Rytualny taniec wciąż trwa.
Raczej nikt się nie spodziewał po Michaelu Girze, że choćby na chwilę spuści z tonu, uspokoi się i zacznie grać potulne balladki. Wszystkie wątpliwości, jeśli ktoś je w ogóle miał, rozwiał poprzedni album Swans – „The Seer”. Może nie od razu udało mi się przekonać do atawistycznego przesłania z jakim wyszedł Gira, ale nie trwało to zbyt długo. Uległem sile tej „pierwotnej”, dzikiej, krwiożerczej i brutalnej jak najmocniejszy kopniak twórczości. Każdorazowy odsłuch „The Seer” utwierdzał mnie w przekonaniu, że Gira idealnie odnajduje się w roli mesjasza czy demiurga. Co taki człowiek chce osiągnąć poprzez swoją sztukę? Zadeptać ludzkie emocje (każdy wie jak wyglądają koncerty Swans), oczyścić z niepotrzebnego brudu zatęchłe gitarowe granie, a może jednak wejść po prostu w rytualny taniec z czymś, co nazywa się perwersją i wynaturzeniem.
Nie wierzę w przesądy, a tym bardziej kiedy mam na myśli „To Be Kind”, bo to już trzynasty longplay w historii tego zespołu. Duża część materiału powstała podczas tras koncertowych, a reszta w warunkach studyjnych. Album wyprodukował sam Michael Gira, a nagrał go John Congleton w studio Sonic Ranch, niedaleko El Paso w Teksasie. Bez wątpienia powrót Swans do świetnej formy, to jeden z najważniejszych momentów w muzyce ostatnich lat. Członkowie tej nowojorskiej grupy przywrócili wiarę i sens trzymania gitar w rękach dłużej niż przez pięć minut. No bo kto, jak nie Swans (może GY!BE), jest w stanie przez trzydzieści minut powoli miażdżyć zmysły słuchacza w tak fascynujący sposób jak robi to Gira z kolegami („Bring The Sun/Toussaint L’Ouverture”). Drugi człon tej kompozycji odnosi się do historycznej postaci, czyli Toussaint-Louverture’a, który był jednym z przywódców powstania przeciwko francuskim rządom kolonialnym na Haiti.
Muzycy Swans nie uprawiają bezmyślnej szarpaniny dźwięków, ani też nie są objazdowym kolektywem grajków, lecz scenicznymi bestiami w ludzkiej skórze („A Little God In My Hands”). W tym fragmencie mamy niesamowity obraz rockowej dyscypliny w rytmie, folkowej tradycji zbryzganej błotem, no i transu storpedowanego przez instrumenty dęte (efekt nieco podobny jak u Martina Halla w utworze „Red Lips, Marble Eyes”). Zaś przy utworze „Screen Shot” nasunęły mi się pewne skojarzenia z grupą Tool, w tym sensie, iż wyraźnie słychać od kogo ekipa Maynarda Jamesa Keenana czerpała całymi garściami.
Pędząca machina Giry czasem zwalnia z tempa i przestawia się na inny rodzaj pracy, wolniejszy, ale nie mniej wciągający jak ten szybki („Some Things We Do”). To krótkie, atonalne nagranie z udziałem smyczkowych aranżacji Julii Kent, jest niczym przejście na drugą stronę mocy. Podobnie jest w melancholijnym utworze „Kirsten Supine” z gościnnym śpiewem St. Vincent. Z new wave’owych korzeni zasadzonych trzydzieści lat temu wyrósł nam endemiczny gatunek rockowej kapeli, której pnącza sięgają aż do współczesnej awangardy. Ten niezwykły proces będzie można podziwiać podczas koncertu Swans na tegorocznej odsłonie krakowskiego Unsoundu. Po delikatnym „Some Things We Do”, jak na Swans, dostajemy kolejną muzyczną petardę w postaci kompozycji „She Loves Us”, gdzie na przemian wykrzykiwane przez Girę słowa „hallelujah” i „fuck” odnajdują wspólne porozumienie – wrażliwcom polecam zatkać uszy, choć teksty Swans konsekwentnie starają się otworzyć słuchacza na ciągłe doznania emocjonalne.
Na „To Be Kind” nie zabrakło też powrotu do muzycznych korzeni Giry, a mianowicie do bluesa. Utwór „Just A Little Boy” jest czymś w rodzaju wariacji na temat tego gatunku skierowanej ku pamięci mistrza bluesowej ekspresji, czyli Chestera Burnetta znanego jako Howlin’ Wolf. W tym roku kanadyjski zespół The Silver Mt. Zion Memorial Orchestra na swoim nowym krążku zaprezentował równie wyjątkowe podejście do bluesa. Myślę, że oba składy doskonale by się dogadały. Na dwupłytowym „To Be Kind” próżno szukać także przewidywalnych momentów i nudy, a już na pewno zwykłych podziałów rytmicznych („Oxygen”).
Wydaje się, że twórczość Swans jest pozbawiona wszelkich zasad, gdzie sztywna forma i stereotypowe wykorzystanie instrumentów nie są w kręgu zainteresowań Amerykanów. Swans jest jak drogocenna kopalnia najszlachetniejszych i najbardziej kreatywnych brzmień w muzyce rockowej, z wieloma dodatkowymi odnóżami w postaci chociażby dark metalowych riffów („Nathalie Neal”). Ostatnią torpedą z tego zestawu jest tytułowy „To Be Kind”, idealna klamra domykająca całość. Potężny finał, po którym wypada jedynie odśpiewać gloria victis! Aż strach się bać. Bo nie wiadomo, czego można się spodziewać na następnej płycie.
Wszystko wskazuje na to, że bez najmniejszego trudu można zatracić się w twórczości Swans, w najlepszym tego słowa znaczeniu, ale i też odnaleźć w niej wiele niezapomnianych emocji, barw i ekscytujących brzmień. „To Be Kind” skupia w sobie rockowe wariactwo, współczesną awangardę i demoniczny folk, który został dodatkowo oblany bluesowym i jazzowym brudem. W mojej ocenie „To Be Kind” nieznacznie wygrywa z „The Seer”. Nowe dzieło Swans jest niemniej wymagającym albumem od poprzedniego, ale paradoksalnie to z „To Be Kind” szybciej się zaprzyjaźniłem. Piorunującym efektem jest samo brzmienie zespołu, jego poszukiwania w tej kwestii i różnorodność, której nieco zabrakło na „The Seer”. Ale kto wznosił pochwalne ukłony w stronę „The Seer”, to domyślam się, że „To Be Kind” oprawi w ramki. Może ktoś z was też na własny użytek pomaluje swój egzemplarz platyną, choć podejrzewam, że Gira nie potrzebuje takich błyskotek. Teraz pozostaje tylko czekać na występ muzyków w Polsce, aby wejść wraz z nimi w ekstatyczny ruch ciał i zmysłów.
12.05.2014 | Young God/Mute
Strona Facebook Swans »
Strona wytwórni Mute »
Profil na Facebooku »
Strona wytwórni Young God Records »
Profil na Facebooku »
jestem fanem SWANS od lat. to co robią od ‚My Father…’ do teraz to najlepsze swans z możliwych. uwielbiam pierwsze płyty, myślałem że ‚My Father…’ to szczyt. Przebili to ‚ The Seer”, myślałem że już lepiej się nie da.. i mamy ‚To Be Kind’. Genialny album. Właśnie dostałem paczkę od Young God. Pan Gira pomazał płyty markerem 🙂
To masz fajnie, bo ja nie mam pomazanych płyt przez Girę :-). Z kolei moje kopie przyleciały prosto z wytwórni Mute. Warto dodać, że album został wydany na najwyższym poziomie edytorskim, zarówno CD jak i winyl.
Do mnie nie przemawia okładka (póki co 🙂
przeraża mnie taka muzyka