Wpisz i kliknij enter

Marc Romboy & Dortmunder Philharmoniker – Reconstructing Debussy

Gdzie ten Debussy?

„La mer” Claude’a Debussy’ego jest nowatorskim dziełem symfonicznym, otwierającym słuchaczowi nowe światy dźwiękowe. Ze względu na prekursorskie rozwiązania kompozytorskie: między innymi kolorystyczne podejście do harmonii, akordykę paralelną, wykorzystywanie rozmaitych skal i stosowanie autonomicznych kompleksów dźwiękowych o sonorystycznym charakterze Debussy zapisuje się na kartach historii jako postać wybitna, a jego twórczość jest aktualna do dziś.

Ponad sto lat po skomponowaniu „La mer” Marc Romboy, szef Systematic label, zaprezentował projekt  „Reconstructing Debussy”. Kompozytor, DJ i producent muzyki elektronicznej postanowił edytować, zremiksować oraz zrekonstruować muzykę Debussy’ego. Do tego celu wybrał dwa niezwykle popularne utwory: „La mer” i „Prélude à l’après-midi d’un faune”. Koncert z udziałem Dortmund Philharmonic Orchestra, pod kierownictwem Ingo-Martina Stadtmüllera, został nagrany w Dortmundzie 12 grudnia 2016 roku. Romboyowi towarzyszyli także koncertmistrz Miki Kekenj oraz pianista Ali Khalaj. Nagranie pojawiło się w internecie w ramach Boiler Room special i jest ogólnodostępne.

Album składa się z czterech ścieżek: „Prélude à l’après-midi d’un faune”, „La mer I – De l’aube à midi sur la mer – très lent”, „La mer II – Jeux de vague – allegro”, „La mer III – Animé et tumultueux”. Najbardziej,  ze względu na zachowaną trzyczęściową budowę oraz szereg możliwości jakie dają faktura i ekspresja, interesuje mnie „La mer”.

Część pierwszą „De l’aube à midi sur la mer”, rozpoczyna wejście synthu, którego materiał nawiązuje do  motywu wiolonczel; zapętlany jest on w potężnej i stałej dynamice, odległej „grze muzycznych odcieni” typowej dla stylu Debussy’ego. Romboy rozwija sekwencję wzbogacając ją o dźwięki w wyższym rejestrze, dekonstruując przebieg. Nakłada na pętle kolejne warstwy, co sprawia wrażenie improwizacji.

Introdukcja trwa ponad trzy minuty, co stanowi znaczną część w stosunku do całości „La mer”. Sekwencja mniej więcej w drugiej minucie niewiele już ma wspólnego z Debussym. Po tak wyczerpującym wstępie następuje wejście orkiestry symfonicznej – solo – wybija się tremolo smyczków, następnie przez ponad cztery minuty słuchacz ma do czynienia ze zwykłym koncertowym wykonaniem „La mer”, ale nie ma to nic wspólnego ani z przekomponowaniem, ani z rekonstrukcją (choć założyć można, że każde wykonanie właściwie rekonstrukcją jest i rozpocząć dysputy nad tym, co autor miał na myśli nadając akcji właśnie taki tytuł), ani z remiksem.

Na podobnej zasadzie kontrastowego zestawiania pojawia się po pokazie orkiestry muzyka elektroniczna, dokładnie w „Un peu plus mouvementé” – w postaci zapętlonego schematu akordowego, za trzecim razem wibrato. Po czym, wreszcie, na tle elektroniki, pojawia się orkiestra (Très modéré). Romboy pomija praktycznie 14 stron partytury – dlaczego? Pod koniec części Romboy przekomponowuje – ale na warunkach technik muzyki minimalistycznej – zapętlając cztery takty partytury, motyw melodyczny wiolonczeli w wysokim rejestrze (przeszywający) dublowany przez rożek angielski aż 16 razy, z kilkoma zmianami instrumentacyjnymi od dwunastego powtórzenia, w którym pojawia się również bardziej charakterystyczna modyfikacja w partii elektronicznej, jako kontrast do często wykorzystywanej wibracji. Zakończenie jest niejasne, orkiestra wygasa mamrocząc coś niezrozumiałego, a synth wywija kilka koziołków, jakby „glissując”. Statek wylądował.

„Jeux de vague – allegro” to trochę inna bajka. Rozpoczyna się wejściem orkiestry grającej swoje pierwotne partie. W „En Retenant” Romboy postępuje nieco odważniej, zapętlając trzy takty tremolo (dodając fortepian), następuje połączenie – gwałtownego impulsu syntetycznego i orkiestrowego. Impulsy występują kilkukrotnie, na bazie pętli orkiestrowej pojawia się rytmiczna struktura elektroniczna, co stanowi interesujące połączenie, trochę w stylu Mount Kimbie w swojej beztrosce i melodyce. Pojawia się również wyraźna linia melodyczna: w warstwie synthu, a potem w partii obojowej, po czym smyki zaczynają brylować w stylu romantycznym. Nagle, po solowej partii eleganckiego techno wchodzi orkiestra w umiarkowanej dynamice, z zupełnie innego muzycznego świata i przez siedem minut realizuje partie z oryginalnej partytury. Pod koniec części następuje znów zapętlenie, tym razem harfy arpeggio, a na tle Romboy wystosowuje impulsy przeradzane w strukturę elektroniczną, quasi taneczną, poddawaną przekształceniom. Harfa zanika, ale imituje ją loop, zostaje elektronika, o charakterze improwizowanym. Całość znów kończy się niejasno. Glissando, znów statek wylądował. Moment, okazuje się, że jednak kameralny skład gra cały czas, do wyciszenia, tylko pod nawałem dźwięków elektronicznych gdzieś zanikł.

Część trzecia, konsekwentnie do poprzednich, powinna nazywać się „Dialogue du vent et de la mer”, a nie „Animé et tumultueux”, gdyż „Animé et tumulteux” jest określeniem wykonawczym. „Dialogue…” rozpoczyna się pętlą, a raczej intensyfikacją repetytywnego charakteru tej części. Pojawia się piccicatowy synth – upodobnienie brzmienia elektronicznego do barwy instrumentu smyczkowego jest interesującym zabiegiem, dochodzi do syntezy z instrumentami dętymi. Dźwięk elektroniczny jest przekształcany i wzbogacony o warstwę rytmiczną, ujawniają się bardziej zróżnicowane repetycje orkiestry, która fluktuuje niczym morskie fale wokół warstwy elektronicznej. Po typowym w tym utworze dla Romboya urwaniu następuje  „techno solo”, na co po chwili nakładane są wstawki smyczków w stylu romantycznym. Podlegają one transpozycji, podbijają barwę syntetyczną.

W tej części pojawia się również nowy element – duo synthu i oboju, co daje bardzo ciekawe wrażenie słuchowe, niestety nie trwa zbyt długo. Powraca motyw z początku części, tym razem doprowadzony do końca tak, jak w partyturze, po czym powoli ujawnia się pętla elektroniczna o romantycznym charakterze. Jest to najbardziej melodyjna i dramatyczna z realizacji, aczkolwiek rytm odrobinę zaburza dążącą do kulminacji partię orkiestry. Utwór kończy rozładowujący napięcie dźwięk syntezatora, jakby wymykającego się spod kontroli.

Marc Romboy twierdzi, że jest w stanie stworzyć łuk pomiędzy oryginalną pracą Debussy’ego a swoim współczesnym stylem. Atrakcyjność Debussy’ego dla artystów takich jak Romboy może mieć swoje podłoże w postawie francuskiego kompozytora, która bliska jest współczesnej muzyce elektronicznej pozbawionej barier i ograniczeń. Jest to, zdaje mi się, inspiracja wolnością impresjonistycznego umysłu działającego wespół z doskonałą techniką kompozytorską.

Czuję jednak niedosyt. Główne przekształcenia w „La mer” to zapętlanie motywów atrakcyjnych brzmieniowo dla Romboya, jako podatnych harmonicznie afirmacji na bazie których pojawiają się struktury elektroniczne, w moim odczuciu w znacznym stopniu improwizowane. Na drugim miejscu plasują się impulsy zsyntetyzowane z brzmieniem poszczególnych sekcji instrumentalnych. Brakuje konsekwencji w budowaniu formy muzycznej, a z taką kompozytor i producent musi się zmierzyć, jeśli bierze na warsztat sztandarowe, dwudziestominutowe dzieło muzyki klasycznej. Zabrakło jakiegoś połączenia, za każdym razem pojawia się niespodzianka w postaci przerwania narracji jednej z sił (nazwijmy siły klasyczną i elektroniczną). Można by oczywiście pisać o znoszących się czy przeciwdziałających siłach, które mogą tworzyć taką formę pozostając wobec siebie w kontrastującym stosunku, jednakże w większości przypadków potrzeba jakiejś organiczności, myśli spajającej, ziarna. Doskonale rozumiem inspiracje Romboyaa, ale wydaje mi się, że nie tędy droga.

Abstrahując od Debussy’ego, warstwa elektroniczna jest bardzo dobra, nóżka drgnęła, a i buzia się uśmiechnęła. Istnieją twórcy, którzy podjęli się podobnego wyzwania, m.in. Max Richter, stosując środki remiksu dostępne kompozytorowi klasycznemu („Recomposed by Max Richter: Vivaldi – The Four Seasons”, 31.08.2012 |  Deutusche Grammophon) z zaskakującym efektem.

Jako producent muzyki elektronicznej Romboy jest jednym z niewielu podejmujących tak poważny temat. Jest to godny podziwu cel, ale pionierstwo to nie wszystko. Producent zostawił za dużo „pustych miejsc” w postaci nietkniętych, ogromnych fragmentów oryginału, co sprawia wrażenie braku pomysłu, zbyt dużego jak dla mnie twórczego rozpasania. Mija się to z definicjami edycji, remiksu i rekonstrukcji, które sugeruje tytuł i program.

07.07.2017 | Hyperharmonic

Profil na Facebooku »
Szczegóły na Discogs »






Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy