tej muzyce nie zmienia, każdy kolejny krążek brzmi dość podobnie. To jest urok i piękno tej muzyki – rozmyte, ambientowe tła, brzdęki gitary, zawieszone wokale, odrealniona i eteryczna atmosfera. Dzięki „The Man Who Died in His Boat” uświadomiłem sobie, że kocham Liz Harris.
Jon Hopkins – How I Live Now
Hopkins dzięki „Immunity”, który albumem jest świetnym, znajdzie się na podium tegorocznego głosowania czytelników. Jednak ja częściej słuchałem „How I Live Now” – soundtracku stworzonego przez Jona, który razem z filmem o tym samym tytule mocno rozsiadł się w mojej głowie. Niby nic odkrywczego i nowatorskiego, ale działa.