Chroń nas Panie przed smętną dłużyzną.
Rzadko wznoszę modły ku górze, ale przed odpaleniem płyty z trzema, w głównej mierze, rockowymi kompozycjami, z których najkrótsza ma 10 minut, obaw byłem pewien. Niesłusznie. Tak kończą ludzie małej wiary. Zespół Mako Sica przyniósł wytchnienie, powiew pustynnego klimatu, szamańskie zaśpiewy i jazzowe momenty. I choć nie wiem do końca do jakiego bóstwa skierowane jest tytułowa inwokacja, to z miłą chęcią wziąłem udział w tym rytuale. Bo duchowości tu nie brakuje.
W skład tria wchodzą Przemysław Drążek (gitara, trąbka), Brent Fuscaldo (wokal, gitara, harmonia, kalimba) i Chaetan Newell (perkusja, instrumenty klawiszowe). Niniejsza płyta to siódma w ich dorobku, ale pierwsza z nowym perkusistą. Zespół będąc w trakcie pracy nad materiałem opuścił poprzedni bębniarz, więc pozostała dwójka musiała zmienić nieco kształt kompozycji i dostosować je do nowego kolegi. Od rozpoczynającego płytę „Mouth of the Lion” nie da się odkleić porównania ze Swans. Tylko jest to wersja light. Sam utwór rozwija się powoli. Muzyka tworzy delikatnie transowy klimat w połączeniu z pustynnym charakterem. Ciekawiej się robi w drugiej części, gdzie chłód sprowadza trąbka. Perkusja zmienia rytm, utwór nabiera przestrzeni. Koniec należy do szamana.
Ciekawiej robi się w „Sacrifice”. Nieuporządkowany i mroczny początek. Buczenie i głos jak z otchłani brzmiący przeplata się z dźwiękami trąbki i gitary. Cały utwór wykluwa się powolutku. Wszystko ma swój czas i miejsce. Dopiero perkusja zaprowadza ład, a zespół wchodzi na drogę rocka. Brzmienie jest bardziej zdecydowane, mięsne rzekłbym. Najdłuższe przychodzi na koniec. „Potomac blues” to szesnastominutowy popis tria. Ten leniwiec w środku kryje sporo niespodzianek. Rockowy przytup, niemal funkowy rytm oraz ambientowy sztafaż. Cała kompozycja sprawia wrażenie dobrze wypracowanej na próbach, a te odmienne elementy łączą się w sposób zaskakująco spójny.
Dla mnie najlepsze są te fragmenty płyty kiedy do głosu dochodzi trąbka Drążka. Widać jednocześnie, że cały zespół ma opanowany warsztat kilku stylów muzycznych. „Invocation” przypomina nieco supermarket, do którego wchodząc można za jednym podejściem przejść się po wielu stylach muzycznych. Są momenty, że tej muzyce blisko do noise`u nawet. Detale też są ważne. Podoba mi się wygaszanie trzeciego utworu, gdzie dźwięk ma swobodę rozpłynięcia się, a nie zostaje ucięty. W ogóle docenić warto wolność i otwartość jaką niesie za sobą Mako Sica. Jest to album wolny od uprzedzeń i stojący w kontrze do puryzmu.
Instant Classic | 2017