Z berlińskich klubów do Hollywood.
Niemiecki producent Robert Koch objawił się pod koniec minionej dekady jako jeden z bardziej utalentowanych beatmakerów na europejskiej scenie. Przeszczepiając na jej grunt amerykańskie wzorce, wypracował własny styl, łączący hip-hopowe rytmy, IDM-ową elektronikę i glitchowe preparacje. Mając w dorobku cztery albumy nagrane dla wytwórni Project Mooncircle, zwrócił w końcu na siebie uwagę Hollywood – i jego wersja „California Dreamin’” z Delhią de France na wokalu trafiła do popularnego filmu „San Andreas”.
Nic więc dziwnego, że Koch przeniósł się w tym roku z Berlina do Los Angeles. Na pożegnanie zostawił swym kolegom z duetu Modeselektor materiał na swój nowy album. I dzięki nim dostajemy teraz jego premierowe kompozycje nakładem Monkeytown pod tytułem „Hypermoment”. Jedenaście znajdujących się na krążku nagrań łączy komercyjne apetyty niemieckiego producenta z jego talentem do żonglowania różnorodnymi samplami.
Z jednej strony dostajemy tu bowiem dużo utworów z wokalizami. To choćby otwierający płytę „Circles” ze wspomnianą Delhią de France, w którym rozedrgany IDM nabiera wdzięku alternatywnego popu czy przypominający dawne dokonania Moby’ego melodyjny „Dreams” z udziałem Stephena Hendersona. Czasem ta piosenkowość jest bardzo nastrojowa i prowadzi wręcz w rejony trip-hopu, choć rytmicznie bliżej tej muzyce do dubstepu – jak w „Spine” z Fassine czy „Separated” ze Spree. Z kolei „Fernwood” to ukłon artysty w stronę jego obecnych chlebodawców – łączący nastrojowość indie-popu z połamaną elektroniką.
Drugi biegun „Hypermomentu” wyznaczają ilustracyjne nagrania, w których ludzki głos zostaje potraktowany bardziej instrumentalnie. Oto bowiem downtempową „Calimbę” ozdabia eteryczna wokaliza Malte Beckenbach, otoczona glitchowym chrzęstami i szelestami. „Eclipse” i „Care” zwracają natomiast na siebie uwagę ciekawym wykorzystaniem dźwięków fortepianu, splecionych niemal w chopinowskie frazy. Żeby nie popaść w natrętny sentymentalizm, Koch potrafi jednak przełamać ten rozmarzony nastrój tanecznym uderzeniem – choćby pulsującym UK garage’m w „Serenade”, minimalowym tech-house’m w „Dark Waves” czy rwanym dubstepem w „Night Drive”.
Wszystkie nagrania z zestawu zgrabnie balansują między soundtrackowym rozmachem a popową przystępnością. Jeśli Koch stanie z tym materiałem na progu Hollywood – nie jest wykluczone, że pochodzące z niego kompozycje (albo zupełnie premierowe utwory) ozdobią kolejne filmowe przeboje z Fabryki Snów. Może to i dobrze – wszak pamiętamy jak świetnie zagrał nowoczesny synth-pop w stylu Chromatics w „Drive”. Dlaczego więc nowe produkcje z Hollywood nie mogłyby być równie ciekawie ozdobione malowniczym IDM-em?
Monkeytown 2015